Wyroki
Fortuny*
Jeżeli kiedykolwiek powiecie sobie, że nic
nie jest w stanie zniszczyć waszego życia albo że jeżeli nawet przytrafi się
wam coś przykrego, nie zmieni to faktu, kim jesteście, powiem wam, bo wiem to z
własnego doświadczenia, że bardzo się mylicie.
Byłam szczęśliwym i radosnym dzieckiem. Niestety,
jak się później okazało, do czasu. Rodzice dali mi na imię Meghan, co oznacza
perłę nocną. Byłam najmłodsza z rodzeństwa i byłam księżniczką, czego chcieć
więcej? Moja siostra, starsza ode mnie o osiem lat, miała ślicznie kręcone
wręcz złote włosy i zawsze zadumane lazurowe oczy, a zwała się Aileen, co
oznaczało światło. Muszę przyznać, że to imię całkowicie do niej pasowało. Gdziekolwiek
się pojawiała, sprawiała, że ludzie czuli wewnętrzny spokój. Kiedy cały nasz
świat legł w gruzach, miała piętnaście lat, a na głowie nie za wiele trosk i
zmartwień.
Pamiętam ostatnie popołudnie, nim to wszystko
się zaczęło. Wraz z matką (królową państwa leżącego na terytorium późniejszej
prowincji państw Rzymskiego Galia Belgica**) i siostrą siedziałam w ogrodzie i
wesoło a to podskakiwałam, a to biegałam dokoła drzew. Aileen co chwilę
delikatnie chichotała z mojego zachowania, a matka jej wtórowała. W pewnym
momencie podbiegłam do matki i zapytałam:
- Mamo, lubisz robaki?
Ona spojrzała na mnie, zaskoczona moim
niecodziennym pytaniem, i odparła:
- Nie, Meghan, a czemu pytasz?
- Bo mam jednego w ręce! - wrzasnęłam,
wyciągając dłoń przed siebie.
Matka z siostrą krzyknęły i kazały mi
wyrzucić natychmiast to stworzenie. Jednak zanim zdążyłam zareagować,
usłyszałam delikatny męski chichot. Szybko obróciłam się w stronę, z której
dochodził dźwięk i ujrzałam w nich potężnego mężczyznę o bystrych i
rozbawionych oczach barwy soczystej zieleni i orzechowych włosach, które
opadały mu na kark. Był to mój dziewiętnastoletni brat, Withell. Kiedy o nim
myślę, nie potrafię odnieść wrażenia, że mimo wszystko spotkał go lepszy los od
mojego i biednej Aileen.
Podbiegłam do niego i zachichotałam.
- Matka i Aileen wystraszyły się robaczka!
Szatyn uśmiechnął się i przyglądając mi
się, odparł:
- Widzę, że moja mała siostra lubi
straszyć…
-
Witaj, synu - usłyszałam głos rodzicielki, która podeszła do nas wraz z Aileen.
-
Witaj, matko - odparł, całując jej czoło, po czym zwrócił się do siostry,
uśmiechając się jak tylko on potrafił - Aileen, gdy widziałem cię pięć miesięcy
temu, byłaś uroczym dziewczątkiem, lecz teraz jesteś wręcz olśniewająco piękną
kobietą.
To
była prawda, moja siostra stała się wówczas pięknością. Nic gorszego nie mogło
jej się wtedy przydarzyć. Ja byłam jeszcze dzieckiem, lecz ona… Ona miała ciało
kobiety. Wówczas była zaręczona z jakimś księciem, którego imienia nie mogę
sobie teraz przypomnieć. Może gdyby to wszystko wydarzyło się jakieś pół roku
później, życie kochanej Aileen wyglądałoby inaczej. Kto wie…
Moja
siostra uśmiechnęła się leciutko z rumieńcami na bladych policzkach i odparła
nieśmiało:
-
Dziękuję, bracie, jesteś ogromnie miły, lecz chyba przesadzasz…
- O
nie, córko, to prawda, wyrosłaś na piękną kobietę i już niebawem opuścisz nasz
dom, by zostać mężatką… - westchnęła matka, co wywołało na twarzy Aileen
jeszcze większy rumieniec.
Tak
wyglądało moje życie, nim wszystko się zmieniło. Urodziłam się w złotej kołysce,
miałam od groma nianiek i zabawek, spełniano niemal każdą moją zachciankę, gdy
tylko ją wypowiedziałam. Zapewne wszyscy oczekiwali, że gdy dorosnę, moje
małżeństwo przyniesie korzyści mojemu państwu. Tak jednak się nie stało.
Straciłam zabawki, niańki, dom, niemal całą rodzinę i gdyby tego było mało,
straciło prawo do bycia człowiekiem. Stałam się nikim. Stałam się niewolnicą.
To zabawne, jakie życie potrafi być przewrotne. Przecież i mój dom rodzinny zamieszkiwały
niewolnice, a potem sama stałam się jedną z nich. Może historia którejś z nich
była podobna do mojej? Tego już nigdy się nie dowiem…
Pamiętam, że gdy jeszcze nawet nie wiedziałam,
że różnią się oni od tak zwanych wolnych ludzi, zawsze dziwiło mnie, czemu
mieli takie dziwne spojrzenie. Wzrok pełen smutku, tęsknoty i czegoś, czego nie
potrafię do dziś określić, choć sama odnajduję to spojrzenie w odbiciu.
Los
i bogowie doprawdy potrafią zakpić sobie z człowieka, pamiętajcie o tym…
To stało się w środku nocy. Matka zbudziła
mnie i wraz z jedną z jej niewolnic czym prędzej założyły na mnie ciepły
płaszcz i wyprowadziły na korytarz, by później zaciągnąć do jednej z komnat,
gdzie czekali już Aileen i mój brat. Siostra miała przerażenie wymalowane na
twarzy, a Withell wręcz kipiał ze złości. Odruchowo zerknęłam na matkę, lecz ona
widocznie nie zwróciła na to uwagi, gdyż szybko wzięła mnie na ręce i podając
siostrze, która jakimś cudem mimo drżenia rąk mnie udźwignęła, rzuciła w stronę
syna:
- Withell, szybko wyprowadź stąd swoje
siostry. Niebawem żołnierze się tu przedrą.
- Ależ matko, nie mogę przecież zostawić
ciebie, ojca i kraju w takiej chwili! - sprzeciwił się twardym głosem.
Widocznie zdawała sobie sprawę, że mój
brat tak właśnie odpowie, gdyż w ułamku sekundy położyła mu rękę na ramieniu i
spoglądając w oczy, przemówiła spokojnym, lecz władczym głosem, przez który
było można usłyszeć ból:
- Posłuchaj, synu, nic tu po tobie,
rozumiesz? Musisz chronić Meghan i Aileen… Zwłaszcza Aileen. Ty nie rozumiesz,
co się stanie, gdy je znajdą. Jest tysiąc wojowników, którzy nas chronią, ale
tylko ty możesz uratować życie i honor sióstr.
Withell chwilę wpatrywał się w matkę, lecz
później pokiwał tylko głową i odsuwając jeden z kufrów, nie patrząc na nas, mruknął:
- Aileen, chodź prędko.
Widocznie była zbyt przerażona, gdyż nie
zareagowała, więc to mama pchnęła ją w jego stronę. Okazało się, że za kufrem
znajdowały się schody. Moja siostra odważyła się zejść tam dopiero gdy Withell
podał jej rękę. Kiedy postawiła mnie na ziemi, chwyciła mnie jedną ręką i
szybko wciągnęła w ponurą otchłań, której się przeraziłam. Ledwie zeszliśmy dwa
schodki, gdy matka wraz z niewolnicą zaczęły zasuwać kufer.
Dokładnie pamiętam, jak wyglądała wtedy
moja rodzicielka. Długie, rozwiane, lśniące złote włosy, fiołkowe oczy, w
których błyszczały łzy i ten delikatny uśmiech... Wtedy tego nie wiedziałam,
ale już więcej jej nie zobaczyłam.
Szliśmy w półmroku w kompletniej ciszy. Mój
brat był zbyt wściekły, ja byłam za mała, by rozumieć z tego cokolwiek, więc
nie odważyłam się nic powiedzieć, a moja siostra zapewne była nadto przerażona
i załamana, by to zrobić.
Tak bardzo bałam się ciemności, więc
uczepiłam się nie tylko ręki, ale i peleryny Aileen. W mrocznych korytarzach
panował zaduch, przez który trudno było mi oddychać, było wilgotno, a po kątach
słuchać było popiskiwania szczurów i myszy. Dla mnie, którą zawsze otaczało
piękno i wygoda, to miejsce jawiło się prawdziwym piekłem. Już po kilku krokach
miałam ochotę zacząć płakać, jednak widząc w bladym świetne pochodni, którą
niósł Withell, pobladłą i zapłakaną twarz mojej opiekunki, nie mogłam
przysparzać jej jeszcze więcej zmartwień.
Nie mam pojęcia, ile mogliśmy iść. Minuty?
Godziny? Dni? Czas w czarnych zaułkach przestał istnieć. W końcu jednak
dotarliśmy do wyjścia. Blade promienie wschodzącego słońca przebijały się do
wnętrza groty, w której się znaleźliśmy, zwiastując koniec drogi.
- Nareszcie… - westchnął szatyn, gdy jako
pierwszy wyszedł na świeże powietrze.
Chwilę później wyszłyśmy za nim, biorąc
głęboki wdech, który po raz pierwszy, odkąd opuściliśmy pałac, nie palił płuc.
- Co my teraz zrobimy? Dokąd pójdziemy? Co
z rodzicami? - szepnęła po chwili Aileen, spuszczając przy tym głowę.
Brat spojrzał na nią, później na mnie i
podchodząc do nas, pogłaskał ją po głowie i odparł, siląc się na uśmiech:
- Spokojnie, nie pozwolę, by coś się wam
stało. Coś wymyślę, nie martw się.
- Ale co z ojcem i mamą? - zapytała już
płacząc.
Zrobiło mi się tak strasznie przykro,
widząc siostrę w takim stanie, że przytulając się do jej boku i wtulając się w
fałdy jej błękitnej peleryny, również zaczęłam popłakiwać.
Miałam
obolałe nogi, byłam zziębnięta, głodna, chciałam wrócić do swoich rzeczy, do
matki… Jakaż ja byłam głupia i samolubna! Gdybym wtedy wiedziała, co się dzieje
w pałacu i gdybym miała świadomość, co przeżywa moje rodzeństwo, nie
pomyślałabym o czymś takim jak swoje zachcianki i ból nóg. Im było przecież
znacznie ciężej. Doskonale zdawali sobie sprawę, co spotkało rodziców, nasz lud
i w jakiej opłakanej sytuacji się znaleźliśmy. Czasem niewiedza jest
błogosławieństwem…
Obie uspokoiłyśmy się dopiero gdy
przytuliły nas silne ręce brata. Słyszałam jego szept, jednak nie potrafiłam
zrozumieć, co mówił. Musiało być to coś pocieszającego, ponieważ siostra, gdy
tylko Withell odsunął się od nas, pokiwała głową, otarła łzy i odrywając moje
ręce od siebie, złapała moją dłoń i pociągnęła naprzód, mówiąc nieco drążącym
głosem:
- Wiesz, Meghan, musisz być dzielna. Nie
możemy płakać…
Byłam tak przejęta jej zmianą, że tylko
pokiwałam głową. Nie byłam świadoma, co nam zagraża, ale instynktownie
wiedziałam, że muszę posłuchać siostry. Szatyn, słysząc jej słowa, uśmiechnął się
delikatne i rzucił, udając, że nie dosłyszał głosu Aileen:
- Na razie nie możemy odpocząć, ale nie
martwcie się, za jakiś czas na pewno urządzimy postój… To dla ciebie - dodał,
wyciągając zza płaszcza mały sztylet i wręczając go mojej siostrze, która bez
słowa przyjęła podarunek.
Znajdowaliśmy się na niewielkiej polanie,
a przed nami rozciągał się piękny las. Withell wyjaśnił nam, że jeszcze dziś
będziemy musieli przez niego przejść. Nim jednak zdołaliśmy się ruszyć,
usłyszeliśmy tupot końskich kopyt. Mój brat błyskawicznie wziął mnie na ręce i
dał znak Aileen, by wracała do groty, z której wyszliśmy. Jakimś cudem udało nam
się dotrzeć tam, nim mógł zobaczyć nas jeździec. Gdyby nie to, że przez siostrę
miałam zasłonięte usta, na pewno zaczęłabym głośno płakać.
Ciekawe, czy gdyby Withell nie wychylił
się, chcąc przekonać się, kto nadjechał, wszystko byłoby dobrze… No cóż, to
wiedzą zapewne tylko bogowie i raczej ani myślą podzielić się tą wiedzą… Tak
czy inaczej okazało się, że osobą, którą usłyszeliśmy, był nie kto inny jak
nasz wuj od strony ojca, Bram. Jego imię oznacza kruka. Cóż, z perspektywy
czasu muszę przyznać, że jego imię idealnie go odzwierciedlało…
Brat uspokoił nas kilkoma słowami, po czym
wyszedł z mroku naszej kryjówki. Chwilę stałyśmy z Aileen i patrzyłyśmy sobie w
oczy, nie wiedząc, co zrobić. Chyba obie miałyśmy to samo spojrzenie… Spojrzenie
pełnie strachu, niepokoju, lęku i niepewności. W końcu jednak Withell zawołał,
byśmy się już nie ukrywały.
Dokładanie pamiętam twarz swojego wuja,
gdy wyszłyśmy z ciemności groty. Najpierw zlustrował spojrzeniem Aileen,
później jego jasne tęczówki przeniosły się na mnie. Dokładnie w tym samym
momencie, gdy nasze oczy się spotkały, uśmiechnął się.
Jeżeli mam powiedzieć, kto może
najbardziej cię zranić, powiem, że zawsze zrobi to osoba, którą się kocha.
Równanie jest proste, im kogoś mocniej kochasz, tym bardziej cię zrani, jeżeli
cię zdradzi. Mi i Aileen byłoby łatwiej znieść wszystko, przez co przeszłyśmy,
gdybyśmy nie wiedziały, że zostałyśmy sprzedane przez własnego krewnego.
Wszystkie nasze rany się zabliźniły, tylko
ta jedna wciąż się jątrzy…
- O bogowie, całe szczęście, że
zdołałyście wymknąć się z zamku, tam jest teraz piekło - rzucił w naszą stronę
Bram z lekkim uśmiechem.
Spojrzałam na niego i od razu zrozumiałam,
że coś jest nie tak. Mój wuj był zdecydowanie zbyt rozluźniony. Jeszcze mocniej
przywarłam do siostry, choć ona zapewne tego nawet nie zauważyła.
Withell westchnął smętnie i rzekł z
posępną miną:
- Posłuchaj, Aileen, ty pojedziesz na
koniu wuja do siostry matki, a ja i Meghan pójdziemy pieszo do pierwszej
niezaatakowanej wioski.
To dziwne, ale wyczułam, że moja siostra
zachłysnęła się powietrzem i po chwili usłyszałam, jak jęknęła:
- Ale jak to…? Dlaczego…?
- Zrozum, bezpieczniej będzie się
rozdzielić… Rozmawiałem z wujem, on nam to poradził… - wyjaśnił.
Nim Aileen zdołała cokolwiek zrobić, Bram
podstawił swojego czarnego rumaka i nakazał jej wsiąść. Wtedy poczułam, jak jej
ciało sztywnieje tak, że zapewne nie mogła się ruszyć, więc Withell odciągnął ją
ode mnie i podsadził na koniu.
Zapewne nikt oprócz mnie nie zauważył, że
wuj obserwuje mnie, jakby nad czymś się zastanawiał. W ostatniej chwili, nim
moja siostra ruszyła, zawołał:
- Czekajcie! Withell, myślę, że Aileen
powinna jednak zabrać ze sobą Meghan, będzie mniej rzucała się w oczy przy niej
niż przy rosłym mężczyźnie.
- Może masz rację… No dobrze, niech tak
będzie…
Brat ledwie wypowiedział te słowa, a wziął
mnie za ręce i posadził obok siostry, która uśmiechnęła się do mnie chyba po to,
by dodać mi otuchy.
Dla mnie byłoby chyba lepiej, gdybym
pozostała z bratem, jednak jeżeli pomyślę o samotności mojej siostry… Nie, nie
mogłabym jej tego zrobić.
Ruszyłyśmy, a ja zerknęłam przez ramię
siostry na osoby, które kochałam. Withell uśmiechał się z rozrzewnieniem, a
wuj… Wuj patrzył w naszą stronę z wyrazem zadowolenia i wykrzywiał usta w szyderczym
uśmiechu.
Nasza podróż nie mogła trwać dłużej niż
godzinę, gdy usłyszałam nadjeżdżające konie i kilka męskich głosów. Aileen
przyśpieszyła, a ja, przerażona szaleńczą jazdą, wrzasnęłam i jednocześnie
jeszcze mocniej przytuliłam się do siostry.
- Meghan, na bogów, nie krzycz! - skarciła
mnie drżącym ze strachu głosem.
Biedna Aileen, tak bardzo się starała,
byśmy uniknęły swojego losu…
Nie minęło pięć minut, a ujrzałam nie
mniej niż ośmiu mężczyzn odzianych w srebrne zbroje i czerwone płaszcze.
Skojarzyli mi się z jakimiś złymi duchami. Tak się wystraszyłam ich widoku, że
zaczęłam głośno łkać i cała się trząść. Nim się spostrzegłam, wierzchowiec, na
którym jechałyśmy, runął na ziemię zraniony przez strzałę. W mgnieniu oka
nieznajomi otoczyli nas, więc gdy uniosłam głowę znad ziemi, mogłam widzieć ich
oczy wpatrujące się w nas z dzikim zadowoleniem. Błyskawicznie zeskoczyli ze
swoich rumaków i zaczęli się do nas zbliżać. Aileen szybko podniosła się i w
geście desperacji, chowając mnie za swoimi plecami, wyciągnęła sztylet, który
wcześniej podarował jej Withel i drżącą ręką wymierzyła go w naszych oprawców. Oni
wybuchli głośnym śmiechem i mimo iż uczyłam się łaciny ledwie pół roku,
zdołałam zrozumieć, jak jeden z nich naigrywał się:
- Kobieta z bronią wymierzoną w
mężczyznę…? Lepszego żartu nie słyszałem… - Później nieco spoważniał i poradził
- Księżniczko, dobrze ci radzę, odłóż to, bo jeszcze się zranisz.
Moja obrończyni cofnęła się o kilka kroków,
dbając o to, bym ciągle była za jej plecami. Była bardzo dzielna, ale była
przecież jedynie piętnastoletnim dzieckiem. Jeden z żołnierzy złapał ją od tyłu
i wykręcając rękę, wyrwał jej sztylet. Gdy tylko to zrobił, przytrzymał ją, by
inny odciągnął mnie i trzymając jak jakiś worek, wsadził na konia. Usiadł obok
mnie i zupełnie nie zwracając uwagi na moje krzyki, kopania i wyrywanie się,
ruszył naprzód. Przez łzy zobaczyłam, że moją siostrę spotyka dokładnie to
samo. Po jakimś czasie przestałam walczyć i tylko drżenie mojego ciała
świadczyło o moim strachu i kompletnej dezorientacji. Wkrótce zobaczyłam miasto,
w którym dorastałam. Praktycznie nie zostało z niego nic. Wszędzie stosy ciał
mężczyzn, kobiet i dzieci, domy stojące w ogniu. Niektórzy, których związano i
prowadzono do wozów, spoglądając na nas kręcili głowami albo łkali. Byłam tym
widokiem tak wstrząśnięta, że nim się zorientowałam, zostałam ściągnięta z
siodła i poprowadzona korytarzami pałacu. Jedyną pociechą i ukojeniem było to,
że wtedy mogłam być razem z Aileen. Czwórka pretorianów zaciągnęła nas do
komnaty tronowej. To, co tam ujrzałam, było najgorszą rzeczą, jaką kiedykolwiek
widziałam…
Wysoki, potężny mężczyzna o kruczoczarnych
włosach siedział na tronie ojca i sączył ze złotego pucharu jakiś napój.
Odziany był w złotą zbroję i purpurowy płaszcz, a mając na głowie hełm z
pięknymi pióropuszami, przypominał jakiegoś boga. U jego nóg trzej Rzymianie coś kopali. Gdy
zdał sobie sprawę z naszej obecności, uśmiechnął się i rzucił coś, czego nie
potrafiłam jeszcze przetłumaczyć. Dzięki temu żołnierze zaprzestali znęcać się
nad czymś, przez co mogłyśmy zobaczyć związanego, skopanego i z przebitym
strzałą ramieniem Withella. Musiał mieć gorączkę, gdyż całe jego czoło było
zroszone potem.
Siostra
krzyknęła i pewnie by do niego podbiegła, gdyby nie strażnicy, którzy
zablokowali jej drogę mieczami. Ja natomiast stałam jak sparaliżowana, nie
będąc zdolna do czegoś innego niż tylko nieświadomego zalewania się łzami.
Brat początkowo nie spojrzał na nas, lecz
gdy to zrobił, jego twarz stała się trupioblada i wykrzywiła się w takim szoku
i przerażeniu, jakiego u nikogo później nie dostrzegłam. Słabym głosem krzyczał,
by zostawiono nas w spokoju, lecz nikt nie zwrócił na niego uwagi. Tylko moje
serce na dźwięk jego rozpaczliwych błagań niemal stanęło z rozpaczy.
Mężczyzna przypominający boga wstał z tronu
i podszedł do nas z miną niewyrażającą żadnych uczuć. Przez krótką chwilę
przyglądał się najpierw mnie, a później przeniósł swoje ciemne oczy na
zapłakaną twarz Aileen, po czym wyciągnął miecz z pochwy i wymierzył prosto w
jej serce. Moja siostra nawet nie drgnęła, tylko spuściła głowę, a ja,
przytulając się do niej, zaczęłam głośno szlochać. Mimo iż dosłownie sekundy
temu sama roniła łzy, zwróciła się do mnie kojącym głosem:
- Spokojnie, nic się nie bój, po prostu
zamknij oczy. Zobaczysz, za chwilę to się skończy…
Ku naszemu zaskoczeniu, nasz prześladowca
zaśmiał się i rzucił w naszym języku:
- Kobiety są takie naiwne…
Po tych słowach przesunął miecz wyżej,
natrafiając na wiązanie płaszcza, który miała na sobie moja siostra. Rozciął go
i końcówką miecza ściągnął go z niej. Aileen miała pod nim jedynie zwiewną
tunikę, co sprawiło, że bardzo łatwo można było ocenić jej figurę. Gdy
mężczyzna dokładnie jej się przyjrzał, podniósł miecz na wysokość szyi,
zmuszając ją w ten sposób, by na niego spojrzała. Gdy już to zrobiła, opanowanym
głosem bez krzty uczuć stwierdził:
- Cudowna, naprawdę cudowna… Ile masz lat?
Choć początkowo milczała, to gdy powtórzył
pytanie bardziej stanowczym głosem, odpowiedziała.
Patrzył na złotowłosą Aileen jeszcze przez
chwilę, dopóki nie przeniósł wzroku na mnie. Wypowiedział kilka łacińskich słów,
których nie potrafiłam jeszcze przetłumaczyć. Teraz wiem, że znaczyły one mniej
więcej coś takiego: „Zależało mi tylko na starszej. Bachor miał być zabity na
miejscu”. Nigdy nie spodziewałam się, że osobą, która odpowie na te słowa,
będzie nie kto inny jak mój wuj Bram, który przemówił do niego w ojczystym
języku.
- Wiem, panie, lecz spójrz na to dziecko i
wyobraź sobie jego wygląd za kilka lata.
Siostra i ja spojrzałyśmy z
niedowierzaniem na brata naszego ojca. Nie mogłam jednak zbyt długo tego robić,
gdyż stojący naprzeciwko mnie Rzymianin chwycił mnie za ramię i odciągnął od
siostry. Zaczęłam cała się trząść, a moje rodzeństwo wrzeszczeć, by mnie nie
dotykał. Ich starania poszły jednak na marne, gdyż jego ogromna dłoń obróciła
moją twarz ku swojej. Choć z całych siły chciałam się wyrwać, jego ręka zaciśnięta
na moim ramieniu skutecznie temu zapobiegła. Świdrował mnie przenikliwym wzorkiem,
a ja czułam krople łez cieknące po moim policzku.
- W jakim jest wieku? - zapytał, wciąż
trzymając mnie za ramię i policzki.
- Ma prawie osiem lat, więc jakieś cztery,
pięć lat najprawdopodobniej będzie wystarczająco dorosła, by być użyteczną dla
cezara bądź jakiegoś patrycjusza. Na razie może być ozdobą pałacu. Przecież nie
powiesz mi, że nie jest pięknym dzieckiem.
Choć ja nie zdawałam sobie sprawy, co
oznaczają te słowa, to Withell doskonale to rozumiał. Pobladł i posłał mi
spojrzenie pełne rozpaczy. Choć ledwie mógł mówić, krzyknął:
- Zdrajca! Bądź przeklęty!
Wuj nie odpowiedział, natomiast czarnowłosy
zwrócił się do niego:
- Masz rację, nada się.
Jedno zdanie potrafi diametralnie zmienić
życie i przesądzić o twojej przyszłości. W moim przypadku właśnie one zmieniły
mój los.
Po tych słowach czarnowłosy pchnął mnie w
stronę siostry, która objęła mnie i zaczęła głaskać po włosach, cicho
popłakując. Po chwili rzucił pod nogi mojego wuja sakiewkę, z której wysypało
się kilka złotych monet i rzekł:
- Tak jak obiecał cezar, oprócz tych
pieniędzy zostaniesz namiestnikiem nowej prowincji Cesarstwa Rzymskiego. - Po tych słowach spojrzał na jakiegoś
ogromnego szatyna i powiedział po łacinie słowa, które niestety umiałam
zrozumieć - Ja wracam do Rzymu i zabieram je ze sobą, a tym masz zrobić tu
porządek, zaczynając od pozbycia się księcia.
Nie miałam nawet jak zareagować, gdyż już
wyprowadzano mnie z komnaty. Aileen krzyczała, wyrywała się i płakała. Ja nie
miałam już na to siły. Byłam tak zrozpaczona, wystraszona i wykończona, że
tylko cicho płakałam, idąc posłusznie jak owca prowadzona na rzeź.
Wsadzono mnie wraz z siostrą do jakiegoś
powozu, gdzie nie było nic poza odrobiną słomy. Lecz nim tam się znalazłam,
dostrzegłam, jak Withell zostaje wyprowadzony z pałacu, a jego spojrzenie zdaje
się błagać mnie i Aileen o przebaczenie. Gdy zostałyśmy zamknięte, przytuliłyśmy
się do siebie i tak ruszyłyśmy w kierunku Cesarstwa Rzymskiego.
Nie wiem, ile zajęła nam podróż. Może kilka
tygodni, a może dni… W końcu jednak tam dotarłyśmy. Przysłano do nas dwie
niewolnice, które wykąpały nas, nasmarowały jakimiś olejkami, uczesały i
przebrały w piękne szaty. Od nich też dowiedziałyśmy się, że mężczyzna, który
napadł na nasz kraj i jednocześnie przywiózł tu, nazywa się Nestor i jest
dowódcą wszystkich pretorianów. Gdy tylko zrobiono z nas najprawdziwsze
piękności, przybył ów Nestor i zabrał nas na jakiś plac, gdzie związał nasze
ręce złotym sznurem.
Piękne jak boginie, szłyśmy ze
spuszczonymi głowami za jego rydwanem, a lud podziwiał nas i skarby, które
zrabowano z naszego kraju. Od tamtej chwili przestałyśmy znaczyć coś więcej niż
„mówiące narzędzia”…
To właśnie historia moja i ludzi, których kochałam
i nadal kocham. Nasze cudowne i szczęśliwe życie w jednej chwili rozwiało się
jak mgła.
Bogini Fortuna jest niestała w swych
wyrokach, a jej koło nieustanie się kręci, jednych pozbawiając wszystkiego, a
drugich obdarowując w dwójnasób, więc nigdy nie przyzwyczajajcie się do swojej
sytuacji.
*Fortuna – w
mitologii rzymskiej bogini kierująca ludzkimi losami. Bóstwo to jest przedstawiane z zawiązanymi oczyma i z rogiem obfitości
czasem z kołem które miało wyznaczać szczęście bądź tragedię ludzi.
**Gallia
Belgica - prowincja rzymska w Galii na terenie dzisiejszej Belgii, Holandii i
północnej Francji. Jej stolicą było Durocortorum (obecna nazwa: Reims).
Spotkałam Świętego Mikołaja i kazał mi dodać to opo xD
Dobra, tak na
poważnie... Z racji dzisiejszych mikołajek postanowiłam dodać opowiadanie, które
napisałam jakiś czas temu. Normalnie jest podzielone na trzy rozdziały, ale na blogu dodałam w całości z racji tego, że ma być to swego rodzaju prezent... Wiem, że raczej nie jest ono wesołe, co nie
pasuje do dzisiejszego święta, ale cóż, inne historyjki, które mam, bynajmniej również nie są wesołe ^ ^' Mam jednak nadzieję, że mimo wszystko przypadnie Wam do gustu...
Od razu mówię, że ta historia może nie oddawać realiów historycznych, które mogą być zmienione na jej potrzeby...
Od razu mówię, że ta historia może nie oddawać realiów historycznych, które mogą być zmienione na jej potrzeby...
Pozdrawiam i
udanych mikołajek ;)
Suzu
Dobra, ja tak na szybko, z kompa rodziców.
OdpowiedzUsuńWiesz, że podoba mi się to opowiadanie, bo Ci o tym mówiłam. Dobijające, ale oczywiście bardzo w moim stylu. Gdybym teraz pisała opowieśc o niewolnikach, byłoby to pewnie raczej coś w tym stylu, a nie to, co umieściłam na swoim blogu, a pisałam ładnych kilka lat temu.
Życzę miłych mikołajek :)
Aya
Ech no cóż też tak myślę... Cóż te klimaty to nasz styl
UsuńNo nic dzięki kochana z kom i pozdro :*
Soka... Mhm, nie da się ukryc...
UsuńNie ma za co ;*
Matko... jakież to dołujące!
OdpowiedzUsuńOczywiście, jest świetne. Bardzo mi się podoba i powiem ci, że gdybyś je kontynuowała, zrobiłoby furorę :)
Pozdrawiam- Andzik
Wow! Jestem pod wrażeniem!
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc to na wojnach tak jest... A w cesarstwie rzymskim kobiety nie miały żadnych praw... już o niewolnikach nie wspomnę!
Aj! Andzik ma rację! Mogłabyś to kontynuować. Bardzo fajne opo ;D Jak Aya, lubię takie przygnębiające historie.
Dzięki za info! :*
Ave! I weny!
Rzdział VIII Whisper, zapraszam :)
OdpowiedzUsuń