Rozdział Xa

Marionetki
      Matthew Williams spojrzał na dopiero co dostarczony list od króla Mikołaja. Wziął głęboki wdech i zaczął go czytać. Tak jak przypuszczał, było to wezwanie do pałacu. Jakieś trzy miesiące temu wyprosił władcę o przepustkę na jakiś czas, który właśnie dobiegł końca. Włożył kartkę do koperty i odłożył ją na biurko. Wstał z fotela i poszedł do sypiali, gdzie jeszcze spała jego żona Sonia. Po drodze napotkał swego zaspanego, ośmioletniego syna Nicholasa, więc poczochrał go po głowie i kazał zejść na dół na śniadanie, na co chłopiec wyszczerzył swe białe zęby i niemal w podskokach pobiegł do kuchni, mężczyzna zaś wszedł do swej sypialni i usiadłszy na fotelu, zaczął przyglądać się śpiącej Soni.
      Ależ ona była piękna! Te jej piękne gęste włosy! Ta opalona i delikatna skóra!
      Nim zdążył nasycić się jej widokiem, kobieta otworzyła oczy i uśmiechając się, mruknęła na przywitanie:
      - Dzień dobry. Ty już na nogach?
      Wilkołak usiadł obok niej i namiętnie ją pocałował, by po chwili wyszeptać:
      - Tak jakoś wyszło… Mam złą wiadomość - dodał nieco posępnym głosem.
      Kobieta podniosła się do pozycji siedzącej i nie patrząc na męża, westchnęła:
      - Wracasz do pałacu…?
      Matthew przytaknął, po czym przyłożył dłoń do jeszcze płaskiego brzucha Soni (w końcu był to ledwie początek trzeciego miesiąca) i rzucił z nikłym uśmiechem:
      - Nie wiem, kiedy będę mógł ją zobaczyć, ale na pewno będzie śliczna. Może dalibyśmy jej na imię Katherine?
      Kobieta spojrzała w ciemne tęczówki ukochanego i uśmiechając się lekko, mruknęła:
      - Skąd wiesz, że to dziewczynka?
      Wilkołak uśmiechnął się szeroko i wyjaśnił:
      - To przeczucie ojca!
      Następnego dnia Matthew po pożegnaniu z rodziną wyjechał. Opuszczając dom, nie wiedział, że już nigdy go nie zobaczy ani że kilka miesięcy później przyjdzie w nim na świat jego córka, której również nie ujrzy.
***
      Młoda, na oko dziewiętnastoletnia wampirzyca upiła łyk herbaty i obracając w dłoni dopiero co dostarczoną kopertę, rozmyślała nad czymś.
      Jej bujanie w obłokach przerwał jej młodszy brat, który, wchodząc do pomieszczenia, rzucił:
      - Od kogo ta wiadomość?
      Blondynka westchnęła i odparła nieco posępnym tonem:
      - Od samej Wyroczni. Amica jest dość… radykalna i koniecznie chce wszystkich wplątać w wojnę…
      - Ashley, myślisz, że to kolejna prośba o przyłączenie się do tego sporu? - zapytał zaniepokojony młodzieniec.
      Kobieta przeniosła spojrzenie smutnych i jednocześnie dziwnie iskrzących się gniewem zielonych oczu na brata i mruknęła poważnym tonem:
      - A cóżby innego? Obawiam się jednak, że to nie prośba, lecz już utajony pod przykrywką słodkich słów rozkaz.
      - Przecież nawet Wyrocznia nie ma prawa nam dyktować, co mamy robić!
      - Tom, braciszku… Obawiam się, że Wyrocznia traktuje nas jak marionetki, którymi może sterować. Tylko że ani ja, ani rodzice nie pozwolimy na to - odparła, wpatrując się w płonący w kominku ogień.
      Ashley Collins nie wiedziała, że sam przewrotny los sprawi, że zaingeruje w sprawy wilkołaków i wampirów, choć bynajmniej tego nie chciała.
***
      Pewnego zimowego wieczoru przyszła na świat czarnowłosa dziewczynka, która barwę oczu odziedziczyła po ojcu. Matka zgodnie z jego życzeniem dała jej na imię Katherine.
      W dniu, w którym dowiedział się o narodzinach dziecka, Matthew świętował całą noc, rozgłaszając w pałacu widomość o narodzinach wymarzonej córki. Sam król gratulował mu narodzin nowego potomka, jednak na jego prośby o kolejną przepustkę na chociażby tydzień stanowczo odmówił. Wkrótce później Mikołaj kompletnie zapomniał o istnieniu Katherine. Miał przecież na głowie ważniejsze sprawy.
      Ojciec całymi dniami próbował wyobrazić sobie dziewczynkę z opowiadań ukochanej Soni, lecz jej obraz był zamglony… To była jego córeczka! Jego maleńka Katherine! Tak bardzo chciał ją wreszcie ujrzeć! Miał nadzieję, że nie będzie musiał na to czekać zbyt długo… Jednakże Matthew nie spodziewał się, że nie doczeka się spotkania ze swym drugim dzieckiem, a o jego losie przesądziła niewinna prośba o spotkanie z rodziną i uroda jego żony…
***
      - Kochanie! Kochanie, jedziemy zobaczyć się z tatą! - krzyknęła uradowana Sonia, przeczytawszy list od męża.
      Chłopiec układający z małą dziewczynką wieżę z drewnianych klocków podszedł do matki i wpatrując się w nią, zapytał z niedowierzaniem:
      - Mamo, naprawdę możemy jechać do pałacu? Do taty?!
      Czarnowłosa pokiwała z uśmiechem głową, a chłopiec podbiegł do siostry, która przypatrywała się mu i matce ze zdziwieniem i czochrając ją po włosach, rzucił szczerząc zęby:
      - Katherine, zobaczysz tatę!
      - Ta-te…? - powtórzyło dziecko niepewnie.
      - Tak, tatę! Już się nie mogę doczekać! - dodał zachwycony chłopiec.
      - Kochanie, Katherine raczej nie powinna jechać razem z nami… Myślę, że jest na taką podróż nieco za mała, dlatego tylko ty i ja pojedziemy do taty - westchnęła kobieta, patrząc smutno na córkę.
      Wiedziała, że Matthew bardzo chciał zobaczyć Katherine, jednak nie chciała jej zbytnio męczyć, a poza tym wierzyła, że już niebawem jej ukochany wróci i wtedy cała czwórka będzie mogła nadrobić utracony czas. Nie wiedziała, że swoim wyjazdem podpisuje wyrok śmierci na swojego męża, syna i siebie…
      Cóż, gdyby można było przewidzieć przyszłość, do wielu tragedii zapewne by nie doszło, nieprawdaż?
***
      - Miło mi panienkę spotkać, panno Ashley Collins - zwrócił się do jasnowłosej dziewczyny wampir, uśmiechając się przy tym rozbrajająco. Odwzajemniła uśmiech i wyciągając dłoń, którą mężczyzna natychmiast ujął i ucałował, odparła słodkim i melodyjnym głosem:
      - Mnie pana również.
      Philip Massimo, wampir, którego Ashley właśnie poznała, wydawał się jej doprawdy… doprawdy interesujący. Nie wiedzieć czemu czuła, że powinna go lepiej poznać. Niedługo później poznała jego siostrę, Lexy. Była naprawdę urocza. Przez myśl przeszło jej, że byłaby idealną partnerką dla Toma.
***
      - Jak ja się za tobą stęskniłam, Soniu! Tyle się nie widzieliśmy… - wyszeptał Matthew, przytulając swoją żonę i uśmiechając się pod nosem. Kobieta zachichotała, wtulając się w mężczyznę i ciesząc się jego bliskością. Spojrzeli na siebie i wpatrywali się w swoje oczy, dopóki nie usłyszeli naburmuszonego głosu Nicholasa.
      - Tato, ze mną się nie przywitasz?
      Matthew zaśmiał się, poczochrał chłopca po głowie i rzucił rozbawionym głosem:
      - Jasne, że się przywitam! Rety, jak ty urosłeś, już niebawem mnie przerośniesz! - zauważył, po czym zapytał z poważną miną - Opiekowałeś się mamą i siostrą, prawda?
      Szatynek, szczerząc swoje białe zęby, pokiwał twierdząco głową na te słowa.
      Cała trójka spędziła ze sobą sporo czasu, po czym Matthew postanowił przedstawić ich samemu królowi. Był w końcu jednym z najlepszych przyjaciół i dowódców jego wysokości. Podczas całej swojej służby Mikołaj zdawał się bardzo go polubić i powszechnie było wiadomo, że król uważa go za jednego z najbardziej zaufanych ludzi.
      Sonia była bardzo podniecona świadomością, że zobaczy samego króla. Tyle o nim słyszała, lecz nigdy nie dane było jej ujrzeć go na własne oczy. Mały Nicholas również nie mógł się doczekać, by zobaczyć jego wysokość. W końcu będzie mógł opowiadać innym chłopcom, że był w pałacu i mało tego, poznał samego króla Mikołaja! To wszystko było tak niesamowite!
      Spotkanie było krótkie. Trwało ledwie pół godziny, gdyż Mikołaj miał jakieś sprawy do załatwienia. Sonia była zachwycona władcą. Był tak czarujący! Tak przystojny, a od jego aury biła władczość… Nicholas jednak nie podzielał entuzjazmu matki. Mikołaj wydał mu się jakiś… jakiś taki mało szczery w tym, co mówił, a do tego strasznie nie podobało mu się to, w jaki sposób patrzył na mamę. Tak mógł przecież tylko tatuś, a nie jakiś obcy mężczyzna, nawet jeżeli był to sam król.
***
      Mikołaj siedział w jednej ze swoich komnat i przyglądał się, jak Matthew żegna się ze swoją uroczą małżonką i synem.
      Nie dość, że jego żona była piękna, to jeszcze dała mu męskiego potomka! Ach, gdyby tak Małgorzata była taka! Ale nie, ta kobieta nie dość, że na początku urodziła mu same córki, to jeszcze nie była w stanie donosić jego syna! W sumie to dobrze, że umarła… Dzięki temu mógł teraz pomyśleć o jej zastąpieniu… Gdy urodziła się Clarinos, tak bardzo żałował, że wybrał właśnie ją na żonę… Tak wiele słyszał o jej urodzie i o tym, że ma chyba najłagodniejszy charakter wśród wilczyc, że był jej naprawdę ciekawy. Co prawda nigdy jej nie kochał, lecz musiał przyznać, że na początku jej pożądał. Była naprawdę inna od większość kobiet i widział, że go kocha. Jednak cóż z tego, skoro nie mogła dać mu następcy?! Na cóż mu były te dwie dziewczynki, choć każda sporo po nim odziedziczyła? Od początku istnienia wilkołaków każdy władca pozostawił po sobie dziedzica, a on póki co tego nie zrobił! Laura wyjdzie pewnie za któregoś z synów członków Zgromadzenia, a Clarinos… Cóż, to dziecko sprawiało mu wiele problemów… Irytowała go bardziej niż starsza siostra. Może powinien oddać ją jakiemuś podrzędnemu strażnikowi? Ale o tym pomyśli, gdy nadejdzie czas, na razie wolał skoncentrować się na brunetce, która całowała się z mężem na pożegnanie. Sam jej widok doprowadzał go do wybuchu niekontrolowanej namiętności. Tak bardzo pragnął zobaczyć ją bez tych wszystkich ubrań… Chciałby móc dotykać jej ciała…
      Zachmurzył się, gdy przypomniał sobie o jej mężu. Gdyby nie on, ta kobieta niebawem zostałby jego kochanką, a później zrobiłby z niej żonę, która z pewnością dałaby mu wreszcie upragnionego dziedzica! Gdyby tylko nie było Matthew…
***
      Matthew spojrzał po raz setny na rozkaz od władcy.
      To było zadanie do wykonania w Hiszpanii. Tak bardzo bał się iść na tę misję… W końcu tam jest siedziba Wyroczni, roi się od wampirów - i to samych arystokratów. Te pijawki ze swoimi darami są niebezpieczne… Bardzo niebezpieczne. Jednak co mógł zrobić? Był żołnierzem i musiał wykonać zadanie. Honor nie pozwalał mu postąpić inaczej.
      Jego misja polegała na zakradnięciu się do posiadłości Wyroczni i w miarę możliwości zdobycia jej planów odnośnie wojny. Jak on niby miał tego dokonać?! Tam się roi od strażników, służby…! To niemal samobójstwo!
      Gdy próbował wyjaśnić władcy, że to zadanie jest praktycznie niewykonalne, Mikołaj stwierdził, że on na pewno da sobie radę, w końcu jest jednym z najlepszych. Natomiast na pytanie, dlaczego tylko jemu powierzono wykonanie tego rozkazu, odparł, że inni się nie nadają i tylko będą mu przeszkadzać.
      Wilkołak wypuścił z dłoni kartkę i ukrył twarz w dłoniach. Myślał o jutrzejszym dniu, w którym miał rozpocząć zadanie i o swojej ukochanej Soni… Tak bardzo chciał, by była teraz przy nim… Ona i dzieci… Teraz żałował, że żona nie wzięła ze sobą Katherine…
       ***
      - Witaj, Ashley! Cieszę się, że ponownie się widzimy - rzucił mężczyzna, widząc blondynkę pijącą z kieliszka jakiś napój i rozmawiającą z nieco do niej podobnym szatynem. Dziewczyna uśmiechnęła się, skinęła głową i odparła:
      - Ja również. Poznaj mojego brata, Toma. - Wskazała na młodzieńca stojącego obok niej.
      Po oficjalnym przedstawieniu się cała trójka wdała się w rozmowę, dopóki nie podeszła do nich młoda wampirzyca, która przepraszając, zwróciła się do Philipa nieśmiałym głosem:
      - Philip, ojciec chciałby cię komuś przedstawić.
      Mężczyzna uśmiechnął się i odparł:
      - Już idę, siostrzyczko. Lexy, Ashley Collins już znasz, a to jest Tom Collins, jej brat - dodał na końcu.
      Tom spojrzał na dziewczynę ubraną w elegancką szafirową suknię i przywitał się z nią. Po kilku sekundach rodzeństwo udało się w głąb sali.
      Lexy, idąc obok brata, odwróciła głowę w stronę nowo poznanego chłopaka. Ciekawił ją. Sama nie wiedziała dlaczego…
***
      Sonia ze zdziwieniem przyglądała się złotej kopercie od jego wysokości. Dziwiło ją to, że sam król pisał do niej osobiście. Spodziewała się listu od ukochanego, a tu tak niespodzianka.
      Nie wiedziała, czemu jej ręka zaczęła drżeć, gdy otwierała kopertę, a serce nienaturalnie przyspieszyło. Gdy spojrzała na pierwsze słowa wiadomości od Mikołaja, wiedziała, że zwiastują one tragedię. I nie pomyliła się…

      Pani Soniu!
      Jest mi niezmiernie przykro, gdyż muszę powiadomić, iż Pani mąż, a mój przyjaciel i jeden z najbardziej zaufanych żołnierzy, poległ w czasie swojej misji specjalnej w Hiszpanii.
      Soniu, czuję się odpowiedzialny za stratę Twoją i Twoich dzieci, gdyż to ja wysłałem Matthew na tak niebezpieczną misję. Wiem, że w tym momencie nic nie jest w stanie złagodzić Twojego bólu po śmierci męża, lecz pamiętaj, iż zawsze możesz zwrócić się do mnie, a ja pomogę Ci, jak tylko będę mógł.
      Jeszcze raz przyjmij wyrazy mojego żalu i kondolencje.
Z wyrazami szacunku i współczucia,
Mikołaj Wolk

      Nie zorientowała się, kiedy po jej policzkach popłynęły łzy.
      - Mamo, co się stało? - jakby przez mur usłyszała głos swojego syna, który dopiero co się zbudził. Nie spojrzała na niego. Nawet nie mając świadomości, że to robi, wyszeptała niemal niedosłyszalnym głosem:
      - Tata… Tata… już nie wróci…
      Sonia wraz z Nicholasem ogromnie przeżyła śmierć Matthew, natomiast Katherine, jako że była za mała, by cokolwiek rozumieć, po prostu czuła od matki i brata smutek i żal.
      Ku zdziwieniu Soni, miesiąc po śmierci męża została zaproszona do pałacu przez samego króla. Choć nie miała najmniejszej ochoty opuszczać dzieci, a zwłaszcza syna, który, mimo iż udawał, że jest z nim już lepiej, wciąż pogrążony był w ogromnej rozpaczy po stracie ojca, wyruszyła na Syberię.
      Kiedy dotarła na miejsce, okazało się, że Mikołaj chciał ją widzieć po to, by przekazać jej list, który zostawił mu Williams tuż przed wyruszeniem na misję, by w razie jego śmierci przekazać go jego najbliższym.
      Kobieta, cała drżąc i zalewając się łzami, przeczytała te ostatnie słowa ukochanego, nie mogąc poradzić sobie z emocjami, które ją ogarnęły. Zarazem radość, że tak niespodziewanie „usłyszała” zza grobu głos swojego męża, rozpacz z powodu ponownie rozdartych ran po jego utracie i tę doprowadzającą do szaleństwa świadomość, że oto trzyma w ręku pożegnalne słowa mężczyzny, z którym spędziła tak dużą część swojego życia i z którym chciała wychować dwoje dzieci.
      Ledwie dosłyszała, jak po jakichś pięciu minutach, w trakcie których przestała przynajmniej niemiłosiernie płakać i drżeć, król proponuje jej, aby wyszła z nim odetchnąć świeżym powietrzem, by uspokoić swoje skołatane nerwy.  Wilczyca była w takim stanie, że nawet nie zdając sobie z tego sprawy, skinęła głową. Nim jednak wyszli, władca wyciągnął z jej dłoni skrawek papieru, obiecując, że odda go później, gdy wrócą ze spaceru, gdyż teraz najważniejsze jest, by doszła do siebie. Kiedy kobieta skinęła głową, odłożył go na biurko.
      Gdy Mikołaj wyprowadzał pod rękę Sonię, wiatr, który przedostał się do gabinetu przez niedomknięte okno, zwiał śnieżnobiałą kopertę na podłogę.
***
      Najdroższa Soniu...
      Cóż, jeżeli dostałaś ten list, oznacza to, że już się nie spotkamy… Choć nigdy nie wybaczę sobie, że zostawiłem Cię samą, mam nadzieję, że Ty mi wybaczysz i że będę mógł chociaż chronić Cię z miejsca, do którego trafię.
      Wiesz dobrze, jak bardzo Cię kochałem i ile szczęście dawałaś mi na co dzień. Jesteś najcudowniejszą kobietą, jaką dane było mi poznać i mało tego, dałaś mi dwoje cudownych dzieci. Wiedz, że jedyne, czego w życiu żałuję, to tego, że nigdy już Cię nie zobaczę z Nicholasem i że nie udało mi się ujrzeć i potrzymać na rękach naszej córki. Cóż, widocznie tak musiało być… Wierzę, że dacie sobie beze mnie radę i że szybko przebolejecie moją stratę. Proszę Cię, bądź szczęśliwa!
      Król obiecał mi zająć się Wami, gdyby coś mi się stało, więc mogę być pewien, że niczego póki co Wam nie zabraknie. Postanowiłem również poprzez niego dostarczyć Ci tych kilka słów, gdyż ufam mu najbardziej ze wszystkich wilkołaków pracujących w pałacu i wiem, że mnie nie zawiedzie. Umyślnie poprosiłem, by trochę odczekał, gdyż chcę, by Twoje rany choć trochę się zabliźniły.
Twój na zawsze,
Matthew
***
      Młoda kobieta leżała na ukwieconej łące i wpatrywała się w niebo. Jej zielone oczy były przymknięte powiekami, a na blade policzki padał cień długich czarnych rzęs. Pogrążona była w błogich rozmyślaniach, gdy usłyszała przyjemny męski głos:
      - Nie spodziewałem się spotkać cię tak szybko, Ashley!
      Wampirzyca podniosła się do pozycji siedzącej i ujrzała przystojnego arystokratę wpatrującego się w nią z rozbawieniem. Uśmiechnęła się do niego i rzuciła:
      - Philip, skąd tu się wziąłeś?
      Mężczyzna podszedł do niej i wyjaśnił:
      - Widzisz, mam pewne zadanie od Wyroczni w tych stronach, a że póki co mogę trochę odpocząć, postanowiłem zapolować. - Po tych słowach zaśmiał się i zapytał - A ty co? Czyżby panna Ashely oddawała się kontemplacji na łonie natury?
      Kobieta westchnęła i mruknęła:
      - Mniej więcej… Powiedz… Ty lepiej się orientujesz… Myślisz, że wojna długo jeszcze potrwa?
      Philip, już siadając po turecku, przyznał:
      - Nie wiem… Ale wydaje mi się, że Wyrocznia szykuje jakieś poważne posunięcie. Ponoć na najbliższym zebraniu Rady ma przedstawić jakiś swój pomysł.
      Wampirzyca zamyśliła się na moment i nie patrząc na rozmówcę, tylko w niebo, rzekła posępnym głosem:
      - Mam dziwne przeczucie, że wojna niebawem się skończy. Mam nadzieję, że tak będzie. Boję się, że Amica może coś wymyślić, by zaszkodzić mnie i mojej rodzinie. Sam rozumiesz, nie przyłączyliśmy się do walki… Ze mną może stać się wszystko, chodzi mi jedynie o Toma i rodziców… - Uśmiechnęła się pod nosem i spuszczając nieco głowę, mruknęła - Mówię jak jakaś wariatka… Nieważne, zapomnij…
      Ashley po raz pierwszy rozmawiała z kimś tak szczerze. Co prawda przy Philipie nie wiedzieć czemu ogarniało ją uczucie spokoju i poczucie, że może mu zaufać, mimo tego była zaskoczona, że potrafiła mu powiedzieć o sobie coś, czego nigdy dotąd nikomu nie mówiła. Choć spodziewała się wielu reakcji ze strony wampira, była nią naprawdę zaskoczona.
      Po trwającej niecałe dwie minuty ciszy usłyszała pełen powagi głos rozmówcy:
      - Ashley… Cóż, skoro tak czujesz, to naprawdę może tak być. Jednak póki co staraj się o tym nie myśleć. Przyszłością nie warto się martwić na zapas, gdyż sama przyjdzie szybciej niż się zorientujemy. Wiec póki co myśl o teraźniejszości, zgoda? A gdy nadejdzie czas, pomogę ci i wszystko skończy się dobrze - rzucił, odwracając jej twarz ku sobie.
      Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i przytaknęła.
      Nie wiedziała, że jej przyszłość już niebawem będzie miała się dopełnić.
***
      - Mamo, jak możesz?! - warknął chłopiec o brązowych włosach, wpatrując się w rodzicielkę, która spokojnie rozczesywała swoje czarne, długie włosy.
      Wilczyca westchnęła i nawet nie patrząc na syna, zapytała:
      - Synku, o co ci chodzi?
      Szatyn, ledwie panując nad sobą, odparł:
      - O co mi chodzi?! Mamo, przecież tata zmarł niecały rok temu, a ty już chcesz wyjść za innego?! Poza tym nie podoba mi się, że to właśnie jest król! No i nie wydaje ci się to dziwne, że tuż po naszym spotkaniu z nim tata został wysłany na tajną misję, w której zginął, a teraz jego wysokość chce cię poślubić?!
      Sonia, odwracając się do dziecka, wzięła głęboki wdech i zaczęła tłumaczyć:
      - Kochanie, posłuchaj… Wiem, że tata zmarł niedawno, ale Katherine potrzebuje ojca tak jak i ty, a ja potrzebuję kogoś, kto będzie dla mnie oparciem i kto zapewni wam przyszłość. Zrozum, synku, że dzięki Mikołajowi otwierają się przed wami zupełnie nowe możliwości. A jeżeli chodzi o twoje aluzje, nie rozumiem ich i wolę nie domyślać się, o co ci chodzi. Zresztą jeżeli lepiej poznasz Mikołaja, zrozumiesz, a teraz wyjdź, muszę zacząć pakować nas do wyjazdu - dokończyła, wstając z krzesła i biorąc się za wertowanie szafy.
      Nicholas, nie mogąc już zwrócić na siebie uwagi matki, postanowił, że przez tych kilka dni spędzonych na zamku będzie bacznie obserwować władcę i może wówczas dowie się czegoś o śmierci ojca i tego, jaki naprawdę jest król. Miał dziwne wrażenie, że coś w jego zachowaniu i w okolicznościach odejścia Matthew nie pasuje.
      Następnego dnia Nicholas znalazł się przed główną siedzibą rodziny królewskiej wilkołaków. Tak jak sobie obiecał, był czujny i starał się podchwycić wszystko, co mogłoby mu pomóc w rozwiązaniu jego zagadki. Do szału doprowadzało go przymilanie się Mikołaja do Soni, a jeszcze bardziej to, że matka była tym wszystkim oczarowana. Jak ona mogła być tak naiwna i nie widzieć, że to tylko zwykła gra?! Miał ochotę zacząć wrzeszczeć na oboje, lecz trzymał nerwy na wodzy. Kiedy nareszcie brunet przestał kokietować Sonię, zaczął witać wszystkich po kolei. Gdy przyszła pora na niego, miał ochotę wyrzucić z siebie całą złość, ale powstrzymał się i tylko skinął głową. Później poznał dwie córki władcy, Laurę i Clarinos. Ta pierwsza pod względem wyglądu była zdecydowanie podobna do ojca i przez to musiał przyznać, że z miejsca postanowił się do niej zdystansować, a nawet był przekonany, że jej nie polubi, choć nawet jeszcze jej nie znał. Nic nie mógł na to poradzić. Wszystko, co kojarzyło mu się z Mikołajem sprawiało, że był zirytowany i sfrustrowany. Z młodszą sprawa wydawała się nieco inna, gdyż w niczym nie przypominała ojca. Wręcz przeciwnie, wydawała się być jego przeciwieństwem. On - brunet o ciemnych tęczówkach, ona - złotowłosa o dziwnych, zielononiebieskich oczach. Chłopiec pomyślał, że postara się nie być do niej uprzedzony, choć to córka Mikołaja.
      Choć na samym początku uprzedził się do Laury, a do Clarinos starał się tego nie zrobić, incydent przy kolacji sprawił, że mimo tego i faktu, że w ogóle ich nie znał, zrobiło mu się żal księżniczek.
      Gdy jakiś służący przyniósł podarunek dla jego mamy, dostał mdłości od tego, jak król wkupuje się w łaski swojej ukochanej. Jeszcze gorzej było, gdy zerknął na ów upominek. Że też Mikołaj nie wymyślił czegoś oryginalnego, tylko dał jej jakąś błyskotkę… To po prostu żałosne… Już miał wywrócić oczami, gdy ułożona i jak dotąd zachowująca się z nieskazitelnymi manierami złotowłosa księżniczka zaczęła wrzeszczeć na ojca. Choć Nicholas starał się to zatuszować, ogromnie zaintrygował go wybuch złości u Clarinos. Ciekawiło go, czemu tak zirytowało ją, że jego matka dostała ten naszyjnik. Kilka sekund później dzięki swojemu wyostrzonemu słuchowi i Laurze, która wyglądała na bardzo przygnębioną (co sprawiło, że przestała go irytować) dowiedział się tego i bynajmniej nie podobało mu się to. W głowie mu się nie mieściło, jak można podarować cenną pamiątkę po zmarłej żonie innej kobiecie i to jeszcze przy córkach! To przecież było chore i świadczyło o kompletnym braku szacunku dla zmarłej i uczuć dzieci…
      Nicholas chcąc nie chcąc pomyślał, jak on by się czuł, gdyby to Sonia podarowała przykładowo ulubiony zegarek Matthew Mikołajowi. Poczuł taką złość i wściekłość, że miał ochotę coś zniszczyć, dobrze, że nikt się nim w tamtym momencie nie interesował, bo mógłby wybuchnąć, a to mogłoby zniszczyć jego śledztwo.
      Chcąc nie chcąc wziął kilka głębokich wdechów, by się uspokoić, po czym pomyślał o dziewczynkach, które dziś poznał i które miały stać się jego rodzeństwem. Przypuszczając, jak się teraz czują, naprawdę im współczuł. Nie tylko przykrości spowodowanej prezentem dla narzeczonej, ale przede wszystkim takiego ojca. Ku jego ogromnemu zaskoczeniu i wręcz przerażeniu naiwnością matki, był świadkiem tego, jak po wyjściu starszej z księżniczek Sonia, choć początkowo odmówiła przyjęcia naszyjnika i zrobiła lekkie wyrzuty władcy, to po usprawiedliwieniu się Mikołaja przyjęła go i jakby zupełnie zapomniała o całej sprawie.
      Chłopiec zupełnie nie rozumiał, czemu matka nie widzi, że jej nowy wybranek jest tylko obłudnikiem, który nie nadaje się na ojca. On nie będzie w stanie zająć się Kat! Przecież sprawa z medalionem świetnie to pokazywała! Mimo to Sonia tego nie widziała… To było wręcz chore!
      Przez resztę pobytu nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego, lecz nie zobaczył już córek Mikołaja. Król twierdził, że dziewczynki są zbyt zajęte, a z resztą jest im chyba zbyt głupio po swoim karygodnym zachowaniu, by móc uczestniczyć z nimi chociażby przy obiedzie. Nicholas szczerze w to wątpił, jednak jego mama ufała narzeczonemu i wierzyła w każde jego słowo.
      Teraz miał pewność, że nigdy nie polubi Mikołaja i że to on ma coś wspólnego ze śmiercią jego ojca, którego ponoć uważał za przyjaciela.
***
      Sonia Williams obudziła się z dziwnym niepokojem w sercu. Usiadła na łóżku i zaczęła powoli oddychać, próbując się uspokoić, jednak przez dłuższą chwilę nie mogła tego zrobić. Gdy w końcu jej się to udało, wyczuła zapach wampira, a właściwie kilku. Był on ledwie wyczuwalny, co wskazywało na to, że intruzi byli dość daleko, lecz biorąc pod uwagę fakt wojny z krwiopijcami i tego, że ma zostać królową, nie mogło to zwiastować nic dobrego. Zerwała się z miejsca i pobiegła najpierw do pokoju córki, by wziąć ją na ręce i ruszyć do syna, by i jego zbudzić.
      Zobaczywszy matkę trzymającą na rękach jego małą siostrę, Nicholas zapytał zaspanym głosem, co się dzieje. Dopiero gdy nieco się przebudził, zorientował się, że czuje wampirzy zapach, przez co zrozumiał zdenerwowanie Soni. Tak więc kiedy matka, nie wyjaśniając mu niczego, kazała natychmiast wstać i iść za nią, wykonał jej polecenie bez najmniejszego sprzeciwu, czując, jak powoli ogarnia go lęk.
***
      Pięcioro wampirów stanęło przed znajdującym się na skraju boru dość sporych rozmiarów domem, z którego wyczuwali mocny wilczy zapach. Rudowłosa kobieta o jasnozielonych oczach spojrzała na czterech towarzyszy i mruknęła najciszej jak tylko mogła:
      - Powtórzmy. Wchodzimy, dajemy do zrozumienia naszemu celowi, że jak będzie się stawiać i grzecznie nie pójdzie z nami, to zatłuczemy jej szczeniaki, zabieramy ją do kryjówki i czekamy na przybycie pani Amicy. Czy to jasne?
      Mężczyźni skinęli głową na potwierdzenie, na co kącik ust wampirzycy uniósł się ku górze. Patrząc wprost na budynek, mruknęła:
      - To do dzieła, panowie.
***
      Czarnowłosa wilczyca, trzymając na jednej ręce córkę, otworzyła drzwi do niewielkiego pomieszczenia, które niegdyś było gabinetem jej zmarłego męża i cała się trzęsąc, weszła do niego, ciągnąc za sobą syna. Jakąś sekundę temu usłyszała, jak frontowe drzwi otwierają się cicho, więc wiedziała, że intruzi już są w jej domu. W panice próbowała znaleźć jakieś bezpieczne miejsce dla swoich dzieci. Ona się nie liczyła… Najważniejsza była jej maleńka Katherine i jej syn tak podobny do ojca. Otworzyła wieko starej, dużej skrzyni, w której trzymała stare rzeczy męża i licząc na to, że ich zapach zatuszuje woń małej wilczycy, włożyła ją do niej. Dziewczynka spojrzała na kobietę zaspanymi oczkami i coś tam po swojemu wymamrotała. Sonia uśmiechnęła się do niej, pogłaskała po czarnych włoskach i nakazała jej być cichutko, po czym zamknęła skrzynię i podeszła do chłopca, by kładąc mu dłonie na ramionach, powiedzieć:
      - Nicholas, posłuchaj. Zostań tu, a ja spróbuję jakoś pozbyć się tych pijawek, więc nie waż mi się wychodzić stąd, póki czujesz ich zapach i pilnuj Katherine. Zgoda?
      Gdy w odpowiedzi dostała skinienie głowy, błyskawicznie ucałowała jego czoło i ruszyła do wyjścia.
***
      Kasztanowowłosy arystokrata i jego jasnowłosy towarzysz Nile weszli na pierwsze piętro domu, w którym znajdowała się Sonia Williams będąca ich celem. Gdy kilka sekund wcześniej usłyszeli swoim wyczulonym słuchem niezwykle ciche zamykanie drzwi, poszli w kierunku, z którego usłyszeli ów dźwięk. Początkowo nie wiedzieli, dokąd się udać, jednak gdy się skupili, mogli wyczuć mocniejszy aromat wilkołaków, który był przytłumiony zapachem staroci. Skinęli na siebie głowami i udali się w tamtym kierunku. Kiedy po minucie znaleźli się na miejscu, jeden z nich o dłuższych, rudozłotych włosach nacisnął klamkę i otworzył drzwi, wpadając tym samym na wilczycę, która najwyraźniej zamierzała dokładnie w tej samej sekundzie wyjść z pomieszczenia. Błyskawicznie złapał ją w pasie i z szyderczym uśmiechem na ustach zapytał:
      - A dokąd to tak ci się spieszy, parszywy psie?
      Sonia uniosła na swojego oprawcę wzrok i z niedowierzaniem wpatrywała się w jego błękitne oczy, nie będąc wstanie odpowiedzieć, więc to on wciąż z uśmieszkiem na ustach rzucił:
      - Pójdziesz z nami, bo jak nie… - Przerwał na moment, by gwałtownie odwrócić Sonię do swojego kompana, który trzymał w żelaznym uścisku przerażonego do granic możliwości Nicholasa i zatykał mu usta, po czym dokończył - Poderżniemy gardło twojemu szczeniakowi.
      Czarnowłosa zasłoniła usta drżącymi dłońmi, a jej oczy automatycznie zaszkliły się.
      Mogła zginąć, byle tylko jej dzieciom nic nie było. Katherine i Nicholas byli dla niej wszystkim…
***
      Mała czarnowłosa wilczyca patrzyła przez szpary w skrzyni, w której zamknęła ją matka, na jakichś dwóch strasznych panów, którzy chyba robili coś złego jej mamusi i braciszkowi. Choć nie wiedziała, co się do końca dzieje, była przerażona, a jej niewielkie ciało zaczęło drżeć. Już wcześniej mama była bardzo dziwna. Katherine wyczuwała od niej strach i stres, choć sama nie zdawała sobie sprawy, co to za uczucia. Najpierw przestraszyła się tego dziwnego zachowania rodzicielki, potem doszedł do tego strach związany z zamknięciem w skrzyni, a teraz oprócz tego wszystkiego lęk przed tymi nieznajomymi. Nagle usłyszała, jak jeden z mężczyzn każe mamie wziąć coś, co rozpozna król Mikołaj. Na te słowa ona wciąż trzymana przez tego strasznego nieznajomego o dziwacznym zapachu podeszła do biurka i wyjęła z niego coś błyszczącego. Dla dwuletniego dziecka cała ta sytuacja była kompletnie niezrozumiała, przez co dziewczynka nie wiedziała, jak miała się zachować, więc tylko obserwowała, co się dzieje. Jednak gdy zobaczyła, że mama zostaje siłą wyprowadzona z pokoju, zaczęła płakać. Chciała do mamy… Chciała, by ktoś ją wyjął z tego ciemnego miejsca…
***
      Nicholas spojrzał na matkę, która wyciągała naszyjnik od króla, a gdy wampir, który wciąż ją trzymał, spojrzał na wisior i wyszarpał go, przeniósł wzrok na skrzynię, w której była zamknięta jego siostrzyczka. Mimo iż śmiertelnie bał się, co się stanie z nim i Sonią, cieszył się, że Katherine póki co jest bezpieczna. Ni stąd, ni zowąd poczuł mocniejsze szarpnięcie, więc ruszył się w kierunku, w którym poprowadził go wampir. Gdy on i jego matka znaleźli się tuż przy drzwiach, niespodziewanie usłyszał płacz i jakby drapanie w drewno. Nim zdołało do niego dojść, co to właściwie oznacza, został pchnięty w stronę drugiego wampira, który momentalnie złapał go i przytrzymał jedną ręką. Gdy chłopiec zorientował się, że napastnik, który wcześniej go trzymał, zmierza do skrzyni, w której zamknięta była Katherine, zaczął się wyrywać i krzyczeć, że jeszcze tego pożałują. Miał nadzieję, że zamieszanie, które robi, jakoś odciągnie uwagę oprawców od miejsca, w którym była jego siostra. Jednak wampir odwrócił się do niego i uśmiechnął się drapieżnie, po czym wyciągnął schowany sztylet i otworzył skrzynię, a następnie stwierdził rozbawiony:
      - No, no, no, co my tu mamy? Kolejny szczeniak?
      Widząc, jak arystokrata wyciąga rękę w stronę wnętrza kryjówki Kat, syn Soni, nie myśląc, co robi, tylko chcąc w jakiś sposób ratować Kat, pochylił się i wbił zęby w twardą skórę mężczyzny, który go trzymał. Gdy ten wrzasnął i automatycznie rozluźnił uścisk, Nicholas wyrwał się i pobiegł w stronę arystokraty, który nachylał się nad skrzynią, słysząc za sobą przerażony głos rodzicielki. Gdy znalazł się tuż przy wampirze, chciał go odepchnąć, jednak niespodziewanie poczuł ogromny ból tuż pod klatką piersiową. Spojrzał na wampira, który miał zdegustowaną minę i został poplamiony czerwoną cieczą. Długo jednak nie patrzył na oprawcę, gdyż sekundę później obraz przed oczyma zaczął mu się rozmazywać, aż w końcu stracił go zupełnie.
***
      Agatha szperała w szufladzie, szukając czegoś, co Wyrocznia mogłaby wysłać królowi na dowód tego, iż jego narzeczona jest w ich rękach. Jakiś czas temu usłyszała, jak jej podwładni znaleźli cel, więc teraz potrzebny był im tylko dowód. Właśnie wyciągała jakąś skrzyneczkę, gdy usłyszała dziecięce wrzaski, a później kobiecy krzyk, płacz i wyczuła zapach krwi. Błyskawicznie pobiegła do miejsca, skąd rozchodziły się głosy i woń, a gdy znalazła się tam, ujrzała na podłodze spływające krwią ciało chłopca w wieku dziesięciu, jedenastu lat. Przeniósłszy oczy na stojącego nad dzieckiem arystokratę, wrzasnęła na całe gardło, przekrzykując tym samym szloch wilczycy obok:
      - Czyś ty do reszty postradał rozum, do cholery?! Mówiłam, że to ma być czysta robota, a ty jak jakiś debil musiałeś szpanować tym twoim sztylecikiem?!
      Mężczyzna spojrzał na nią i fuknął:
       - Jej no, nie czepiaj się mnie, Agatho, to nie moja wina, tylko tego smarkacza. Rzucił się na mnie i tak jakoś wyszło.
      Wampirzyca zrobiła zmęczoną minę i stwierdziła, że już trudno, nic z tym nie zrobią i że jeżeli moją coś dla króla, to lepiej, by już znikali. W odpowiedzi wampir, który był obryzgany czerwoną posoką młodego wilkołaka, wyciągając ze skrzyni małą, wierzgającą i piszczącą wniebogłosy dziewczynkę, spytał od niechcenia:
      - A z tą małą co mamy zrobić?
      Kobieta spojrzała na czerwoną od płaczu twarz dziecka, po czym przeniosła wzrok na wilczycę, która była blada jak śmierć, zapłakana oraz powtarzała jak w transie „Tylko nie moja mała, błagam…”, a po chwili, ponownie patrząc na trzymaną za skórę na karku dziewczynkę, westchnęła:
      - Zabieramy ją. Dość już na dziś spaprałeś. Jeden trup nam wystarczy.
      Po tych słowach wyszła z pokoju, omijając matkę nieżyjącego chłopca.
***
      Sonia przez kilka dni była prowadzona przez piątkę wampirów nie wiadomo dokąd i w jakim celu. W ramionach trzymała córkę, która niemal przez cały czas płakała i trzęsła się, co okropnie irytowało jednego z ich porywaczy, który niejednokrotnie groził, że „zatłucze tego szczeniaka, jak się nie zamknie”. Z tego powodu serce wilczycy nieustannie drżało o bezpieczeństwo jej dziecka. Ponadto wciąż nie mogła uwierzyć, że jej synek został zamordowany. Bez przerwy w głowie widziała scenę, w której Nicholas upada na podłogę, a z jego ciała wypływa strumieniem krew, brudząc całą podłogę. Przy życiu trzymała ją tylko Katherine. Tylko ona jej została. Za wszelką cenę chciała ją uratować.
      Gdy wampiry postanawiały odpocząć i się przespać, zawsze ktoś zostawał, by popilnować Soni i Katherine, by później, gdy pozostali wstaną, samemu udać się na spoczynek. Wilczyca, widząc w takim systemie swoją szansę, postanowiła chociaż spróbować uwolnić siebie i swoją córeczkę. Piątego dnia, tuż nad ranem, gdy pilnujący ją wampir zaczynał przysypiać, postanowiła przegryźć sznury, którymi była związana. Były to specjalne pęta, które należały do Łowców, więc niemal paliły skórę wilczycy, zatem Sonia musiała powstrzymywać się, by nie krzyknąć, gdy jej usta dotknęły węzłów. Mimo bólu, przymknęła oczy i powtarzała sobie, że to dla dobra Kat. Po dwóch minutach udało jej się oswobodzić i biorąc śpiącą dziewczynkę na ręce, postanowiła jak najszybciej uciec z miejsca, w którym się znalazła. Nie przeszła więcej niż trzy metry, gdy usłyszała za sobą groźny pomruk. Postanowiła wszystko postawić na jedną kartę. Zamiast posłuchać rozkazu i zatrzymać się, ruszyła co sił w nogach przed siebie.
      Nim zdążyła się zorientować, usłyszała wystrzał, a jej ciało przeszła fala bólu, po czym z maleńką Katherine, która obudziła się pod wpływem hałasu, osunęła się na ziemię.
***
      Ashley Collins, która właśnie polowała, usłyszała ogromny huk i jakieś wrzaski, przez co zatrzymała się i zaczęła nasłuchiwać, czy wydarzy się coś jeszcze. Po chwili zastanowienia postanowiła sprawdzić, skąd dochodzą te dziwne odgłosy, więc powoli zakradła się do miejsca, gdzie najprawdopodobniej miały swe źródło. Gdy się tam znalazła, ujrzała ciało młodej kobiety, obok którego wniebogłosy płakała mała, na oko dwuletnia dziewczynka, która, sądząc po zapachu, była wilkołakiem. Do dziecka podchodził jakiś wampir ze sztyletem, a nieopodal czworo wampirów kłóciło się, co mają zrobić z dzieckiem. Wampirzyca, która z zebranych najgłośniej wypowiadała swoje zdanie, wrzeszczała, że spartaczyli tak proste zadanie, że nie będzie przez nich tłumaczyć się Wyroczni. W tamtym momencie Ashley zrozumiała, że jest świadkiem jakiejś rozgrywki związanej z trwającą wojną. Przez ułamek sekundy chciała po prostu zostawić to swojemu losowi, jednak gdy znów spojrzała na przerażone, zanoszące się od płaczu dziecko, nie mogła tego zrobić. Musiała pomóc tej dziewczynce. Używając swojej mocy, którą była kontrola umysłu, owładnęła wampirem, który chciał zabić małą wilczycę i kierując nim, zabiła dwóch jego kompanów, a później pozbyła się reszty. Kiedy była pewna, że nic już nie zagraża ani dziecku, ani jej, zeskoczyła z drzewa, na którym się zaczaiła i podeszła do martwej kobiety i siedzącego obok niej maleństwa.
      Dziewczynka podniosła na złotowłosą wampirzycę zabrudzoną od czerwonej posoki buzię i zaczęła jeszcze bardziej ronić łzy, krzycząc jedno słowo: „mama”. Ashley ukucnęła obok niej i pogłaskała ją po czarnych włosach, po czym zapytała, jak ma na imię. Dziewczynka nie odpowiedziała, tylko wciąż płakała, wzywając nieżyjącą matkę. Blondynka westchnęła i biorąc ją na ręce, zaczęła uspokajać. Nie zastanawiając się zbyt wiele, opuściła polanę, na której się znajdowała.
      Nieopodal zwłok Soni leżał naszyjnik, który dostała od Mikołaja. Naszyjnik, który towarzyszył jego zmarłej żonie, gdy ta umierała po stracie dziecka…
***
      Katherine znalazła się w domu przypadkowej ludzkiej pary, którą Ashley dzięki swojej mocy przekonała, by zajęła się dziewczynką. Wampirzyca po uspokojeniu małej i doprowadzeniu jej wyglądu do w miarę normalnego stanu postanowiła zostawić ją pod czyjąś opieką, gdyż przecież nie mogła narażać rodziny, zabierając małą wilczycę do swojej rodzinnej posiadłości. Ludzie wydawali się być odpowiedni, gdyż nie byli przecież po żadnej ze stron konfliktu. Postanowiła również nie mówić ani rodzicom, ani bratu o tym, czego była świadkiem. Zamiast tego napisała list do swojego ukochanego Philipa, streszczając w kilku słowach, co się stało i że dziecko, które ukrywa, było związane z rodem królewskim wilkołaków, gdyż nieopodal zwłok wilczycy leżał naszyjnik z herbem królewskim. Ponadto dziewczynka, gdy była już w miarę spokojna, powiedziała, że ma na imię Katherine. Philip poradził jej, by napisała anonimowy list do króla, zdradzając, gdzie jest mała wilczyca. To według niego miał być najbezpieczniejszy plan.
       Ashley zgodziła się z nim i miała zamiar to zrobić zaraz po tym, jak odwiedzi Kat (robiła to od czasu do czasu). Po wizycie u podopiecznej wampirzyca spotkała kilkoro ludzi, którzy okazali się łowcami. Wykorzystując element zaskoczenia, napastnicy w błyskawicznym tempie wbili w nią strzałę nasączaną astagiem i krwią wilków. Pod wpływem trucizny dziewczyna po kilku sekundach straciła świadomość. Gdy ocknęła się, czuła przerażający żar w całym ciele. Oprócz tego miała wrażenie, jakby miała znów zemdleć, a całe jej siły odpłynęły. Wykorzystując ich ostatek, udało jej się dotrzeć do domu. Czuła minimalną ulgę, widząc brata, gdy ten trzymał ją za rękę. Chciała powiedzieć Tomowi, że to nie była wina wampirów czy wilkołaków, że chciała tylko pomóc małej dziewczynce i że przeprasza, jednak zamiast tego udało jej się powiedzieć jedynie: „To nie była wina… Wilkołaki…”.
      Niedługo później Ashley Collins zmarła. Jedyny, który znał całą prawdę o uratowanym przez nią dziecku, postanowił milczeć. Jeszcze trwała wojna, więc po pierwsze, nie chciał narażać rodziny Collins, a po drugie, uważał, że rozdrapywanie ran było niepotrzebne, przez co Tom Collins o śmierci ukochanej siostry obwiniał wilkołaki.
***
      Niespełna dwuletnie dziecko siedziało na niewielkim łóżku, choć dla tak niewielkiej osóbki było i tak ogromne i choć w pomieszczeniu, w którym się znajdowało, było mnóstwo zabawek, nawet nie zwracało na nie uwagi.
      W główce czarnowłosej dziewczynki co chwilę pojawiały się okropne obrazy. Mama, która się nie ruszała, braciszek, który leżał na podłodze w domu i był cały umazany czymś czerwonym oraz ten przerażający pan, który podchodził do niej z okropnym uśmiechem, w którym pokazywał śnieżnobiałe kły.
      Ponownie się rozpłakała, nawet nie mając świadomości, że pragnie, by ktoś ją przytulił i objął. Gdyby była znów z tą ładną złotowłosą kobietą, pewnie by ją objęła i wzięła na ręce. Była przecież tak miła i opiekowała się nią, choć ona wolałaby, gdyby robiła to mamusia. Ona też zniknęła… Tylko dlaczego? Tak bardzo się bała, że już nikt do niej nie przyjdzie i na zawsze zostanie w tym pokoju całkiem sama
      - Hej - odezwał się ktoś, wchodząc do pomieszczenia. Mała wilczyca podniosła wzrok i ujrzała dziewczynkę o czarnych włosach patrzącą na nią zielononiebieskimi tęczówkami i lekko się do niej uśmiechającą. Choć nic nie odpowiedziała, nieznajoma podeszła do niej, usiadła na łóżku i zwróciła się do Kat ciepłym, miłym głosem:
      - Jestem Laura. - Po chwili, widząc jakąś przytulankę, wzięła ją i robiąc śmieszną minę, powiedziała, zmieniając głos - Przytul mnie, a ja się tobą zaopiekuję!
      Od tego momentu to ta ciemnowłosa dziewczynka była dla Katherine niemal jedyną towarzyszką zabaw i przyjaciółką. Mimo iż Katherine i Laura były różne pod niemal każdym względem, to potrafiły się dogadać. Cóż, mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają. Natomiast ona i Clarinos, choć obie były pod wieloma względami do siebie podobne, nie potrafiły się zakolegować. Wiecznie się ze sobą kłóciły i nawzajem irytowały. Clarinos podkreślała, że to ona jest księżniczką, że ona pamięta swoich bliskich, że Kat w ogóle nie powinno być w pałacu, natomiast brunetka non stop robiła jej jakieś psikusy. A to pocięła jej sukienkę, a to ścięła jej podczas snu włosy, a to przekazała, że ktoś chciał się z nią widzieć, a to było kłamstwo… Pomysłów bynajmniej jej nie brakowało.
      W miarę jak rosła, zaczęła coraz bardziej nienawidzić wampirów, obwiniając je o śmierć jej najbliższych i zapominała o tajemniczej jasnowłosej kobiecie, która się nią opiekowała. W końcu gdy to się stało, była tylko malutką dziewczynką, a czas zaciera wiele wspomnień…
***
      Dwunastoletnia dziewczynka tępo wpatrywała się w widok za oknem i mruknęła w stronę czarnowłosej dziewczyny, na oko siedemnasto-osiemnastoletniej:
      - Jeeeny, Lauro, czemu tu zawsze jest tak przerażająco nudno?
      Starsza z nastolatek zaśmiała się i odparła:
      - Kat, masz tyle zabawek, czemu nie chcesz się nimi pobawić albo wyjść na dwór na sanki czy coś?
      Dziewczynka naburmuszyła się i prychnęła:
      - Chyba żartujesz? Jestem już za duża na zabawę jakimiś pluszakami czy czymś w tym rodzaju. W ogóle nie pojmuję, czemu jeszcze mam te rzeczy w pokoju. - Po chwili zastanowienia stwierdziła - Choć w sumie sanki to całkiem dobry pomysł… Tylko samej tak jakoś głupio - dodała znów smętnie.
      Laura westchnęła, po czym powiedziała:
      - Wybacz, ja mam za chwilę lekcję historii, ale Clarinos już pewnie będzie wolna.
      Katherine spojrzała na przyjaciółkę i prychnęła:
      - Taaa, już się palę do tego, by pozjeżdżać z tą…
      - No, dokończ, za kogo mnie masz? - usłyszały spokojny głos jasnowłosej wilczycy wchodzącej do pokoju.
      - Dziewczyny, przestańcie. Czy choć raz nie możecie przestać się ze sobą droczyć? - mruknęła najstarsza, wywracając oczami.
      - Nie! - odparły jednocześnie.
      Laura tylko westchnęła, widocznie nie mając siły na dalsze przemawianie do rozumu siostrze i przyjaciółce. Po chwili zapytała blondynkę, czy coś się stało, gdyż nigdy bez powodu nie wchodziła do pokoju Katherine (i to bynajmniej nie z chęci uszanowania jej prywatności), na co z wyglądu siedemnastoletnia Clarinos burknęła:
      - Nasz tatuś dokądś jedzie, więc kazano nam iść do sali tronowej. Pewnie znów zacznie prawić nam kazania, jak mamy zachowywać się w czasie jego nieobecności. No i pewnie dostanę burę, że nie uczę się, jak powinnam - jęknęła na koniec.
      Katherine przyglądała się Laurze, która miała zatroskany wyraz twarzy i Clarinos, której mina wyrażała złość. Współczuła Laurze i chcąc nie chcą również i Clarinos tego, w jaki sposób są traktowane przez ojca. Laura czasami opowiadała jej o swojej mamie i o tym, jak Mikołaj zachowywał się w stosunku do niej. Najbardziej wstrząsnęło nią to, jak będąc jeszcze bardzo małymi dziewczynkami, wiele razy czekały z Małgorzatą przy oknie i wypatrywały, czy aby tata nie wraca, a gdy to robił, zawsze witał się z nimi niemal oficjalnie i zaraz zajmował się czymś innym, nie poświęcając im chociażby kilku minut uwagi. Z tego, co udało jej się wywnioskować, to Clarinos bardziej zależało na akceptacji ojca i jego zainteresowaniu. W sumie to Kat nie zdziwiło. Blondynka może pod względem wyglądu nie była podobna do ojca, ale za to charakter miała bardzo podobny.
      Czasami Katherine zastanawiała się, co by było, gdyby jej mama wyszła jednak za króla. Czy w stosunku do niej byłby inny niż dla rodzonych córek, by przypodobać się swoje żonie? Bo jak do tej pory Mikołaj nigdy nawet z nią nie rozmawiał. No, przynajmniej z tego, co pamiętała. Nawet nie pomyślał o tym, by zaczęła naukę w jakimś konkretnym kierunku. Normalnie wilkołaki albo żyją jako wolne duchy, nie mieszając się w sprawy króla, albo od dzieciństwa oprócz normalnych lekcji są uczone na kogoś, kto może być użyteczny dla jego wysokości. Jakby na to nie spojrzeć, Katherine nie była ani jednym, ani drugim.
      Gdy została sama w pokoju, ponownie spojrzała za okno na zimowy krajobraz, po raz kolejny starając się wyobrazić sobie jej życie, gdyby nie straciła niemal całej rodziny. Najbardziej ją denerwowało, że nie mogła nawet wyobrazić sobie twarzy rodziców i brata. Zazdrościła księżniczkom, że mają tyle wspomnień i pamiątek związanych ze zmarłą matką, ona tego nie miała. Jedyne, co mogła połączyć z rodziną, której nie miała, był naszyjnik, który, jak zawsze podkreślała Clarinos, i tak nie należał do niej.
***
      Mająca z wyglądu piętnaście lat Katherine przechadzała się jednym z licznych korytarzy zamku.
      Ach, jak jej się potwornie nudziło! Laura była zajęta nauką, której z powodu tego, iż to ona miała zostać następczynią tronu, miała więcej od siostry, więc Kat nie miała z kim porozmawiać. Niby mogła poflirtować sobie z jakimś strażnikiem, ale nie miała na to nastroju. A wszystko przez jej wysokość księżniczkę Clarinos! Ta blond pannica znów wywyższała się i specjalnie ją irytowała. Jak ona nie znosiła tej nadętej dziewuchy! Irytująca, frustrująca, zadufana w sobie i egocentryczna idiotka! Zupełnie jak ojciec, ot co! Nieraz zastanawiała się, jak to możliwe, że ona i Laura są siostrami. Cóż, chyba nigdy tego nie pojmie.
      Z braku ciekawszych pomysłów postanowiła oprzeć się o balustradę i bezmyślnie gapić się w dół na korytarz znajdujący się na pierwszym piętrze.
      Przez blisko piętnaście minut nie ciekawego się nie działo, lecz po upływie tego czasu czarnowłosa oprócz woni dwóch wilków poczuła zapach człowieka! Czekała w napięciu przez kilka minut, aż wreszcie będzie mogła ujrzeć właściciela bądź właścicielkę człowieczego aromatu.
      Okazało się, że należał on do zapewne jedenasto-dwunastoletniej dziewczynki z kręconymi srebrnymi włosami, które śliczne falowały podczas każdego kroku. Ubrana była w długą, (o zgrozo, kto teraz takie nosi!), zwiewną, niebieską sukienkę, która skojarzyła jej się z odzieniem jakichś kapłanek. Wilczyca nie mogła ujrzeć jej oczu, gdyż nieznajoma miała spuszczoną głowę, lecz szybko oceniła, że dziewczynka była dość szczupła i wysoka.
      Ludzkiej nastolatce towarzyszyły dwie ciemnowłose wilczyce. Katherine zdziwiła się nieco, rozpoznając w jednej z nich byłą niańkę księżniczek.
      W pewnym momencie jasnowłosa podniosła na nią swoje oczy, których barwa przypominała odcień lodu i zaczęła wpatrywać się wprost w ciemne tęczówki wilczycy. Nie wiedzieć czemu, po sekundzie oczy dziewczynki zaszkliły się. Nim Katherine się zorientowała, nieznajomej już nie było.
      Przez kilka minut brunetka chodziła tam i z powrotem, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić. Ogromnie ją zaintrygowało to ludzkie dziecko. Przypuszczała, że była to jakaś bardzo młoda Łowczyni, ale nie miała pojęcia, co mogłoby robić takie dziecko w zamku. I te jej dziwne oczy… Chcąc nie chcąc Katherine musiała przyznać, że w pewien sposób się ich przestraszyła. No i dlaczego po spojrzeniu na nią ta dziewczynka zaczęła niemalże płakać? To było naprawdę dziwne.
      Nie namyślając się więc zbyt długo, udała się za wonią owej nieznajomej. Gdy znalazła się blisko miejsca, skąd czuć było najsilniej ludzki zapach, spostrzegła komnatę, w której zapewne był król, człowiek i dwa wilkołaki. Przed drzwiami zaś stał jeden ze strażników. Uśmiechnęła się pod nosem, rozpoznając w szatynie wyglądającym na jakieś osiemnaście lat chłopaka, z którym wczoraj flirtowała i który najwyraźniej się w niej podkochiwał. Podeszła do niego i uśmiechając się zalotnie, zagadnęła:
      - Cześć! Dziś na posterunku, co?
      Młodzieniec uśmiechnął się i przytaknął, na co dziewczyna zaczęła jakieś błahe tematy, dbając o to, by jej głos był wystarczająco kokieteryjny. Po mniej niż minucie rozmowy, bawiąc się końcówkami czarnych włosów, zapytała:
      - To ciekawe, ale czuję jakiś ludzki zapach w komnacie króla… Może byłbyś dla mnie tak miły i powiedział mi, cóż to za człowiek złożył wizytę naszemu władcy?
      Ostatnie zdanie wypowiedziała, wpatrując się w zielone tęczówki szatyna i robiąc niewinną minę. Wyraźnie skołowany chłopak przez chwilę wpatrywał się w dziewczynę, po czym wydukał nieco nieskładnie:
     - To znaczy… Chyba nie powinienem ci tego mówić, ale… Noo… Wszyscy w pałacu chyba wiedzą… Bo jego wysokość, to znaczy król Mikołaj, ma… a w zasadzie trzyma tu taką jedną łowczynię. Ponoć jest jakaś niezwykła… No i to ona jest teraz u króla…
      Wilczyca uśmiechnęła się i pocałowała strażnika w policzek, po czym poprosiła, by mogła sobie tu postać. Gdy młody wilkołak zgodził się, oparła się o ścianę i wyostrzyła zmysły, by móc podsłuchać, co się dzieje w środku. Pierwsze, co usłyszała, to zachrypnięty i zirytowany głos Mikołaja:
      - Nie wierzę. Mów wszystko, co wiesz.
      W odpowiedzi można było usłyszeć cienki, delikatny i nieco przestraszony głosik:
      - Ale ja naprawdę nie mogę nic powiedzieć… Ta kobieta powiedziała, że tak nie wolno i że jeżeli dalej będę o nich wszystkich mówić, to mogę zostać ukarana…
      - Ukarać to cię mogę ja! - krzyknął władca tak głośno, że nawet bez wyostrzonych zmysłów Katherine mogłaby go usłyszeć.
      Po minucie rozległ się niemal niedosłyszalny nawet dla wilka szept:
      - Był pewien mężczyzna… Bardzo cierpiał… Powiedział mi, że odebrano mu wszystko… Lecz że sprawca jego tragedii niebawem do niego dołączy i to przez kogoś, kogo najmniej się obawia i kim najbardziej gardzi…
      - Co mnie to interesuje?! - warknął lodowatym głosem król.
      - Bo tym mężczyzną jesteś ty, wasza wysokość.
      Katherine, usłyszawszy po sekundzie beznamiętny głos dziecka, uniosła ze zdziwieniem brew. Kim, do diaska, była ta Łowczyni? I co jej słowa, do licha, mają znaczyć? Czyżby chodziło tu o rychłą śmierć króla? To było doprawdy interesujące… Co prawda nie wierzyła w takie rzeczy, ale cóż, jeżeli nie ma się nic ciekawszego do roboty…
      Jej rozmyślania przerwał głuchy trzask towarzyszący zapewne spoliczkowaniu kogoś, a potem zimny głos jego wysokości:
      - Jeżeli dowiesz się czegoś takiego i natychmiast mnie o tym nie powiadomisz, pożałujesz.
      W odpowiedzi przez kilka chwili można było słyszeć jedynie lekki, dziecięcy szloch, a później próbujący uspokoić króla głos którejś z wilczyc.
      Czarnowłosa dziewczyna postanowiła dużej nie podsłuchiwać, gdyż w każdej chwili mógł się ktoś zjawić, więc pożegnała się z chłopakiem, który zaprosił ją na jakiś spacer, na co przystała i tak nie mając nic lepszego w planach, po czym ruszyła w swoją stronę.
      Chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o tej dziwnej dziewczynce, następnego dnia porozmawiała na ten temat z Laurą. Księżniczka, usłyszawszy o jakiejś Łowczyni zamkniętej w pałacu, posmutniała i opowiedziała jej, jak kilka lat temu razem z siostrą była świadkiem, jak jakaś rodzina Łowców musiała oddać swoją pięcioletnią córkę, gdyż była Wybranką. Kat przypomniała sobie, jak na jakiejś tam lekcji ktoś coś o tym wspominał.
      Nie miała pojęcia, że to dziwne dziecko, mówiąc o mężczyźnie, któremu odebrano wszystko, mówiło o jej ojcu.
***
      Przez wiele, wiele następnych lat nic nadzwyczajnego się nie działo, co nieco irytowało Katherine. Co prawda próbowała dowiedzieć się czegoś więcej o nieznanej jej Łowczyni, lecz jej śledztwo nic nie przyniosło. Nudziła się okropnie, nie mając w pałacu nic do roboty, gdyż nie odebrała odpowiedniego wykształcenia. Nie mogła szpiegować, leczyć, uczyć… Miała do wyboru zostanie służącą albo kucharką, na co duma jej nie pozwoliła. Coraz częściej żałowała, że nie była wychowana przez swoich rodziców. Wtedy na pewno byłaby KIMŚ. Zresztą fakt, że to Mikołaj czysto teoretycznie zajmował się nią i to dzięki niemu miała gdzie mieszkać, bardzo ją frustrował. Nie miała o nim zbyt dobrego zdania, głównie z powodu tego, jak zachowywał się w stosunku do Laury… No i cóż, poniekąd też i do Clarinos, ale ona sobie na to zasłużyła.
      Wilczyca była w niemałym szoku, gdy dowiedziała się, że jej jedyna przyjaciółka ma wyjść za mąż za mężczyznę, którego mogła widzieć co najwyżej kilka razy w życiu i to tylko dlatego, że ojciec tego chciał. No ale cóż, Laura zawsze należała do osób uległych, które myślą bardziej o innych niż o sobie, więc nic dziwnego, że się na to zgodziła. Katherine kompletnie tego nie rozumiała. Jak można było aż tak się poświęcać?! Tak bardzo ją ta świętość księżniczki złościła! Mogłaby choć raz pomyśleć o sobie, zwłaszcza że brunetka wiedziała, że Laura jest okropnie wrażliwa i jeżeli chodzi o sprawy sercowe, dość staroświecka. Nigdy nie widziała, by ta chociaż odrobinkę poflirtowała z jakimś strażnikiem, służącym czy kimkolwiek innym, więc pewnie z nikim się nawet nie całowała… Co innego jej siostra. Kat wiele razy widziała, jak blondynka dobrze bawi się w męskim towarzystwie. Pewnie myślała, że skoro jest księżniczką, wszyscy przedstawiciele płci przeciwnej będą padać jej do stóp, ale ona, Katherine, którą uważała za gorszą od siebie, była równie, o ile i nie bardziej rozchwytywana przez męską część pracujących na zamku wilkołaków. Och, ile satysfakcji dawało jej, jeżeli na oczach tej wrednej pannicy jakiś młokos podrywał właśnie ją!
      W dniu ślubu najstarszej córki Mikołaja Katherine wraz z Clarinos zadbały, by na ceremonii olśniła wszystkich. I tak właśnie się stało. Laura była piękniejsza niż kiedykolwiek w życiu, choć jej oczy były dziwnie puste. Tego jednak nikt nie zauważył.
      Dopiero po miesiącu Kat zauważyła, że Laura zrobiła się jeszcze bardziej poważna i zamyślona niż zwykle. Już wcześniej ta jej powaga i zdystansowanie do wszystkiego i wszystkich nieco ją przerażały, ale to, co się stało z nią po ślubie, było naprawdę niepokojące. Oczywiście Clarinos tego nie zauważyła, bo czemu by miała…? Niby tak troszczyła się o siostrę i kochała, ale była ślepa na drobne sygnały z jej strony. Czarnowłosa dziewczyna postanowiła wykorzystać swój zmysł obserwacji, by dowiedzieć się, co gnębi jej przyjaciółkę, bo znając ją, nic by nie powiedziała. Od zawsze była osobą, która ze swoimi problemami wolała zmagać się sama. Wystarczył tydzień, a już mogła wysnuć przypuszczenia, że Laura jest po prostu nieszczęśliwa ze swoim mężem, który, jak zauważyła, traktował ją dobrze, ale cóż, jakby była jego własnością. Pewnie zawróciła mu w głowie wizja tego, że kiedyś będzie królem. Gdy któregoś wieczoru, którego akurat przyjaciółka nie spędzała z mężem, Katherine porozmawiała z nią na ten temat, wyznała jej, że faktycznie jest trudniej niż myślała, ale jej obowiązkiem jest być dobrą żoną, księżniczką, a w przyszłości królową i matką. Poprosiła też, by nic nie mówiła Clarinos, bo tylko niepotrzebnie by się przejęła i by ona sama się tym nie przejmowała, bo prędzej czy później przywyknie i może nawet pokocha Anthony’ego. Kat jednak wątpiła, by tak się stało. Faktycznie, Laura dalej była nieszczęśliwa, choć nigdy nie skarżyła się nikomu na swój los.
      Wszystko zmieniło się, gdy przybył jej nowy strażnik, Victor Evans.
      Katherine poznała go następnego dnia po tym, jak przybył objąć swoje nowe stanowisko. Już po kilku minutach spostrzegła, że mężczyzna wpatruje się w księżniczkę jakimś dziwnym wzrokiem. Zupełnie tak, jakby widział przed sobą kogoś bardzo wyjątkowego. Rozumiała, że Laura jest księżniczką, więc mógł być nieco nią zainteresowany, ale bez przesady. W duchu stwierdziła, że będzie miała kolejny ciekawy obiekt do obserwacji. Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy mogła zorientować się, że mężczyzna jest po prostu zakochany w księżniczce. Ach, jakież to było romantyczne! Niemalże jak z jakiegoś podrzędnego romansidła… On - żołnierz zakochany w księżniczce, którą ma ochraniać… Cóż za żenująca historia… Oj, Kat nie przepadała za takimi klimatami, ale oglądanie czegoś takiego na żywo mogło być iście fascynujące.
      Najśmieszniejszy w tym wszystkim był fakt, że Victor najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z uczucia, jakim zapałał do Laury. Jaką satysfakcję i zabawę miała Katherine, kiedy którejś letniej nocy mogła mu to uświadomić! Jeszcze zabawniej było, gdy któregoś wieczoru przyłapała go z Laurą na małej schadzce! To był dla niej prawdziwy szok! Nigdy nie spodziewała się, że jej przyjaciółka będzie w stanie zafundować sobie romans. To oczywiście sprawiło, że ta historia była jeszcze bardziej słodka, ale cóż, trudno, ważne, że Laura mogła trochę zaszaleć i być szczęśliwa.
      Williams już myślała, że nic ciekawszego się nie wydarzy, aż tu Laura przyszła z wiadomością, że będzie miała dziecko i to nie ze swoim mężem, tylko z kochankiem! Toż to przecież jest tak stereotypowe, że Katherine początkowo nie chciało się wierzyć, że to prawda. Gdy jednak uświadomiła sobie, że tak w istocie jest oraz jak ta cała sytuacja może wpłynąć na życie jej jedynej przyjaciółki, przeraziła się. Na szczęście księżniczka szybko wyjaśniła jej plan, który mógł nie tylko odpędzić od niej groźbę wyjścia na światło dzienne jej romansu i idące za tym konsekwencje, lecz, co chyba najważniejsze, mogący dać jej chwilę prawdziwego szczęścia. Choć Kat wiedziała, że będzie bardzo tęsknić za swoją niedoszłą przyrodnią siostrą, wiedziała, że takie wyjście jest dla niej najlepsze. Laura, mimo iż byłaby cudowną królową i na pewno za jej panowania wszystkim żyłoby się lepiej, gdyż miała ogromne poczucie obowiązku, to przecież byłaby ogromnie nieszczęśliwa. Ją nigdy nie interesowała władza czy wpływy, tylko spokojne życie rodzinne. Od rozkazywania wolała nieść pomoc, od przebywania na balach - czytanie książek… Na dodatek to jej pożal się małżeństwo… Dlatego mimo wszystko Kat, chcąc nie chcąc, cieszyła się i chętnie pomogła przyjaciółce w ucieczce.
      Jakieś pół roku po upozorowanym zniknięciu córki król Mikołaj z niewiadomych przyczyn popełnił samobójstwo. Choć nie było na to zbytnio dowodów, musiano uznać, że władca sam pozbawił się życia, gdyż został zamordowany z broni Łowców, a poza Łowcami i wampirami nikt inny nie używa tego rodzaju broni. Wilkołaki, poza samym królem, zgodnie z kontraktem zawartym wiele lat temu, nie mogły posiadać oręża produkowanego przez Łowców. Dziwne było to, że władca miał aż dwie rany… Niektórzy wysnuwali teorię, że król dźgnął się raz w brzuch, lecz by mieć pewność, że zginie, zadał ostateczny cios w serce. Katherine jednak w to nie wierzyła. Według niej, nic nie trzymało się kupy i Mikołaja zamordowano. Lecz kto by jej tam słuchał, w końcu nie była na zamku nikim ważnym… Oczywiście na następczynię Mikołaja z racji domniemanej śmierci najstarszej księżniczki wybrano Clarinos. Och, jak wówczas Kat była wściekła! Ze złości trzaskała wszystkim, czym się dało, wrzeszczała na każdego, kto tylko w najmniejszy sposób jej podpadł, a zdarzało się, że nie musiał tego robić, wystarczyło, że znalazł się w złym miejscu o złej porze. Wówczas wilczyca mogłaby oddać wszystko, byleby to Laura została królową, a nie ta zadufana w sobie i egoistyczna księżniczka. Kiedy jednak przypadkowo weszła do komnaty Clarinos, kiedy ta czytała list od siostry i dowiedziała się, że Laura jest ogromnie szczęśliwa, urodziła syna i pragnie, by dogadała się z Clarinos, zrobiło jej się nieco wstyd, że zaczęła myśleć egoistycznie, podobnie jak Clarinos… Brunetka była przekonana, że świeżo upieczona władczyni cieszy się, że siostry nie ma i nikt nie wie o urodzonym przez nią niemowlęciu. Przecież dzięki temu mogła teraz zasiadać na tronie i wszystkim naokoło rozkazywać, a o tym marzyła zapewne od najmłodszych lat, skoro gdy obie były małe, tak dyrygowała Kat. Jednak nie można było już nic zrobić. Z chwilą opuszczenia przez Laurę zamku klamka zapadła.
      Następne pięć lat upłynęło monotonnie, spokojnie i bez jakichś rewelacji. Jednak to, co się stało pewnego dnia, nie dało opisać się słowami. Laura, która oczekiwała narodzin drugiego dziecka, zmarła podczas porodu najprawdopodobniej z powodu odziedziczonej przez nią choroby matki. Katherine, gdy dowiedziała się o tym, nie mogła w to wszystko uwierzyć. Przypadłość Małgorzaty była przecież nadzwyczaj rzadka i choć faktycznie była dziedziczna, to do tej pory nie zdarzyło się, by matka przekazała ją swojej córce. Więc albo Laura miała nadzwyczajnego pecha, albo, jak to napisał Victor w swoim liście do królowej, który udało się Kat przeczytać, była to kara za jego, a właściwe za ich grzech miłości.
      Czarnowłosa długo opłakiwała śmierć przyjaciółki, lecz w końcu przyznała, że Laura przynajmniej była szczęśliwa. Krótko, bo krótko, ale zawsze. Gdyby nie zdecydowała się na ucieczkę i tak mogłaby umrzeć, lecz nie przy narodzinach dziecka mężczyzny, którego kochała i nie zaznając prawdziwego szczęścia przez tych kilka lat, lecz przy porodzie potomka męża, do którego nie czuła nic i będąc przez cała życia nieszczęśliwą.
      Następne dziewiętnaście lat Katherine przeżyła monotonnie, nudząc się niesamowicie w pałacu. Królowa Clarinos od czasu do czasu dawała jej jakieś zlecenia, które zapewnie nikomu nie odpowiadały. Obie dogryzały sobie niemal na każdym kroku i jeżeli to możliwe, to żywiły do siebie jeszcze większą niechęć niż przed śmiercią Laury. Czarnowłosa wilczyca od czasu do czasu widywała ową dziwną dziewczynkę, którą niegdyś spotkała na korytarzach pałacu, lecz z tego, co zaobserwowała, nie była już więźniem. Zadziwiło ją, że wyglądała tak młodo. Kilka razy próbowała wyciągnąć coś na jej temat od Clarinos, lecz ta tylko odpowiadała, że to nie jej interes, co owocowało nową kłótnią. Nie otrzymała odpowiedniego wykształcenia, więc nie mogła skojarzyć Penelopy z niezwykłym dzieckiem rodzącym się w rodzinie Łowców.
***
      - Katherine, ty i Ferris pojedziecie do tego miejsca w Anglii. Chcę, byście sporządziły raport odnośnie wampirzych rodzin tam mieszkających.
      Kat spojrzała na kartkę z napisaną nazwą miejscowości, do której miała się udać i westchnęła. To było jakieś podrzędne miasteczko… Ciekawe, czemu Clarinos interesuje się wampirami z tej okolicy (jak się później okazało, nie tylko z tej… Clarinos porozsyłała wielu szpiegów). Jednak co ją to obchodziło, skoro przynajmniej nieco się rozerwie? Gdyby nie to, że misje przydzielane jej przez Clarinos dawały jej nieco rozrywki, raczej nie kwapiłaby się do pomagania w czymkolwiek tej egoistycznej blondynie.
      - Kiedy wyjeżdżam? - mruknęła po chwili od niechcenia.
      - Za tydzień. Załatwiłam ci pokój i miejsce w szkole, do której będziesz przez jakiś czas chodzić. Nie rób nic głupiego. Masz tylko obserwować i zrobić kilka krótkich notatek odnośnie wampirzych rodów. Trochę powęszyć i to wszystko, czy to jasne? - zapytała królowa, bacznie obserwując brunetkę.
      Ta tylko uśmiechnęła się pod nosem i rzuciła:
      - Nie musisz mi tego powtarzać, w końcu nie jestem dzieckiem. Będę grzeczna… To wszystko?
      Clarinos na jej pytanie spojrzała prosto w jej ciemne oczy i zaczęła takim cichym szeptem, że tylko Katherine mogła to usłyszeć:
      - Nie. Przydzieliłam tę misję właśnie tobie, bo tylko ty jesteś w stanie wykonać jeszcze jedno zadanie, gdy już tam będziesz. Właśnie tam mieszka Victor… Chciałabym, byś w wolnym czasie zajrzała do niego i sprawdziła, czy u niego i jego dzieci wszystko w porządku.
      Katherine przez chwilę wpatrywała się w niewyrażającą żadnych uczuć twarz złotowłosej wilczycy, po czym ponownie uśmiechając się pod nosem, szepnęła niemal bezgłośnie:
      - Nie interesowałaś się nimi przez niemal piętnaście lat, a tu nagle zaczęły obchodzić cię dzieci twojej siostry… Czyżbyś obawiała się, że odbiorą ci przywłaszczony tron?
      Clarinos zacisnęła dłoń w pięść, po czym syknęła przez zaciśnięte zęby, mrużąc przy tym błękitnozielone oczy:
      - Jak śmiesz?! Nie zapominaj, ty cholerna przybłędo, że Laura była MOJĄ siostrą! Ona nie chciała, bym wtrącała się do życia jej rodziny. Poza tym nie mieszaj się w nieswoje sprawy! - dodała już głośniej.
      Kat prychnęła tylko i bez słowa wyszła z sali tronowej. Nie wierzyła, że Clarinos nie pomogła swojemu siostrzeńcowi i siostrzenicy tylko dlatego, że prosiła ją o to Laura. Przecież mogła zrobić dla nich cokolwiek, a jeżeli nie, to mogła chociaż napisać do Victora i zapytać o nich, ale nie, jej wysokość wolała nic o nich nie wiedzieć…
***
      Tydzień później Katherine i jej najlepsza przyjaciółka Ferris wyruszyły do Anglii, by szpiegować wampirze rodziny. Ferris jak zwykle była podniecona i traktowała misję bardziej jak niezłą przygodę niż coś, co bądź co bądź może sprowadzić na nią śmierć.
      Ku niezadowoleniu zarówno wilczycy, jak i Łowczyni, niebawem okazało się, że do szkoły, do której będą uczęszczać, chodzi niejaka Elizabeth Collins. Z dokumentów, które dostała od Clarinos, Katherine wiedziała, że ta pijawka, choć jest córką arystokraty Toma Collinsa, nie jest arystokratką w pełni. Jej matka, Vanessa Collins, była zwykłą wampirzycą. Z tego, co czarnowłosa się orientowała, sama chciała zostać krwiopijczynią. Ilekroć Kat o tym myślała, załamywała nad tą idiotką ręce. Jak można być na tyle nienormalnym, by poświęcić człowieczeństwo na rzecz bycia krwiopijcą?! No cóż, najwyraźniej niektórzy ludzie naprawdę mają nierówno pod sufitem…
      Tego samego dnia, w którym poznała Elizabeth, Katherine poszła wraz z Łowczynią pod adres, który podała jej Clarinos jako miejsce zamieszkania Victora. Gdy otworzył drzwi, od razu ją poznał. Cóż, mimo iż trochę minęło, wciąż wyglądała niemal tak jak w dniu, w którym opuszczał zamek. Nie dziwiła mu się, że zaskoczył go widok młodej Łowczyni. O nich nawet w zamku mało mówiono i niemal ich nie widywano. Było ich niewielu, więc Victor zapewne przypuszczał, że wyginęli.
      Gdy po raz pierwszy ujrzała Laurę, od razu zobaczyła w niej jej matkę. Była do niej tak bardzo podobna… Te same rysy twarzy, kolor włosów… To samo spojrzenie, wzrok, uśmiech… Gdyby nie to, że była od niej młodsza, gdy Katherine ostatni raz ją widziała i miała inny kolor oczu, byłaby przekonana, że stoi przed nią jej przyjaciółka. Natomiast Rafael… On przypominał króla Mikołaja, choć było pomiędzy nimi kilka różnic. Przede wszystkim jednak różnili się charakterem. Rafael pod tym względem ewidentnie wdał się w matkę. Po krótkiej rozmowie Katherine wiedziała, że będzie chciała zdobyć tego młodzieńca. Miała nadzieję, że chłopak niebawem dowie się, że jest księciem wilkołaków i, o co modliła się wilczyca, będzie chciał odzyskać tron. Katherine upiekłaby dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze, utarłaby nosa tej egoistce Clarinos, a po drugie, nareszcie byłaby kimś na zamku. Nie byłaby już córką zmarłej narzeczonej zmarłego króla, lecz władczynią… Każdy musiałby się jej słuchać i liczyć się z jej zdaniem. Postanowiła, że syn Laury będzie dla niej drabiną do nowego, lepszego życia. Niestety, Katherine nie pamiętała, że z każdej drabiny można spaść.
      Dzięki swojemu sprytowi, inteligencji i, co tu dużo mówić, wdziękom udało się jej i Ferris bardzo szybko zebrać informację o rodzinie Collins, jedynej wampirzej rodzinie zamieszkującej okolicę. Po przyjęciu wydanym przez Hiou, ród będący jednym z trzech pierwotnych, do grona zainteresowania Ferris i Kat doszli również Jonesowie. Od dość dawna przebywali za granicą, lecz najwyraźniej postanowili wrócić.
      Po sporządzeniu raportu Katherine miała więcej czasu na spotkania z księciem i księżniczką. Choć bardzo się starała, Rafael nie reagował na jej zaloty, co nieco ją irytowało. Jednak ona nie była tym typem osoby, która łatwo rezygnowała z raz wyznaczonego celu. Ponadto Kat, choć początkowo chciała być z Rafaelem z rozsądku, wpadła we własne sidła i zaczęła się w nim zakochiwać. Niemałą rozrywką oprócz spotkań towarzyskich była dla niej zabawa kosztem Elizabeth Collins. Och, jak łatwo było ją nastraszyć i nią manipulować! Któregoś dnia dzięki swoim gierkom poznała bliżej jednego z członków rodziny Jones. Gabryel… Biedaczek nie wiedział, że ona doskonale zna jego imię! Kat z niesmakiem musiała przyznać, że ten krwiopijca był nadzwyczaj przystojny. I było coś jeszcze… To, w jaki sposób się do niej zwrócił, sprawiło, że Kat jakoś dziwnie się poczuła, jednak od razu odsunęła od siebie to uczucie. Tego samego dnia, w którym osobiście poznała Gabryela Jonesa, do jej mieszkania zawitała delegacja od Clarinos. Luise od zawsze nienawidziła wilkołaków i niejednokrotnie dawała się we znaki Katherine, ale jej żarcik z pistoletem był już dla niej kompletnym przegięciem. Gdyby nie to, że Łowczyni odpuściła, Kat połamałaby jej ręce albo zrobiłaby coś jeszcze gorszego… Okazało się, że misją Luise było nie tylko odebranie raportu. Katherine dostała od niej również list od królowej, w którym rozkazała, by w miarę możliwości pisała do niej listy odnośnie swoich siostrzeńców. Gdy czytała wiadomość od Clarinos, w duchu śmiała się na myśl, jaką ta blondyna będzie mieć minę, gdy dowie się, że jak siostrzeniec jej w niej zakochany i że zamierza przejąć tron, który już od dawna mu się należał. Jednak wszystkie plany Katherine runęły w gruzach, gdy dowiedziała się o małym sekrecie księcia
      Gdy na niebie pokazała się pełnia, Katherine po raz tysięczny poczuła ten przejmujący ból towarzyszący przemianie. Początkowo noc mijała jak zazwyczaj w czasie pełni, dopóki nie wyczuła dobrze znanego sobie zapachu Elizabeth. Postanowiła nieco się z nią zabawić. Oczywiście jej atak nie miał na celu zrobienia krzywdy wampirzycy, gdyż według paktu nie mogła ot tak tego zrobić, tylko jej nastraszenie, ale i tak widok przerażonej i uciekającej pijawki ogromnie rozbawił Kat. Wtedy jednak stało się coś, co zupełnie zmieniło całą sytuację. Znikąd pojawił się Rafael w postaci wilka i zaczął bronić arystokratkę. Zupełnie ogłupiała i zdezorientowana Katherine, nie wiedząc, o co chodzi, postanowiła zostawić Elizabeth. Wszystko wyjaśniło się następnego dnia, gdy z samego rana wilczyca pognała do domu Victora i porozmawiała z Rafaelem. W głowie jej się nie mieściło, że książę wilkołaków zakochał się w jakiejś pijawce - i to jeszcze w arystokratce! Poza tym ona naprawdę obdarzyła go miłością, a on wolał kogoś takiego! Nie panując już kompletnie nad sobą, złamała obietnicę daną księżniczce Laurze i powiedziała Rafaelowi wszystko o rodzicach. Gdy nieco ochłonęła, w jej sercu pojawiły się lekkie wyrzuty sumienia z powodu niedotrzymania obietnicy, którą lata temu dała swojej najbliższej i zarazem jedynej przyjaciółce. Szybko jednak pozbyła się ich. To przecież nie była jej wina, tylko tej wstrętnej pijawki i syna Laury! Gdyby nie to wszystko, nie złamałaby danego słowa...
      Katherine postanowiła jak najszybciej donieść Clarinos o wszystkim, czego dowiedziała się o księciu, toteż błyskawicznie skleciła kilka zdań opisujących całą sytuację i postarała się, by list jak najszybciej dotarł do zamku. Niedługo później zjawiła się Clarinos i pierwsze co, to oczywiście nawrzeszczała na Kat, że ośmieliła się powiedzieć wszystko Rafaelowi, po czym kazała czarnowłosej zjawić się w domu Rafaela z samego rana za dwa dni. Kat w czasie jej wizyty nie odezwała się ani słowem. Tak jak kazała królowa, zjawiła się domu Victora, lecz gdy blondynka rozkazała jej, Ferris i jej chłopakowi powrócić na Syberię, odmówiła. Katherine postanowiła, że nie będzie już niczyją marionetką. Nie będzie już nikogo słuchać, nikt nie będzie jej traktować jak narzędzie. Mimo iż fakt, że jej plany odnośnie księcia spaliły na panewce uraził jej dumę, nie zamierzała się tym przejmować. To, co się wydarzyło, sprawiło, że ostatecznie postanowiła zerwać z pałacem. Nikt już nie będzie jej wykorzystywał…
***
      Czarnowłosa wilczyca stała na moście i tępo wpatrywała się przed siebie. Minął już ponad dwa miesiące, odkąd Rafael wyjechał do pałacu. Niejednokrotnie Katherine zastanawiała się, czemu Clarinos zabrała siostrzeńca ze sobą. A może to on chciał z nią pojechać?
      „A zresztą, czemu mnie to interesuje?! On należy już do przeszłości”, zezłościła się na siebie w duchu. Nie wyprowadziła się z mieszkania, w którym mieszkała, gdyż stwierdziła, że nowy etap w życiu chce rozpocząć właśnie w Anglii. Tam, gdzie się urodziła. Postanowiła jednak zrezygnować z chodzenia do szkoły. Może za rok pójdzie do jakiejś… Teraz wolała skupić się na sobie, a nie na nauce.
      Przez to, że była zatopiona we własnych myślach, dopiero po chwili wyczuła zapach wampira. Spojrzała w kierunku, z którego unosiła się woń i ujrzała młodego chłopaka o złotych włosach, wpatrującego się w nią bursztynowymi oczami. To był ów przyjaciel tej pijawki Elizabeth, którego widziała z nią pod szkołą.
      Wyraz twarzy blondyna przypominał jej minę skrzywdzonego dziecka, które miało zaraz się rozpłakać, a z jego oczu biła niemal pustka. To jednak nie sprawiło, że Katherine poczuła jakiekolwiek pozytywne uczucia do tego wampira. W końcu, choć wyglądał tak niewinnie i bezradnie, był zwykłym krwiopijcą. Posyłając mu mrożące krew w żyłach spojrzenie, warknęła:
      - Nie gap się tak na mnie, krwiopijco! Spadaj stąd!
      Chłopak westchnął, po czym ruszył w jej kierunku, a gdy był już na moście, oparł się o barierkę i wciąż z miną zbitego psa, wpatrując się w horyzont, mruknął:
      - To moje ulubione miejsce, a dziś mam naprawdę ciężki dzień i chcę przemyśleć kilka rzeczy, więc przykro mi bardzo, ale jeżeli przeszkadza ci moja obecność, to ty będziesz musiała stąd iść.
      Spojrzała na niego zaskoczona, po czym prychnęła:
      - Co, żadna bezbronna zdobycz nie wpadła ci w łapy i głodujesz?
      Chłopak, nawet na nią nie spoglądając, odparł beznamiętnym głosem:
      - Nie… Dowiedziałem się, że dziewczyna, którą kocham od ładnych kilku lat, spodziewa się dziecka innego…
      Wilczyca przez kilka minut wpatrywała się w niego oniemiała, po czym mruknęła:
      - Takie życie… Jeżeli myślisz, że tym wyznaniem mnie wzruszysz, to się mylisz. Poza tym skoro ta twoja ukochana wolała kogoś innego, to przestań się nad sobą użalać i znajdź kogoś innego…
      - Mam gdzieś, czy to cię wzruszy, powiedziałem po prostu, jak jest. Raczej nie da się zastąpić Elizabeth…
      - Elizabeth? Tylko nie mów, że chodzi ci o Elizabeth Collins?! - wrzasnęła brunetka, gdy tylko usłyszała imię ukochanej tego dziwnego wampira.
      W sumie to logicznie… Przecież w okolicy nie ma innych wampirów poza Collinsami i jego rodziną… Tylko jeżeli ona jest w ciąży… Czy to oznaczało, że ona urodzi dziecko?! Nie, przecież to nie może być prawda! To przecież… To jest niemożliwe!
      Nim Katherine zdołała poukładać sobie to wszystko w głowie, usłyszała odpowiedź Gabryela.
      - Tak, i co w związku z tym?
      Przez kilka minut czarnowłosa nie była w stanie wydusić z siebie chociażby słowa. Nie dość, że ta krwiopijczyni zrujnowała jej szanse na bycie królową, to teraz niby ma urodzić dziecko księciu wilkołaków! Przecież to nie mieści się w głowie!
      Gdy w pełni do niej doszło to, co oświadczył jej ów blondyn, wilczyca zaczęła chodzić w kółko i zupełnie nie zwracając uwagi, że w jej obecności przebywa arystokratyczny wampir, mówić podniesionym głosem:
      - Nie no, świetnie… Nieźle żeś wychowała swojego synka, nie ma co, Lauro! Nie no, co oni w ogóle mają w tych swoich pustych głowach?! Jak ja bym dorwała tę idiotkę w swoje ręce, nabiłabym jej rozumu do głowy, o tak! Nie no, koniec świata jest już bliski!
      Pewnie jej monolog trwałby dłużej, gdyby nie to, że Gabryel zwrócił się do niej, bacznie wpatrując się w nią swoimi bursztynowymi tęczówkami:
      - Co ci się stało? Bardzo dziwnie się zachowujesz…
      Brunetka spojrzała na niego i podchodząc bliżej oraz patrząc mu wprost w oczy, warknęła:
      - Słuchaj mnie, panie „Jestem wielce zakochany”, czy wiesz może, z kim ta twoja ukochana będzie mieć bachora? Bo ja i owszem i powiem ci, że to jest nienormalne!
      Chłopak przyglądał się wilczycy nieco zaskoczony. Skąd ta nadpobudliwa i wybuchowa dziewczyna może to wiedzieć? I co sprawiło, że tak się wściekła? Przecież nie powinno jej to obchodzić… To wszystko było naprawdę dziwne.
      Jego natłok myśli przerwał kpiący głos czarnowłosej:
      - Sądząc po twojej minie, ta kretynka nie uraczyła cię tą wiadomością… Otóż ta twoja cudowna ukochana urodzi dzieciaka wilkołakowi! I żeby było śmieszniej, to syn mojej najlepszej przyjaciółki! Matko kochana, za kogo ona się ma?! Cholera jasna, mam ich dość! Oni są nienormalni!
      Gabryel słuchał z niedowierzaniem kolejnego potoku słów. Co to wszystko miało znaczyć? W końcu, nie mogąc już wytrzymać, chwycił brunetkę za ramiona i trzymając ją w taki sposób, by nie mogła się ruszyć, warknął:
      - O czym ty, do diabła, mówisz?! Przecież Tom nigdy by się na coś takiego nie zgodził… A nawet jeżeli… Zresztą o czym ja mówię, wilkołak i wampirzyca? - dokończył szeptem, wpatrując się w ciemne oczy kobiety.
      Kat mocno się szarpnęła, by chłopak ją puścił i prychnęła:
      - Co nie, że to jest nienormalne? Ale tak, mój drogi krwiopijco, to prawda!
      Blondyn po chwili milczenia obrócił się i ponownie opierając się o barierki, szepnął sam do siebie:
      - To dlatego ani Becky, ani Lili nie chciały mi nic powiedzieć… Nie no, ona skłonność do niekonwencjonalnych związków ma chyba w genach…
      Nawet się nie zorientował, kiedy czarnowłosa wilczyca oparła się obok niego o barierkę mostu i spoglądając na rozmówcę, mruknęła:
      - Nie rób takiej zbolałej miny, życie to nie bajka, kochanieńki. - Po tych słowach spojrzała na zachodzące słońce i rzuciła niby od niechcenia - Zdążyłam się już o tym przekonać wiele razy… To sprawiło, że doszłam do wniosku, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. - Przerwała na moment, by położyć mu dłoń na ramieniu i poradziła - Więc najlepiej porządnie się dziś zabaw i zapomnij o tej kretynce.
      Gdy skończyła mówić, ruszyła przed siebie. Sama nie wiedziała, czemu poradziła cokolwiek wampirowi. Może dlatego, że wiedziała, jak się czuje? Och, najchętniej i tej Elizabeth, i Rafaelowi nieźle by pokazała! Niespodziewanie usłyszała głos blondyna:
      - Ty kochasz tego chłopaka, prawda? Mam nadzieję, że i ty skorzystasz z własnych rad?
      Odwróciła się i chciała coś powiedzieć, ale widząc jasnowłosego chłopaka z zamyśloną miną patrzącego przed siebie, stwierdziła, że nie ma to większego sensu. Ruszyła przed siebie. Nie wiedzieć czemu, uśmiechnęła się pod nosem.
***
      Tego samego dnia, gdy Gabryel spotkał Katherine, do domu rodziny Jones zawitał niespodziewany gość. Gabryela postanowiła zostawić męża, by móc spokojnie urodzić swoje trzecie dziecko. Mimo iż obawiała się, że synowie odepchną ją, ponieważ nie okazała się być dla nich dobrą matką, tak się nie stało. Nie dość, że jej starszy syn przyjął ją pod swój dach, to jeszcze zarówno on, jak i Gabryel okazywali jej miłość i wsparcie.
       Gdy kobieta nieco odpoczęła po podróży, przeprowadziła długą rozmowę z synami, w której opowiedziała im o swojej decyzji i o tym, że jej mąż po wyjeździe syna zaczął zachowywać się jeszcze gorzej niż wcześniej. Nie tylko zaczął obrażać ją, ale także i Daniela, Margaret oraz Becky. Ponadto któregoś razu, gdy po raz kolejny się kłócili, Dimitri uderzył ją. To właśnie przeważyło szalę i sprawiło, że Gabryela postanowiło opuścić ukochanego i wrócić do Anglii. Wspólnie ustalili, że wampirzyca będzie pod stałą opieką albo Gabryela, albo Daniela, a po porodzie obaj bracia pomogą jej w opiece nad dzieckiem. Gabryela czuła, że nie zasłużyła na dwójkę tak wspaniałych dzieci ani na maleństwo rozwijające się w jej łonie. W trakcie tej rozmowy arystokratka dowiedziała się również o spotkaniu Gabryela z niejaką Katherine. Wiadomość ta bardzo zaniepokoiła wampirzycę, ponieważ bała się, że wilczyca będzie chciała w jakiś sposób skrzywdzić jej syna, uspokoił ją jednak fakt, że chłopak spotkał tę kobietę zupełnie przypadkowo, a zapach unoszący się w domu był tylko pozostałością po jej dotyku ramienia.
      Gabryela rozpoczęła nowe życie, lecz wiedziała, że zbyt mocno kochała Dimitria, by móc o nim zapomnieć. Czuła, że poza dzieckiem, które wkrótce urodzi, nic nie trzyma jej przy życiu. Dawno, dawno temu straciła swoją pierwszą wielką miłość, a teraz miała stracić mężczyznę, który uleczył jej rany zadane przez tamtego człowieka…? Nie pokazywała tego najbliższym, ale wiedziała, że z każdym dniem coraz bardziej tęskni i marzy o tym, by Dimitr poprosił ją, by wróciła…
      Dwa miesiące później Gabryela urodziła słodkiego chłopca, któremu nadała imię Jack. Chłopiec był malutki, lecz bardzo śliczny.  Miał orzechowe włosy i niezwykłe fiołkowe oczy, które czasami sprawiały, że chłopczyk wydawał się niezwykle inteligentny. Przez sześć dni po porodzie nic szczególnego się nie działo. Wszystko zmieniło się, gdy do Gabryeli zadzwonił mąż i oświadczył, że znalazł sobie kogoś innego i że ma nie wracać do domu. Widomość ta nie docierała do świadomości kobiety przez bardzo, bardzo długi czas. Gdy nareszcie uświadomiła sobie, że faktycznie została sama, podjęła najgorszą decyzję, jaką mogła wybrać. Mimo tego, że miała kilkudniowego synka i kochających pozostałych dwóch synów, postanowiła odebrać sobie życie. Gdy została z noworodkiem sama, napisała krótki liścik, włożyła go do kołyski, utuliła go do snu, po czym wróciła do swojego pokoju, położyła się na łóżku i wbiła sobie łowiecki nóż w serce.
***
      Kochani synowie,
      Wiem, że moja decyzja jest okrutna w stosunku do każdego z Was, jednak muszę to zrobić. Kocham Was, ale wiem, że nie potrafię poradzić sobie z tym wszystkim sama… Zostając z Wami, zmusiłabym Was do patrzenia, jak powoli tracę zmysły, bo czuję, że tak by się to skończyło. Nie potrafię sobie poradzić z tym, że po raz kolejny okazałam się nic niewartą zabawką. Dimitr ostatecznie chce mnie zostawić, poza tym nigdy nie uzna Jacka za swoje dziecko.
      Proszę Was, nie załamujcie się, musicie być silni dla mojego synka. Wiem, że będziecie dla niego lepszymi opiekunami niż ja byłabym kiedykolwiek. Ufam, że Rebecca wkrótce będzie mogła normalnie funkcjonować, Gabryel znajdzie osobę, z którą spędzi resztę życia, a Jack wyrośnie na pięknego, mądrego i dobrego chłopca, który będzie wiódł spokojny i szczęśliwy żywot.
      Pamiętajcie, kocham Was!
Mama
***
      Gabryel przekroczył próg baru, który wybrał na chybił trafił. Chciał zapomnieć o tym, co się stało… Chciał zapomnieć o ostatnich słowach matki, o niespełnionej miłości… Jedynym, a zarazem najprostszym wyjściem, by osiągnąć ten cel, jaki przyszedł mu do głowy, było posłuchanie rady wilczycy, którą spotkał w swoim ulubionym miejscu. Niezmiernie rzadko bywał w takich miejscach, lecz zawsze wzbudzał duże zainteresowanie - zwłaszcza płci przeciwnej. Tak też było i tym razem, choć on nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Wśród licznych kobiet, które przez moment nie mogły oderwać od przystojnego blondyna wzroku, była czarnowłosa kobieta, która na jego widok uśmiechnęła się pod nosem, a jej ciemne tęczówki zaiskrzyły.
      Gabryel usiadł przy barze i poprosił o coś bardzo mocnego do picia. Gdy barman podał mu napój, usłyszał za sobą złośliwy głos:
      - No proszę, kogo my tu mamy?
      Chłopak, nawet się nie odwracając, mruknął:
      - Daj mi spokój.
      Katherine jednak zignorowała jego prośbę i siadając na krześle obok niego, rzuciła z uśmieszkiem:
      - Nie przesadzasz? Cały czas przeżywasz tę swoją nieszczęśliwą i wielce romantyczną miłość? Myślałam, że u was wystarczy jedno polowanko na słodkie dziewczę i nastrój wam się poprawia - dodała chichocząc.
      Gabryel, wciąż na nią nie patrząc, głosem bez żadnego wyrazu mruknął:
      - Jestem dziś naprawdę w kiepskim nastroju, więc z łaski swojej daj mi święty spokój, bo mogę zrobić ci krzywdę…
      Z ust dziewczyny zniknął szyderczy uśmiech, a pojawił zadziorny, po czym stwierdziła:
      - Krzywdę to ja mogę zrobić tobie, kochasiu. No zwierz się, co trapi twe pijawskie serce? Bo na pewno to coś iście ważnego?
      Chłopak zacisnął dłoń na szklance, która rozprysła się na tysiące kawałków, po czym przez zaciśnięte zęby wycedził wściekłym głosem:
      - Mówiłem, że mam dziś zły dzień, więc odwal się ode mnie, ty cholerny kundlu!
      Dziewczyna zrobiła minę niewiniątka i udając zdziwioną, odparła:
      - Wybacz mi, czyżbym uraziła uczucia krwiopijcy? Oj, jak mi niezmiernie przykro z tego powodu…
      Gabryel nic nie odpowiedział na kąśliwą uwagę, tylko wyciągnął banknot z kieszeni i kładąc go na barze, mruknął do barmana, że reszty nie trzeba. Wilczyca jednak nie miała zamiaru odpuścić. Uwielbiała drażnić wampiry, a ten wyglądający na istnego księcia z bajki blondas dawał jej ku temu idealną okazję. Wyszła za nim w ciemną uliczkę, która swoją atmosferą przypominała tę, w których zazwyczaj dokonuje się jakichś morderstw. Gdy zobaczyła jego jasną czuprynę, śmiejąc się mruknęła:
      - Czy nie miałeś mi czegoś zrobić, gdybym nie dała ci świętego spokoju? No, panie wampirze, pokażesz mi, do czego jesteś zdolny?
      Katherine myślała, że chłopak pozostanie obojętny na jej zaczepki i będzie mogła dalej mu dogryzać, jednak bardzo się pomyliła. W mgnieniu oka arystokrata podbiegł do niej i przyciskając jej szyję łokciem do muru, umożliwił jej nie tylko ucieczkę, ale i swobodne oddychanie. W pierwszym momencie wilczyca myślała, że chłopaka ją uderzy, jednak gdy podniosła oczy na jego twarz, dotarło do niej, że nie będzie w stanie tego zrobić. Jego bursztynowe oczy szkliły się od gromadzących się w nich łez, a na twarzy była wymalowana tak wielka udręka, jakiej Katherine od dawna nie widziała. To wszystko sprawiło, że brunetka zaczęła trząść się ze strachu, a jej źrenice stały się tak ogromne, że niemal nie było widać jej ciemnych tęczówek. Chwilę wpatrywał się w nią spojrzeniem mrożącym krew w żyłach, przez co z trudem łapała oddech. W końcu odezwał się do niej coraz bardziej łamiącym się głosem:
      - Zamknij się! Rozumiesz, zamknij! Moja matka wczoraj zabiła się, bo mój ojciec ją zostawił! Rozumiesz, że moja matka wolała umrzeć niż być ze mną i moim tygodniowym bratem?! Wiem, że masz nas za istoty bez uczuć, ale wiedz, że je mamy, a świadomość, że nie mogło się powstrzymać śmierci własnej matki, boli, cholernie boli! - krzyknął na końcu, a jego głos stawał się coraz bardziej drżący, zachrypnięty i przepełnionym bólem.
      Sytuacja opowiedziana przez Gabryela chcąc nie chcą skojarzyły się Katherine z jej własną historiom. Czyż i jej rodzicielka nie zginęła? Czyż i ona nie została opuszczona przez bliskich…?
      Choć przez chwilę wpatrywała się w niego wzrokiem zarówno zdziwionym, jak i przerażonym, szybko ocknęła się i kładąc na policzku wampira swoją dłoń, szepnęła:
      - Uspokój się Gabryel, spokojnie…
       Arystokrata jednak nie wyglądał na osobę, która miałaby zacząć opanowywać swoje emocje, a jego wyraz twarzy w pewnym stopniu przypominał oblicze ludzi obłąkanych. Ściągnął wolną ręką dłoń wilczycy ze swojego policzka i przyciskając ją do muru, warknął:
      - Mam się uspokoić?! Zdecyduj się! Najpierw chcesz, żebym pokazał, na co mnie stać, a teraz każesz być spokojnym?!
      Dziewczyna, patrząc w bursztynowe oczy, które wyrażały ogromną udrękę, spokojnym głosem, w którym można było wyczuć kojącą nutkę, odparła:
      - Gabryel, wiem, że nie powinnam tak cię prowokować. Zwłaszcza dziś…
      - Zwłaszcza dziś?! Chodzi ci o to, że moja matka umarła?! Co cię to może obchodzić?! Pewnie się cieszysz, że ktoś taki jak ja po raz kolejny dostał od życia kopa! Najpierw Elizabeth, a teraz moja matka…! No powiedz, jak bardzo cię to bawi! - mówiąc to, blondyn coraz bardziej przyciskał Kat do zimnych cegieł.
      - Gabryel, postaraj się uspokoić. To nieprawda, że się cieszę, że straciłeś matkę… Nikomu nie życzę takiego bólu - mruknęła z opanowaniem wilczyca, nawet nie próbując się uwolnić.
      - Co ty możesz wiedzieć o tym bólu?! Nic! Nie wiesz, jak to jest, gdy czujesz, że twoje serce rozpada się na kawałeczki, a twoje życie traci sens, bo nie mogłaś zapobiec śmierci osoby, która ci je dała…
      - Wiem, jak to jest. Kiedyś czułam to samo cierpienie - odparła wciąż spokojnie brunetka.
      Chłopak po tych słowach nieco zwolnił swój uścisk, a rysy jego twarzy jakby złagodniały, po czym niemal normalnym już głosem zapytał:
      - Jak to czułaś to samo…?
      - Gdy byłam bardzo mała, na moich oczach zabito moją matkę i starszego brata. Praktycznie nic z tego nie pamiętam, ale wiem że tak właśnie było. Nieraz stwarzała sobie tysiące scenariuszy jak to mogło się stać. Każdy był gorszy od poprzedniego.
      Gabryel w milczeniu patrzył na czarnowłosą, nie będąc w stanie wykonać chociażby najprostszej czynności. Musiało minąć dobrych kilka chwili, żeby był w stanie się poruszyć. Puścił czarnowłosą wilczycę i wciąż wpatrując się w nią otępiałym wzrokiem, wyszeptał:
      - Co takiego? To niemożliwe…
      - Nie? A jednak. Było to podczas ostatniej wojny. Miałam wtedy ze dwa, trzy latka. Na nasz dom w Anglii napadły wampiry…
      Katherine rozpoczęła swoją opowieść, w trakcie której Gabryel wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami, nie będąc w stanie poruszyć się i powiedzieć czegokolwiek. Katherine widziała w jego bursztynowych tęczówkach, że powoli odzyskuje panowanie nad sobą. Gdy skończyła swój monolog, położyła mu dłoń na ramieniu i mruknęła:
      - Tak więc widzisz, że wiem, jak się czujesz. Może i nienawidzę wampirów, ale nawet im nie życzyłabym czegoś podobnego. Dziecko, które zmuszone jest patrzeć na przedwczesną śmierć rodzica, nigdy nie będzie już takim, jakim było wcześniej, a jego bólu nie da się porównać do żadnego innego…
      - Wybacz, nie wiedziałem… Przykro mi… - szepnął.
      Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i rzuciła:
      - Nie musi ci być przykro, już dawno się z tym pogodziłam. W twoim przypadku też tak będzie, zobaczysz. Zwłaszcza że masz jeszcze dla kogo żyć…
      Chłopak westchnął i przytaknął - bardziej by zrobić cokolwiek niż z prawdziwej wiary, że tak będzie. Mruknął jeszcze, odwracając głowę w stronę wyjścia z uliczki, że powinien sobie pójść i już miał zamiar ruszyć, gdy poczuł na sobie gorącą dłoń dziewczyny:
      - Dokąd ci się tak śpieszy? Przecież miałeś zamiar się napić, prawda? - Blondyn na te słowa przeniósł na nią wzrok i przyznał jej rację, na co dziewczyna, uśmiechając się zawadiacko, rzuciła - Więc chodź. Jak chcesz, mogę ci nawet postawić jedną kolejkę, panie wampirze.
      Gabryel westchnął, po czym minimalnie się uśmiechając, zgodził się. Zanim weszli do pubu, dziewczyna zerknęła na niego z ukosa i rzuciła:
      - Ale to nie tak, że cię lubię, po prostu mam dziś gest dla pijawek, jasne?
      Blondyn wywrócił oczami i mruknął, że zdaje sobie z tego sprawę, co wywołało u Katherine mimowolny uśmieszek.
      Ku zdziwieniu obojga, w swoim towarzystwie czuli się wręcz znakomicie. Z jednej strony uwielbiali się ze sobą droczyć, co poprawiało zarówno jemu, jak i jej nastrój, a z drugiej, gdy wkroczyli na jakiś poważny temat, nie dość, że świetnie się nawzajem rozumieli, to jeszcze potrafili powiedzieć coś, co temu drugiemu dawało do myślenia. Gdy już bardzo późno - a właściwie bardzo wcześnie rano - rozstawali się, postanowili się spotkać w tym samym miejscu. Choć Katherine wciąż nienawidziła każdego wampira, to mimo tego potrafiła jakoś znieść Gabryela. Może powodem tego był fakt, że ów chłopak był w bardzo podobnej sytuacji do niej? A może dlatego, że nie zachowywał się jak typowa pijawka? Nie wiedziała, jednak fakt faktem, że świetnie czuła się w jego towarzystwie i dogryzanie mu sprawiało jej niemałą frajdę.
***
      - Katherine, nie uważasz, że wypiłaś dziś za dużo? - mruknął Gabryel do dziewczyny, która leżała na stoliku i tępo wpatrywała się w szklankę, w której znajdował się mocny drink. Dziewczyna, nawet nie podnosząc na niego wzroku, prychnęła:
      - Żaden krwiopijca nie będzie mi mówił, że za dużo wypiłam… Zresztą mam doła, więc muszę się porządnie napić.
      Blondyn westchnął i podnosząc do ust swój trunek, odparł spokojnie:
      - A mnie żaden kundel nie będzie pyskował, gdy grzecznie się go o coś pytam… Co się stało?
      - Myślałby kto, żeś taki ważny… Pomijając fakt, że nikomu na mnie nie zależy, nic mi się w życiu nie udaje i ciągle byłam przez kogoś kierowana niczym jakaś durna marionetka, to nic -stwierdziła, biorąc do ręki szklankę i bawiąc się nią.
      - Hoho, Katherine się poddaje? Nigdy nie pomyślałbym, że do tego dojdzie! Weź się w garść, ciągle mi powtarzałaś, że mimo wszystko trzeba brnąć dalej.
      - Bo byłam głupia… Nie mogę znaleźć nic, co mogłabym robić, by zarobić na swoje utrzymanie, a już niedługo skończą mi się pieniądze z czasów, gdy pracowałam w pałacu…
      - Na pewno coś znajdziesz, zobaczysz. Przecież każdy chciałby mieć u boku takiego słodkiego pieska jak ty - dodał, lekko się uśmiechając.
      Dziewczyna wybuchła śmiechem i przyznała, że ma rację. Niedługo potem Gabryel postanowił zaprowadzić dziewczynę do miejsca zamieszkania, gdyż znajdowało się ono niedaleko baru, w którym siedzieli, a nie był pewien, czy dziewczyna dałaby radę dojść tam o własnych siłach.
      Wszedł z nią do małego mieszkania i już chciał wyjść, gdy dziewczyna mruknęła do niego, by został z nią i coś przekąsił, bo dawno z nikim nie jadła. Zdziwiony spojrzał na zegarek, na którym widniała godzina druga w nocy, po czym stwierdził:
      - Chcesz jeść o tej godzinie?
      Brunetka wzruszyła ramionami i mruknęła, że wilkołaki mogą jeść zawsze i wszędzie.
      - Skoro tak mówisz, to w sumie czemu nie… Zostanę, żebyś nie czuła się samotna - zachichotał.
      Katherine wybuchła śmiechem, po czym powiedziała mu, żeby sobie gdzieś usiadł, a sama zabierze się za gotowanie. Tak też właśnie się stało. Gabryel rozsiadł się na jednej z kanap, a Katherine zaczęła przyrządzać późną kolację bądź wczesne śniadanie. Po kilkunastu minutach w całym domu czuć było zapach smażonego ryżu z warzywami i licznymi przyprawami. Wampir, nie mogąc się powstrzymać, podszedł do gotującej dziewczyny. Zajrzał jej przez ramię na patelnię i wziąwszy głęboki wdech, rozkoszował się smakowitym zapachem. Katherine wyłączyła ogień, zachichotała, wzięła odrobinę ryżu na łyżkę, którą mieszała potrawę i wciskając mu ją do buzi, mruknęła:
      - A jednak się skusisz, co?
      Arystokrata uśmiechnął się z zakłopotaniem i przytaknął. Dziewczyna znów nałożyła odrobinę potrawy na łyżkę i znów wcisnęła mu ją do buzi, stwierdzając, że jest najlepszą kucharką. Tym razem potrawa była zbyt gorąca, przez co chłopak poparzył sobie podniebienie. Wilczyca zachichotała, po czym kciukiem starła odrobinę potrawy z kącika jego ust, gdzie się ubrudził.
      Katherine nie widziała tego, ale Gabryel od momentu, gdy dotknęła jego twarzy, zaczął się w nią intensywnie wpatrywać. Zaczął przypatrywać się jej czarnym i aksamitnym włosom, czerwonym ustom, sylwetce… Gdy dziewczyna znów podniosła na niego oczy, on patrzył się na nią nieobecnym wzrokiem. Już chciała zapytać, co mu się stało, gdy ten, obejmując jej twarz, przyciągnął ją do siebie i nachylając się nad nią, namiętnie ją pocałował. W pierwszym momencie wilczyca była na tyle oszołomiona, że nie była w stanie się ruszyć, lecz gdy pierwszy szok minął, odwzajemniła pieszczotę i poddała się emocjom.
      Tak dawno nikt jej nie całował… Tak dawno nikt nie był z nią tak blisko jak teraz Gabryel… Tak dawno nie pozwoliła sobie na chwilę uniesienia…
      Gdy wampir oderwał się od niej, przez moment tylko patrzyli sobie w oczy. To Gabryel odezwał się pierwszy:
      - Wybacz, nie powinienem…
      Wilczyca nie odpowiedziała na to stwierdzenie, tylko złapała koszulę chłopaka i przyciągając go do siebie, zaczęła ponownie namiętnie całować. Nie wiedzieć kiedy znalazła się w sypialni i potykając się o łóżko, wylądowała na materacu razem z arystokratą znajdującym się nad nią. Chłopak patrzył na nią oczyma wyrażającymi ogromne zdumienie, a sekundę później szepnął:
      - Katherine, co my robimy?
      Dziewczyna wykonała błyskawiczny ruch, dzięki któremu to ona znajdowała się na Gabryelu, nachyliła się nad nim, obdarzyła szybkim pocałunkiem i zaczynając powoli odpinać jego koszulę, powiedziała, patrząc w bursztynowe tęczówki Gabryela:
      - Oj, przymknij się…
      Znów go pocałowała, lecz tym razem chłopak nie pozostawał bierny jak wcześniej, gdy to ona się w niego wpiła, lecz odwzajemnił jej pocałunek i zaczął ściągać z niej bluzkę, w którą była ubrana, jednocześnie wodząc po jej kręgosłupie i całych plecach.
***
      Katherine obudziła się i zorientowała się, że jest sama w łóżku, jednak dzięki swojemu wyczulonemu węchowi wiedziała, że wampir, z którym spędziła noc, jest w jej mieszkaniu. Wstała i zakładając na siebie szlafrok leżący na krześle, ruszyła do kuchni. Blondyn siedział przy stole ubrany jedynie w spodnie i wpatrywał się z zamyśloną miną w widok za oknem. Nie spojrzał na nią ani nie odezwał się słowem, gdy przekroczyła próg pomieszczenia. Czyżby znów dopadł go ten jego melancholijny nastrój? Westchnęła i usiadłszy przy stole, przyglądała mu się przez chwilę. Czemu wyglądał tak cudownie z tą swoją miną cierpiętnika? No a w tych sprawach był wręcz niesamowity! Do tej pory Katherine odczuwała dreszcze na wspomnienie tego, co z nią zrobił ubiegłej nocy. Jeszcze z nikim nie było jej tak dobrze jak z tym blondynem…
      - Może wreszcie coś powiesz, zamiast tak siedzieć i gapić się w to okno? No albo chociaż spójrz na mnie - rzuciła po chwili.
      Gabryel lekko przechylił głowę w jej kierunku, a ona spojrzała w jego piwne oczy wyrażające wstyd, zażenowanie i wyrzuty sumienia. Ten widok sprawił, że dziewczyna wzdychając mruknęła:
      - Matko kochana, nie rób takiej zbolałej miny, przecież nic złego nie zrobiliśmy. Zabawiliśmy się i tyle. Boże, jesteś facetem i chyba nie zamierzałeś żyć w celibacie przez resztę swojego życia, bo jakaś durna wampirzyca zrobiła sobie dzieciaka z wilkołakiem, prawda? Jak widać, oni zażywają życia - prychnęła na końcu.
      Chłopak uśmiechnął się pod nosem i odparł:
      - Nie sądziłem, że tak do tego podejdziesz…
      - Gabryel, przestań, nie jesteśmy dziećmi i oboje wiemy, że od czasu do czasu każdemu jest to potrzebne, prawda? Tym bardziej w naszym przypadku…
      Wampir westchnął i mruknął:
      - Katherine, ale ja… Ja nie chcę cię wykorzystywać… Wiesz, że wciąż kocham Elizabeth…
      Wilczyca spuściła głowę i rzuciła:
      - Wiem… Ale choć to, co teraz powiem, ledwie przechodzi mi przez gardło i na samą myśl robi mi się niedobrze, muszę przyznać, że i ja dalej kocham Rafaela. Tak więc oboje jesteśmy skończonymi idiotami - dodała, ponownie spoglądając na niego z krzywym uśmiechem.
      Chłopak patrzył na nią przez chwilę, po czym przymykając oczy i uśmiechając się pod nosem, mruknął:
      - Masz rację, jesteśmy idiotami. No i co teraz z tym zrobimy?
      Gabryel niezmiernie zdumiał się, gdy chwilę po jego pytaniu poczuł, że Katherine siada mu na kolanach. Otworzył oczy, by móc na nią spojrzeć, a ona bez słowa namiętnie go pocałowała, po czym stwierdziła cichym głosem:
      - Cóż… Mamy dwa wyjścia do wyboru: albo będziemy użalać się nad sobą i swoim tragicznym losem niczym bohaterowie z przesłodzonego romansidła, albo będziemy się ze sobą dobrze bawić. Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru żyć w celibacie, za bardzo to lubię - dodała chichocząc.
     - Katherine, zrozum… To nie tak, że było mi źle, było mi wręcz cudownie, ale… - zaczął, jednak nie zdążył dokończyć, bo przerwała mu czarnowłosa.
      - Skoro tak, to przestań się tak nad wszystkim zastanawiać i rób to, co podpowiada ci instynkt…
      Nie czekając na jego odpowiedź, Katherine ponownie go pocałowała, jednocześnie dobierając się do paska od jego spodni. Gabryel po sekundzie odwzajemnił pieszczotę, a jedną ręką automatycznie powędrowała do ramienia brunetki, by móc zsunąć z niego rękaw jej szlafroka.
***
      Zarówno Katherine, jak i Gabryel dobrze wiedzieli, że to, co ich łączy, w żadnej mierze nie jest miłością, ale czymś w rodzaju wzajemnego zrozumienia, wsparcia i przyjaźni. Dużo ze sobą rozmawiali, nie poruszając tematu Rafaela i Elizabeth, udzielali sobie rad, gdy któreś miało problem, a gdy obojgu było to potrzebne, dawali się ponieść i spędzali ze sobą namiętne chwile. Katherine przestała już tak wiele myśleć o przeszłości, pałacu, Clarinos, Rafaelu. Ponadto o dziwo przestała już tak nienawidzić wampirów. To nie było tak, że nagle wyzbyła się wszelakich uprzedzeń i stereotypów. Po prostu dzięki Gabryelowi zobaczyła, że można ich tolerować, a nie wszystkie stereotypy są prawdziwe. Nieraz śmiała się do samej siebie na myśl, że ma romans z wampirem. Gdyby widziała to Laura, na pewno nieźle by się uśmiała! Naprawdę nie rozumiała, jak do tego doszło. Gabryel, mimo iż był wampirem, był… był zupełnie inny od jej wyobrażeń, gdy go pierwszy raz zobaczyła. Troszczył się i niepokoił o małego brata, chorowitą bratanicę, zamartwiających się o wszystkich i wszystko opiekunów… Wilczyca widziała, jak wiele problemów ma blondyn i jego rodzina. Naprawdę bardzo mu współczuła, bo potrafiła sobie wyobrazić, co przeżywa. Czasami jednak zazdrościła im, że mimo wszystko mają sobie… Ona nie miała takiego szczęścia i choć nie należała do osób, które użalają się nad sobą i są szczególnie wrażliwe, czasami doskwierał jej brak rodziny.
      Co do Gabryela, powoli godził się z faktem, że jego matka odeszła, że Lili nie odwzajemnia jego uczuć… Dzięki Katherine potrafił choć na chwilę zapomnieć o swoich problemach. Ona była zupełnym przeciwieństwem Elizabeth. Lili zazwyczaj była poważna, zamartwiała się o wszystko, zawsze miała na twarzy wymalowaną każdą emocję, mówiła to, co każdy chciał usłyszeć i wydawała się delikatna niczym tafla szkła, tymczasem Katherine… Ona była wesoła, choć jeżeli sytuacja tego wymagała, potrafiła być poważna, do wszystkiego podchodziła z dystansem, a na poważnie brała niewiele rzeczy, ukrywała swoje uczucia i choć przez to można było odnieść wrażenie, że jest osobą zimną, to Gabryel widział, że jest zupełnie inaczej. Poza tym dziewczyna zawsze mówiła to, co myślała - nawet jeżeli było to nieprzyjemne - i wydawała się naprawdę silną kobietą, która potrafi poradzić sobie w każdej sytuacji. Być może to te różnice sprawiały, że Katherine umiała choć w minimalnym stopniu złagodzić jego ból po nieodwzajemnionej miłości? Rodzinie, choć podejrzewała wszystko, nie powiedział, że spotyka się z wilczycą. Nie znali jej, więc wolał ich nie denerwować, bo i tak wszyscy przeżywali trudny okres. Śmierć Gabryeli dla każdego była ogromnym ciosem, mały Jack potrzebowała opieki, a Becky od pewnego czasu czuła się coraz gorzej…
      Któregoś wieczoru, leżąc koło Katherine i bawiąc się jej czarnymi lokami, Gabryel rzucił:
      - Wiesz co? Tak sobie myślę, że jesteśmy naprawdę oryginalną parą…
      Dziewczyna, która do tej pory leżała na brzuchu z zamkniętymi oczami, obróciła się na bok, spojrzała na niego i uśmiechając się pod nosem, mruknęła:
      - Nie masz nad czym się zastanawiać? No ale masz rację, jesteśmy dość oryginalną parą. O ile można nas tak nazwać - dodała chichocząc.
      Blondyn również się zaśmiał, po czym przyciągnął do siebie brunetkę, by namiętnie ją pocałować. Nim skończył pieszczotę, usłyszał dzwonek swojego telefonu. Oderwał się od czarnowłosej z westchnieniem i siadając na brzegu łóżka, sięgnął po telefon leżący na stoliku obok. Gdy zobaczył na wyświetlaczu numer brata, zdziwił się i nieco zdenerwował. Miał złe przeczucia.
      - Daniel, mów wolniej, nic nie rozumiem… - odezwał się, gdy usłyszał chaotyczne słowa brata. Gdy Daniel wyjaśnił mu wszystko, Gabryel rzucił podniesionym głosem:
      -Będę za pięć minut! Na razie dajcie małej leki i postarajcie się ją uspokoić… Dobrze, dobrze…
      Po tych słowach rozłączył się i błyskawicznie zaczął zakładać na siebie ubranie. Katherine, która założyła na siebie szlafrok i do tej pory tylko mu się przykładała, zapytała:
      - Gabryel, co się dzieje?
      Chłopak nawet nie spojrzał na nią, tylko mruknął:
      - Becky ma atak. Normalnie by mnie nie wzywali, ale ten jest ponoć strasznie silny i nie dają rady jej uspokoić…
      Już miał wychodzić, ale Katherine, która w międzyczasie się ubrała, stwierdziła spokojnym głosem:
      - Poczekaj, podwiozę cię, będzie szybciej. Przecież nie będziesz biegł przy ludziach…
      - Sam mogę pojechać - mruknął tylko, na co dziewczyna wzdychając odparła:
      - Jesteś zdenerwowany, ręce ci się trzęsą i chcesz w taki stanie prowadzić? Zwariowałeś chyba do reszty…
      Chłopak zerknął na swoje ręce, które faktycznie dygotały i spoglądając na brunetkę, stwierdził:
      - No dobrze… - Po sekundzie spojrzał prosto w ciemne oczy dziewczyny, która wpatrywała się w niego i szepnął - Kat… Dziękuję.
      Dziewczyna tylko uśmiechnęła się, zapinając koralową bluzkę.
      Nie minęło dwadzieścia minut, gdy znaleźli się w pobliżu domu Gabryela. Dzięki swoim wyczulonym zmysłom mogli usłyszeć głośny szloch, a blondyn wyczuł zapach krwi bratanicy. Chłopak natychmiast wybiegł z samochodu i ruszył w kierunku domu, a Katherine nie wiedzieć czemu ruszyła za nim.
      Wampir wbiegł do pokoju, z którego dobiegał szloch i to, co zobaczył, przeraziło go. Na łóżku w zaplamionej od krwi pościeli leżała skulona, dygocząca i szlochająca Becky szepcząca jak w transie, że bardzo ją boli. Przy jej łóżku klęczał Daniel, głaszcząc ją po mokrych od potu włosach, mówiąc, że zaraz jej przejdzie, że musi być dzielna, natomiast Margaret stała nieopodal i wpatrywała się w córkę ze łzami w oczach. Gabryel podszedł do mężczyzny i kładąc mu dłoń na ramieniu, zapytał:
      - Jak długo to trwa?
      - Nie wiem… Chyba koło pół godziny… Nic nie działa… Ani leki, ani okłady, ani krew… Nic… - szepnął z rozpaczą Daniel.
      Dopiero teraz Gabryel mógł zobaczyć twarz brata. Gołym okiem było widać, że jest na skraju załamania, podobnie jak jego żona. Jedna jego ręka cały czas głaskała córkę, a druga ściskała jej dłoń. Blondyn wyciągnął dłoń Becky z jego ręki i szepnął, żeby zostawił ją z nim. Gdy ten odmówił odejścia od łóżka córki, Gabryel wyjaśnił mu, że musi zająć się Margaret, bo ona zaraz wpadnie w histerię i że ktoś musi zobaczyć, co z małym Jackiem. Daniel po chwili skinął głową i nie patrząc na wampira, podszedł do żony i siłą wyprowadził ją z pokoju. Gabryel tymczasem, głaszcząc bratanicę po ramieniu i lekko się uśmiechając, zagadnął ją:
      - Hej, ślicznotko… Jestem przy tobie…
      Rebecca zakaszlała, przez co na śnieżnobiałym prześcieradle pojawiły się nowe plamy krwi, po czym ścisnęła dłoń wuja i drżącym głosem wychlipała:
      - Czemu tak bardzo boli…? Gabryel, błagam, zrób coś!
      Wziął dziewczynkę na ręce, po czym siadając z nią na kolanach na łóżku i mocno przytulając, szepnął jej na ucho:
      - Spokojnie, maleńka, zaraz ci przejdzie. Pamiętasz piosenkę, którą babcia ci śpiewała, gdy byłaś mniejsza? - Gdy szatynka bez słowa skinęła głową, dodał - W takim razie zaśpiewam ci ją, dobrze? A ty skupisz się na niej i ani się obejrzysz, a ci przejdzie, zgoda?
      Gdy wampirzyca przytaknęła, chłopak zaczął nucić piosenkę cichym, męskim głosem.
      Całej tej sytuacji z korytarza przyglądała się Katherine. Widziała, jak wyglądająca na czternaście lat wampirzyca dygocze i głośno łka w ramionach wampira, wbijając mu paznokcie w skórę za każdym razem, ilekroć znów zaczynała kaszleć, plamiąc tym samym krwią koszulę blondyna. On tymczasem nie przestawał śpiewać i delikatnie głaskać bratanicę po plecach, do których przywarł mokry od potu dziewczynki materiał jej koszuli nocnej. Katherine jeszcze nigdy nie widziała, by ktoś cierpiał tak jak ta drobniutka arystokratka. Co prawda Gabryel wspominał jej, że córka jego brata ma jakieś dziwne ataki, ale nie miała pojęcia, że tak to właśnie wygląda! Po minucie zorientowała się, że powinna jak najszybciej się ulotnić, a nie stać tak i się gapić. Ruszyła w stronę wyjścia, by niepostrzeżenie się wymknąć, jednak nim zdążyła wyjść, usłyszała za sobą męski głos:
      - Jeżeli chcesz, możesz zostać…
      Czarnowłosa odwróciła się i zobaczyła wampira, który, jak się domyśliła, był starszym bratem Gabryela. Mężczyzna na rękach trzymał coś koło miesięczne niemowlę, które miało zapłakaną buzię i okropnie się krzywiło. Dziecko spojrzało na nią wielkimi, załzawionym, fiołkowymi oczkami, które natychmiast urzekły Katherine. Przez kilka sekund wpatrywała się w nie, jednak szybko zreflektowała się i odparła:
      - Nie, nie będę przeszkadzać…
      Nim mężczyzna zdążył odpowiedzieć, można było usłyszeć przeraźliwy krzyk, a po chwili jeszcze głośniejszy płacz. Daniel bez zastanowienia i żadnego wyjaśnienia wręczył niemowlę kompletnie ogłupiałej i skonsternowanej Katherine, a sam pobiegł na górę. Brunetka spojrzała na chłopca, który coś tam mamrotał i marudził i nie bardzo wiedziała, co ma zrobić. Najchętniej w przeciągu minuty by się ulotniła, ale jak miała to zrobić? Nie minęła sekunda, gdy chłopiec w ramionach wilczycy znów się rozpłakał. Czarnowłosa westchnęła i automatycznie kołysząc dziecko, szepnęła bardziej do siebie niż do niego:
      - No i co ja mam z tobą zrobić, mały, co? Nieźle się wpakowałam…
      Dziecko pod wpływem głosu czarnowłosej przestało łkać i zaczęło robić kilka kwaśnych minek. Wilczyca na ten widok zaśmiała się i siadając z niemowlakiem na sofie, która stała tuż obok, zaczęła coś tam do niego mówić, przez co po chwili chłopiec przyglądał się jej z zainteresowaniem, a niedługo później zapadł w głęboki sen.

      Gabryel spojrzał na brata, który siedział obok niego i wpatrywał się w spokojną twarz córki, po czym zapytał:
      - Co z Margaret i Jackiem?
      - Margaret zostawiłem w kuchni i kazałem zaparzyć jej coś na uspokojenie, a co do naszego braciszka… Gdy usłyszałem krzyk Becky, dałem go twojej… znajomej.
      Gabryel spojrzał zaskoczony na szatyna i rzucił:
      - Katherine?! Matko, to ona sobie nie pojechała… - dodał wzdychając.
      - Chciała wyjść, ale ja wtedy wręczyłem jej Jacka… Wybacz, ale nie myślałem racjonalnie i chciałem zobaczyć, co z Becky… Zresztą chętnie poznam tę twoją… Nie wiem. Znajomą? Dziewczynę?
      Chłopak wziął głęboki wdech i spoglądając na widok za oknem, mruknął beznamiętnym tonem:
      - Daniel, to nie tak… Ja z nią nie chodzę ani nic z tych rzeczy, po prostu… Sam nie wiem, jak to wyjaśnić… To dość skomplikowane.
      Mężczyzna stwierdził ze strapioną miną:
      - Wiem, że przeżywasz, że Lili jest w ciąży i w ogóle, ale nie chcę, żebyś pakował się w coś, co tylko doda ci jeszcze więcej bólu… A jeżeli szukasz pocieszenia bądź chcesz odegrać się na Lili, to nie tędy droga…
      - Przestań - szepnął blondyn z grymasem, a po chwili dokończył - Nie szukam ani zastępstwa, ani zemsty. Lili ma teraz swoją rodzinę, a ja muszę żyć dalej…
      - Skoro tak mówisz… Ufam ci, braciszku, i mam nadzieję, że szybko dojdziesz do siebie.
      Blondyn skinął głową i spojrzał na buzię bratanicy spoczywającą na jego torsie. Od jakichś dziesięciu minut szatynka nie kaszlała, nie płakała i w sumie w ogóle się nie poruszała. Pogłaskał ją po wilgotnych włosach i szepnął:
      - Becky, jak się czujesz?
      Dziewczynka, którą wciąż trzymał na kolanach, nie poruszyła się i sprawiała wrażenie pogrążonej w głębokim śnie, więc Gabryel położył ją na łóżku, po czym otulił kołdrą. Zarówno Gabryel, jak i Daniel, widząc bladą, spokojną i spoconą twarz Becky, odetchnęli z ulgą, rozumiejąc, że jej atak nareszcie minął.
      - Idź na dół, ja zostanę z nią jeszcze trochę - szepnął Daniel, biorąc dłoń śpiącej córki w swoje ręce.
      Blondyn poklepał po ramieniu brata i bez słowa wyszedł z sypialni, by udać się do salonu. Tam zobaczył, jak czarnowłosa wilczyca siedzi na sofie, wpatrując się w niemowlaka śpiącego w jej ramionach, jednocześnie uroczo się uśmiechając i delikatnie go kołysząc. Zaśmiał się pod nosem na ten widok. Katherine zwykle sprawiająca wrażenie silnej, nieugiętej i nieczułej kobiety z tym maluchem na rękach wyglądała tak uroczo, tak… niewinnie i dobrodusznie! Brunetka, usłyszawszy jego chichot, podniosła na niego wzrok i prychnęła:
      - Z czego się tak śmiejesz?!
      Chłopak podszedł do niej i biorąc od niej brata, rzucił:
      - Z niczego. Po prostu do twarzy ci z dzieckiem, Kat.
      Dziewczyna tylko odburknęła coś i mruknęła, że powinna się zbierać, na co blondyn, nie odrywając spojrzenia od niemowlaka, szepnął:
      - Dziękuję, Katherine. Naprawdę bardzo mi pomogłaś…
      Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i stwierdziła, że nie ma za co jej dziękować, po czym zapytała, co z jego bratanicą. Gdy chłopak odpowiedział, że wszystko w porządku, pożegnała się i uśmiechając się pod nosem, wyszła.
***
      Ponad pięć miesięcy od wyjazdu Rafaela na Syberię Katherine, czytając powieść, wyczuła wampirzy zapach, który niemal natychmiast rozpoznała. Z hukiem zamknęła książkę i dokładnie w tym samym momencie dało się usłyszeć pukanie do drzwi, a gdy czarnowłosa je otworzyła, beznamiętnym głosem mruknęła do gościa:
      - Czego chcesz? I w ogóle skąd znasz mój adres?
      Wampirzyca, na której twarzy nie było widać żadnej emocji, odparła opanowanym, spokojnym głosem, jednak z jakąś dziwną nutką słodyczy:
      - Chcę tylko porozmawiać. Co do twojego adresu, to chyba mało istotne…
      Czarnowłosa prychnęła, po czym stwierdziła rozeźlona:
      - Zależy dla kogo. Jak dla mnie bardzo istotne. No ale dobra, nieważne, nie mam zamiaru się o to kłócić. Powiedz, o czym chciałaś porozmawiać, to się zastanowię, czy warto - mruknęła oschle na końcu.
      Szatynka stojąca w drzwiach westchnęła, po czym robiąc zatroskaną minę, odparła:
      - Chciałam porozmawiać o Gabryelu. Słyszałam, że jesteście ze sobą blisko…
      Katherine musiała opanować się, by nie zacząć wrzeszczeć na tę pijawkę albo żeby nie zrobić jej krzywdy. Co ją to, do licha, obchodziło?! To była sprawa tylko i wyłącznie jej i Gabryela, a nie tej obłudnej wampirzycy! Zostawiła go w najtrudniejszym dla niego momencie, dała mu kosza i ona ma czelność mieszać się w jego sprawy?! No błagam, czy ona do reszty zgłupiała?! I do tego ta jej niewinna minka cierpiętnicy i pokrzywdzonej przez los sierotki!
      Gdy po kilku sekundach ciemnowłosa uspokoiła się na tyle, by móc w miarę normalnie odpowiedzieć, stwierdziła:
      - Nic ci do tego. Mamy prawo robić, co chcemy.
      Zielonooka na jej słowa skinęła głową, lecz po chwili odezwała się spokojnym tonem:
      - Tak, wiem o tym, ale Gabryel jest moim przyjacielem i jestem mu coś winna, więc naprawdę cię proszę, porozmawiajmy…
      Katherine chwile mierzyła ją wzrokiem, po czym otwierając szerzej drzwi, zaprosiła arystokratkę do środka. Zaprowadziła Elizabeth do kuchni, gdzie opierając się o blat i krzyżując ręce na piersiach, zaczęła wpatrywać się w szatynkę. Dopiero wówczas zauważyła jej już dość dobrze zaokrąglony brzuch. Dopiero gdy zobaczyła na własne oczy, że dziewczyna Rafaela jest w ciąży, ten fakt do niej dotarł. Elizabeth naprawdę spodziewa się dziecka Rafaela…
      Przez dobrą chwilę wpatrywała się w jej brzuch, więc dopiero po chwili mruknęła beznamiętnym tonem:
      - To siadaj i mów, co chciałaś.
      Szatynka usiadła przy stole i kładąc dłonie na zaokrąglonym brzuch, zaczęła:
      - Katherine, posłuchaj… Gabryel jest moim najlepszym przyjacielem, który przeze mnie miał dodatkowe problemy, więc nie chcę, by z mojej winy miał jeszcze więcej zmartwień…
      - No dobrze, ale co ta twoja cudna przemowa ma do tego, że ja i on się spotykamy? - mruknęła Katherine, zirytowana tym, jak wampirzyca owija w bawełnę.
      - Wiem, że możesz mieć różne pretensje i żale zarówno do mnie, jak i do Rafaela i choć mam nadzieję, że tak nie jest, to muszę się upewnić, że nie zamierzasz w żaden sposób wykorzystać Gabryela, by się na nas odegrać…
      Katherine przez kilka chwili wpatrywała się w Elizabeth, na początku nie do końca rozumiejąc znaczenia jej słów. Gdy w końcu dotarło do niej, co szatynka chce jej powiedzieć, zacisnęła dłonie w pięść i warknęła:
      - Nie jestem aż taką wredną żmiją, żeby kopać leżącego! Nie wiem, czy wiesz, ale Gabryel naprawdę potrzebuję wsparcia, a nie kolejnego kopniaka od życia! Ty niby tak się o niego troszczysz, ale gdzie byłaś, gdy cierpiał po śmierci matki?! Gdy zamartwiał się o rodzinę?! Nie było cię przy nim! Gdybyś widziała, w jakim stanie spotkałam go w barze! Był kompletnie załamany i to nie tylko dlatego, że jego matka popełniła samobójstwo, ale również z twojej winy!
      Szatynka spuściła głowę i cichym głosem, w którym można było usłyszeć nutę smutku i żalu, wyjaśniła:
      - Wiem o tym… Nie myśl, że nie zdaję sobie sprawy, że bardzo go skrzywdziłam, dlatego chcę mieć pewność, że nie przysporzę mu jeszcze większego cierpienia…
      - Dla twojej wiadomości, kochanieńka, świat nie kręci się wokół ciebie i twoich spraw - prychnęła czarnowłosa, spoglądając na widok za oknem, po czym mruknęła - Na początku faktycznie tylko mu dogryzałam, ale nie z twojego powodu, tylko dlatego, że był wampirem. Jednak gdy dowiedziałam się, że jest w tobie zakochany, że stracił matkę i to w takich okolicznościach… Po prostu tak jakoś wyszło i zaczęliśmy się dogadywać, choć mamy raczej różne charaktery. - Spojrzała w zielone oczy arystokratki i dokończyła - Nie martw się, ja naprawdę go lubię i nie mam zamiaru go skrzywdzić, jeżeli o to chodzi.
      Dziewczyna siedząca naprzeciwko wilczycy na te słowa uśmiechnęła się i odparła:
      - To najlepsza odpowiedź, jaką mogłam usłyszeć. Dziękuję, Katherine.
      Gdy dziewczyny prychnęła, że nie robi tego dla niej, Elizabeth wstając z krzesła, rzuciła:
      - Wiem o tym, ale i tak jestem ci wdzięczna. Gabryel zasługuje na kogoś, kto mu pomoże przejść przez to wszystko… Nie będę ci już przeszkadzać - dodała na koniec, po czym ruszyła do wyjścia.
      Katherine patrzyła, jak wampirzyca, której nie znosiła, zbliża się do drzwi i gdy już miała je otworzyć, by opuścić jej mieszkanie, nie mogąc się powstrzymać, zapytała cichym, beznamiętnym tonem:
      - Czy Rafael daje jakieś znaki życia? Iczy on w ogóle wie o dziecku?
      Elizabeth odwróciła głowę w stronę brunetki i szepnęła:
      - Kontaktuje się z Laurą, ojcem i ze mną. Co do dziecka… - przerwała na chwilę i przenosząc wzrok na brzuch, dokończyła - Nie wie… O tym, że jestem w ciąży, dowiedziałam się, gdy on już był na Syberii. Nie chcę, żeby dowiadywał się z listów czy od kogoś trzeciego.
      - Rozumiem - rzekła wilczyca niemal bezgłośnie, wciąż mając wlepiony wzrok w szybę. Chwilę później usłyszała trzask zamykanych drzwi.
      Czemu poczuła dziwne ukłucie w sercu, rozmawiając o Rafaelu? I jeszcze widok Elizabeth noszącej jego dziecko był dla niej taki… bolesny…?  Dlaczego Rafael i Gabryel zakochali się właśnie w niej? Co w niej było, że tacy mężczyźni obdarzają ją miłością? Za kilka miesięcy ta wampirzyca urodzi dziecko, będzie mieć rodzinę, o ona…?
      Uśmiechnęła się pod nosem i rzuciła:
      - Lauro, szkoda, że umarłaś, jestem bardzo ciekawa, jak byś zareagowała na to wszystko… Czasem naprawdę mi ciebie brakuje
***
      - Kat, muszę powiedzieć, że wyglądasz bardzo, ale to bardzo… pociągająco w tej koszuli - rzucił Gabryel, przyglądając się czarnowłosej dziewczynie ubranej jedynie w czerwoną, koronkową koszulkę nocną i szykującej kolację. Ta odwróciła się do niego i kładąc dłoń na biodrze, mruknęła, uśmiechając się pod nosem:
      - No proszę, pierwszy raz mówisz mi coś takiego… Co się stało z grzecznym i powściągliwym Gabryelem?
      Chłopak uśmiechnął się pod nosem i wzruszył ramionami, po czym wstał z krzesła, podszedł do brunetki i złapał jej podbródek, by móc unieść jej twarz i złożył na jej wargach namiętny pocałunek. Gdy oderwał się od niej, zaśmiała się i zarzucając mu ręce na szyję, zaczęła całować jego policzki, przez co chłopak zaczął chichotać.
      - Gdy zjemy, będę się zbierać. Jack był dziś jakiś marudny - mruknął blondyn wzdychając, gdy wilczyca ponownie na niego spojrzała. Katherine skinęła głową i odwracając się do niego plecami, zaczęła ponownie zajmować się gotowaniem. Gabryel musnął wargami kark dziewczyny, po czym ponownie usiadł na krześle. Nie minęła minuta, gdy oboje mogli wyczuć wilkołaka. Gabryel, nie rozpoznając tego zapachu, z zaciekawieniem ruszył, by wpuścić gościa. W drzwiach zobaczył wysokiego, czarnowłosego chłopaka, który zaczął lustrować go wzorkiem. Blondyn już miał się odezwać, gdy rozległ się głos czarnowłosej:
      - Więc wreszcie wróciłeś? No proszę…
      Brunet przeniósł wzrok z wampira na dziewczynę, która zdążyła założyć na siebie szlafrok i odparł spokojnym głosem:
      - Tak, już tydzień temu… Chciałem cię odwiedzić wcześniej, ale wolałem się upewnić co do pewnej sprawy… Możemy porozmawiać?
      - To ja wam nie będę przeszkadzać. Pójdę się przejść - mruknął Gabryel, domyślając się, kim jest ów wilkołak.
      Gdy Katherine i Rafael zostali sami, czarnowłosa zaprosiła go do środka, a gdy oboje znaleźli sobie wygodne miejsce w kuchni, rzuciła bardziej do siebie niż do niego:
      - Zmówili się czy co… No to o czym chcesz gadać? - dodała, patrząc na niego.
      Brunet wyciągnął z kieszeni jakąś kartkę i pożółkły list, po czym bez żadnego wyjaśnienia położył wszystko na stole. Katherine zerknęła na to i zapytała, co to jest. W odpowiedzi wilkołak rzucił:
      - To jest jedna z trzydziestu kartek z raportu odnośnie napadu na twoją rodzinę w czasie ostatniej wojny, a ten list… Ten list jest wiadomością, jaką wysłała Ashley Collins do swojego nieoficjalnego narzeczonego.
      - Nie rozumiem… - mruknęła wilczyca, wpatrując się w kamienną twarz Rafaela.
      - W tym raporcie napisano, że po śmierci twojej matki odnaleziono cię w małym domku pod opieką jakiejś ludzkiej kobiety, ale jest coś jeszcze - zaczął brunet, nie spuszczając swoich ciemnych oczu z Katherine. - Oprócz tej kobiety w domu była wampirzyca, Ashley Collins. Łowcy mający cię odnaleźć uznali, że to ta wampirzyca cię przetrzymuje bądź ma zamiar znów cię porwać. Strzelili do niej z kuszy, strzałami nasączonymi naszą krwią, czym niemal natychmiast pozbawili ją przytomności. Gdy będąc w pałacu przeczytałem o tym, postanowiłem wyjaśnić tę sprawę. Tom Collins pojechał do swojej rodzinnej posiadłości i przewertował to, co zostało z rzeczy Ashley. Odnalazł kilka listów od jej narzeczonego wspominających coś o tobie. Tom postanowił pojechać do niego i tak okazało się, że Ashley napisała do niego list, w którym pisze, że będąc na polowaniu, zobaczyła, jak kilkoro wampirów zbliża się do małego dziecka będącego wilkołakiem, a nieopodal leżało ciało wilczycy. Dzięki swojej mocy zabiła te wampiry, a dziewczynkę, która powiedziała, że ma na imię Katherine, oddała pod opiekę ludzkiej kobiety, a sama od czasu do czasu tam przychodziła, by sprawdzić, czy wszystko jest dobrze… Ashley za radą swojego narzeczonego miała napisać do króla Mikołaja anonimowy list, gdzie napisałaby tylko, gdzie jest dziecko, jednak nie zdążyła, gdyż, jak wynika z raportu, spotkała się z Łowcami…
      Po zakończeniu potoku słów Rafaela zapanowała kompletna cisza. Katherine wpatrywała się w wilkołaka, nie będąc zdolną do powiedzenia czegokolwiek. Z wydarzeń sprzed lat pamiętała jedynie krzyk matki, nic więcej… Od kiedy pamiętała, chciała przeczytać raport ze zdarzeń, które doprowadziły do śmierci jej bliskich, jednak Mikołaj i Clarinos zabronili jej tego, a teraz dzięki Rafaelowi mogła odkryć dodatkowe fakty z tej tragedii. Uratowała ją wampirzyca, przez co sama straciła życie! To było dla niej tak nierealne, że nie mogła w to uwierzyć. Kiedy przygotowywała się do ostatniej misji dla Clarinos, dowiedziała się sporo o rodzinie Collins. Przypomniała sobie, że faktycznie była w niej niejaka Ashley, siostra Toma Collinsa, która została zamordowana przez wilkołaki u schyłku Krwawej wojny…
      - Katherine, to wszystko prawda. Ja i ojciec Lili wszystko dokładnie sprawdziliśmy. To Ashley Collins, wampirza arystokratka, ocaliła ci życie - odezwał się Rafael, widząc na twarzy wilczycy kompletne zagubienie i niedowierzanie.
      Katherine spojrzała na bruneta szeroko otwartymi oczami i jedyne, na co było ją stać, to wyszeptanie:
      - Rafael, ja… To takie nieprawdopodobne…
      Wilkołak podszedł do dziewczyny. Kładąc dłonie na jej ramionach i patrząc prosto w ciemne oczy, powiedział:
      - Wiem, trudno uwierzyć w takie zbiegi okoliczności, ale tak właśnie było. Teraz wiesz wszystko o swojej przeszłości.
      Wilczyca skinęła głową i cichym głosem podziękowała. Rafael uśmiechnął się lekko na te słowa, po czym rzucił:
      - Cieszę się, że mogłem ci to osobiście powiedzieć i… że jakoś poukładałaś sobie życie.
      Katherine uśmiechnęła się pod nosem, po czym stwierdziła:
      - No cóż, powiedzmy… No ale tobie to gratuluję, tatusiu…
      Rafael skrzywił się i nie odpowiadając na gratulacje, mruknął, że lepiej będzie, jak już sobie pójdzie.
      Dwie minuty później już go nie było.

      Gabryel po wizycie wilkołaka zastał Katherine siedzącą w kuchni i z nieodgadnioną miną wpatrującą się w widok za oknem. Podszedł do niej i kładąc dłoń na jej ramieniu, zapytał:
      - Kat, wszystko dobrze?
      Brunetka odwróciła się od szyby, by móc zajrzeć w bursztynowe oczy blondyna i uśmiechając się do niego, odparła:
      - Tak, nic mi nie jest, po prostu jestem w lekkim szoku Dowiedziałam się kilku ciekawych szczegółów odnośnie mojej przeszłości…
      Arystokrata usiadł na krześle obok wilczycy, a ta zaczęła mu wszystko opowiadać. Gdy skończyła swoją opowieść, mruknął po chwili:
      - Kto by pomyślał… To naprawdę zdumiewające, jaki to zbieg okoliczności, zupełnie jakby coś kierowało naszym przeznaczeniem. Ciebie uratowała ciotka Lili, a po latach, nie wiedząc o tym, spotkałaś się z jej rodziną. Na dodatek zarówno ty, jak i Tom nienawidziliście przeciwnej rasy właśnie z powodu tych wydarzeń. To doprawdy zdumiewające…
      - Ja tam nie wierzę w jakieś przeznaczenie. Zbieg okoliczności to zbieg okoliczności i tyle, nie jesteśmy jakimiś durnymi marionetkami - prychnęła dziewczyna, po czym siadając chłopakowi na kolanach, wtuliła się w niego, a on, obejmując ją, stwierdził z uśmiechem na ustach:
      - Może masz rację, Kat… Nie jesteśmy marionetkami.



      Na wstępie przepraszam że dopiero dziś ale wczoraj po dwunastogodzinnym dyżurze nie miałam siły ogarnąć tego mega długiego dodatku więc wybaczcie mi. 
      Rozdział szczególnie dedykuje Kao jako że jest praktycznie o niej :* Mam nadzieje że ten dodatek umili jej cały wrzesień. 
      Po za tym chce podziękować wam wszystkim za komentarze. Każdy z nich pomógł mi uświadomić sobie że dobrze zrobiłam wracając.
      Pozdrawiam i do usłyszenia :*

      Suzu 

4 komentarze:

  1. No i mamy najdłuższy rozdział w historii Twojego pisania. Skomentuję kiedyś tam, mam nadzieję, że w najbliższym czasie, ale nie spodziewaj się nawiązywania do każdej sceny i w ogóle nie wiadomo czego, bo życia by mi na to nie starczyło, a poza tym popisać to się tu powinna Kao xD
    Ech, dziecko drogie, lubisz przeczyć samej sobie. Raz jeczysz, że niepotrzebnie wracałaś, raz mówisz, że to był dobry wybór... Naucz się wreszcie słuchać swej mądrej bliźniaczki-wieszczki, a będziesz wiedziała, co jest najlepsze! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, za parę dni nowy rozdział, więc trza się wreszcie wziąć za komentarz, żeby sobie znów zaległości nie porobić. Tyle że nie bardzo wiem, jak się za niego zabrać, tyle tego jest! Niemniej, jak już wspominałam, zrobię to raczej ogólnikowo, bo po pierwsze, za dużo tego, by skupiać się na każdej scence, a po drugie, bądź co bądź to rozdział Kao, więc ona ma tu pole do popisu. :P

      No dobra, może przyjmę system komentowania poszczególnych etapów życia Kat, że się tak wyrażę. Na dzień dobry co nieco o jej rodzinie. Otóż, jak wiadomo, gdyby nie pewien król-tyran-obłudnik, mieliby życie jak w Madrycie! Ale nie, bo po co. Kurczę, szkoda, że Matthew nie przejrzał Mikołaja (zanim zapytasz: nie, nadal nie wybaczyłam imienia xD). Z drugiej strony, po trosze pewnie był zaślepiony, skoro miał go niby za przyjaciela. *automatycznie w takich kontekstach myśli o Kyoujim* W każdym razie… Ech no, szkoda mi słów, szczerze mówiąc. Mikołaj zasłużył na to, co się z nim potem stało, ale Matt i jego rodzina… Okropnie mi ich wszystkich żal. Ale w sumie tak się zastanawiałam, choć to po trosze z innej beczki, dlaczego Sonia z dziećmi po prostu nie mieszkała na Syberii, skoro Matt tam pracował? Mogliby się widywać dużo częściej, byłoby taniej (ach, te dojazdy! xD), wygodniej, przyjemniej… Trochę nie ogarniam ich logiki. ^^’ Nie wiem, może chciał trzymać ich z dala od ewentualnych pałacowych intryg, może ktoś był za bardzo przyzwyczajony do ojczyzny czy coś… Ale jakby nie było, dziwię im się i tyle. Kto normalny tak robi? :o
      Ach, tak przeglądam te scenki i w sumie zanim przejdę dalej, napomknę o Ashley. Nie wiem czemu, ale jakoś nigdy nie lubiłam tego jej Philipa (którego imienia i nazwiska nigdy nie pamiętasz xD). O Lexy już nie wspomnę!
      Wracając do Matta i spółki… Ech, on był naiwny, Sonia nieostrożna, Mikołaj przebrzydły (faceci są tak żałośni, że nigdy się do nich nie przekonam >.<), Kat jeszcze w to wszystko niezamieszana… Więc najlepiej sprawił się w tych klimatach Nicholas, ot co. Brawo, dziecko drogie! Chociaż ktoś myśli w tej rodzinie. Nie dał się omamić królowi. Oczywiście, jak już mówiłam, żal mi wszystkich, ale… Gdyby podokonywali trochę innych wyborów, to wszystko mogłoby się nie wydarzyć. Koniec końców Matthew zginął (serio uwierzył w jakąkolwiek logikę tej misji? no błagam…), Sonia przyjęła względy Mikołaja (z jednej strony rozumiem jej punkt widzenia, chciała dobrze dla dzieci i w ogóle, ale z drugiej strony wątpię, by jej czegoś brakowało, a poza tym dużo czasu od śmierci męża nie minęło, więc jej czyny jednakowoż pozostawiają w moim odczuciu pewien niesmak :/)… Ech.
      No a potem mamy kolejne tragedie. Najbardziej żal mi było Nicholasa, bo kurczę w przeciwieństwie do Kat wiedział, co się dzieje, a że był bardzo odważny i w ogóle, to chciał ją ratować… Biedny, taki niewinny, a został zamordowany. Soni oczywiście też mi żal, najgorsze, co może być, to patrzeć na śmierć dziecka i bać się o potomstwo, ale jednak Nicholas był w pewnym sensie najfajniejszym członkiem tej rodziny (znaczy dla mnie). Kat też lubię, lecz to jednak postać nie w moim typie (w końcu to postać Kao, a my jesteśmy jak ogień i woda :D). ;) Mimo wszystko miała dziewuszka szczęście, że Ashley ją uratowała, tyle że dla tej drugiej skończyło się to tragicznie. I tu współczuję przede wszystkim jej rodzinie, bo kurczę nawet nie wiedzieli, co jest grane. Na dodatek źle wszystko zrozumieli i przez to Tom przez lata nienawidził wilkołaków. I tu znów Philip zbierze ode mnie hejty: no bo jak można nie powiedzieć o czymś takim? Jasne, rozumiem, że nie chciał rozdrapywać ran, blablabla, no ale bez przesady. Są rzeczy, o których NAPRAWDĘ powinno się powiedzieć. Więc gościu nie otrzymuje ode mnie rozgrzeszenia, o.

      Usuń
    2. Dobra, przechodzimy do etapu pt. „Kat już nie jest dzidzią”. Cóż, miło, że miała dobre kontakty z Laurą, ale co innego z Clarinos… Choć nie dziwię im się, że się tak żarły, kto by tego nie robił na ich miejscu? xD Jedna i druga ma trudny charakterek. Ogólnie rzecz biorąc współczuję Kat tej jednostajności w życiu (przynajmniej do pewnego momentu). Zanudziłabym się na śmierć w pałacu, w którym nie mam żadnej roli do wypełnienia. Bez sensu. O, w sumie póki pamiętam: trochę brakuje mi jakiejś wzmianki o tym, jak Kat i Ferris się zakolegowały. Bo było tylko, że to przyjaciółki, ale w sumie nic więcej. Zastanawiające.

      Etap „Kat i jej faceci” (flirty na zamku pomijam).
      To, że Kat zakochała się w Rafciu, było raczej do przewidzenia, no ale cóż. Koniec końców dobrze, że gościu nie odwzajemnił jej uczuć, bo inaczej nie trafiłaby na swojego skarba. :D Mam nadzieję, że Kat się wreszcie odkocha, no bo bądźmy szczere, ma lepszego faceta! (Rafciu ma tylko jeden atut: jest brunetem. Ale pod innymi względami wygrywa Gabryś! :D) I jak już jesteśmy przy Gabryelu, to cóż mogę rzec? Tworzą z Kat uroczą parę! Nie taką standardową typu „buzi-buzi, ach, jakże się kochamy, żyjmy razem długo i szczęśliwie”, tylko opartą na… no dobra, po trosze na pożądaniu, ale przede wszystkim na jakimś tam zrozumieniu, tak myślę. Widać, że bardzo się lubią i dobrze ze sobą czują, więc czemu nie brnąć w to dalej? :D Nie no, oni są naprawdę przesłodcy (choć zaprawieniu nutą pikanterii xD). Nic dziwnego, że Kao zachwycona! :D
      Co do samego Gabrysia: jeny, Bogu powinien dziękować za Kat! Ja nie wiem, jak się można było w Elizce zakochać, no ale uznajmy powiedzenie „serce nie sługa”… -.- W każdym bądź razie brawa dla Kat za to, że wyciągnęła z Gabrysia kilka… ciekawych cech. No i w ogóle że go trochę przycisnęła, gdyby go olała, to by oboje romans stulecia przegapili! xD Ojejku, aż mi ciężko opisać emocje w tym momencie (może to przez wzgląd na późną porę), więc po prostu się powtórzę: są megasłodcy i świetnie razem wyglądają! Są dla siebie wprost stworzeni. <3
      Ech, nie wiem, czy gdzieś tam w międzyczasie już o tym nie pisałam, ale kurczę… Sprawa z matką Gabrysia jest nieźle dobijająca. Ja rozumiem dół i tak dalej, ale żeby samobójstwo? Jeszcze Daniel i Gabryś pół biedy, bo dorośli, ale Jack? Jak można zostawić niemowlę? </3 Z drugiej strony… Psychika to silna rzecz i gdy wysiada, robi się różne głupstwa…

      Usuń
    3. Becky! Moja biedna, kochana Becky! Boziu, jak mi jej żal no! ;( To jest takie niesprawiedliwe, że spotkał ją taki parszywy los. ;( Ech no… Nie wiem, czy pamiętasz, ale w sumie zanim Aya była wprowadzona (albo może zanim stała się bardziej Ayowata, czyli nie zła), to najbardziej się utożsamiałam z nią. Znaczy wiadomo, nie jest ze mną aż tak źle, nawet w przybliżeniu, ale jednak ciągłe chorowanie, beznadziejna odporność i tak dalej są mi dobrze znane. :/ Chociaż tyle, że Becky ma wspaniałą rodzinę… Cóż ona by bez nich wszystkich zrobiła? :(
      Jenyyy, Elizka jest taka żałosna… Rafciu niewiele lepszy w sumie. Ja nie wiem, najpierw zlewka total na prawie wszystkich dookoła (pomijając siebie nawzajem, a jakże!), a potem „Jestem tak bardzo zmartwiona/y o XYZ!”. Zlitujcie się, do jasnej ciasnej… x_x „Wiem, że możesz mieć różne pretensje i żale zarówno do mnie, jak i do Rafaela i choć mam nadzieję, że tak nie jest, to muszę się upewnić, że nie zamierzasz w żaden sposób wykorzystać Gabryela, by się na nas odegrać…” - to jeden z przykładów, po których widać, że Elizka poza swoimi sprawami świata nie widzi. Taak, wszystko kręci się wokół niej i to na niej i na jej jakże wspaniałym facecie wszyscy się będą chcieli odgrywać… Jasne! Niedoczekanie twoje! *krzyczy niczym aktorka* I tu GIGANTYCZNY plus dla Kat! Świetnie jej dziewczyna dogadała, a jak! :D Katherine, rządzisz!
      Z Rafaela był taki pożytek, że Kat wreszcie dowiedziała się, co i jak w związku ze śmiercią członków jej rodziny. Ale to musiało być szokujące. Tak nagle uświadomiono jej tyle rzeczy… Musiała mieć niezły mętlik w głowie.
      Ogólnie napomknę jeszcze, że tytuł fajniusi, bo bardzo pasuje do tego rozdziału. No i nie dajcie się, Kat i Gabrysiu, nie dajcie sobą pomiatać! *znów teatralny ton*

      Ech, dobra, to by było na tyle na dzisiaj. Przepraszam, że tak krótko jak na tak długaśny rozdział, ale cóż. Grunt, że jest (chyba). Ewakuuję się więc powoli i żegnam, życząc weny i czasu, by ją spożytkować. :D Buziaki!

      PS. Przepraszam za ewentualne nieścisłości, kwiatki itp., nie będę tego teraz czytać (w sensie komentarza przed dodaniem). xD

      Usuń