Wicher zmian
Dwudziestosześcioletnia
kobieta, uśmiechając się sama do siebie, przygotowywała śniadanie dla swojej
rodziny. Od wczorajszej wizyty u lekarza, a raczej od momentu, gdy postawił
diagnozę, jej serce przepełniała radość. Żałowała, że nie miała okazji podzielić
się tą radosną nowiną z mężem, ale po chwili stwierdziła, że to lepiej - taką
wiadomością umili mu cały dzień. Gdy tak stała nad kuchenką, zatopiona we
własnych myślach, poczuła, że ktoś obejmuje ją w pasie.
Po chwili usłyszała głos ukochanego.
-
Przepraszam, kochanie, że wczoraj tak późno wróciłem, ale sama rozumiesz,
pacjent wzywał.
Kobieta
odwróciła się i dając całusa w policzek przystojnemu trzydziestolatkowi o
włosach w kolorze ciemnej czekolady i ciemnoniebieskich oczach, mruknęła:
-
Rozumiem i nie mam ci tego za złe. Tak to jest, gdy wyjdzie się za
mąż za lekarza - dodała po chwili z westchnieniem.
Loren
uśmiechnął się przepraszająco, po czym pocałował drobną blondynkę o
bursztynowych oczach i usiadł za stołem, pytając:
-
Jak było u doktora? Powiedział ci coś konkretnego?
Blondynka
tylko położyła na stole kanapki i siadając na kolanach szatyna, szepnęła mu na
ucho:
-
Kochanie, Van będzie mieć rodzeństwo. Spodziewam się dziecka.
Mężczyzna
spojrzał na Monik z niedowierzaniem, po czym, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście, wyszeptał:
-
Ale... Przecież po urodzeniu Vanessy Chris powiedział, że nie będziemy mieć już
więcej dzieci. Zresztą sam widziałem wyniki twoich badań, to praktycznie
niemożliwe.
Blondynka
tylko pocałowała zszokowanego męża. Przytulając się do niego i kładąc jego dłoń
na swoim brzuchu, powiedziała radośnie:
-
Wiem... Czy to nie prawdziwy cud?
Loren
uśmiechnął się delikatnie i całując ukochaną w czoło, mruknął:
-
Masz rację, to naprawdę cud... Kocham cię, skarbie.
Dziewczyna
zachichotała i na chwilę powróciła wspomnieniami lata wstecz, gdy po raz
pierwszy zobaczyła Lorena Tayor podczas jednej z przerw w szkole średniej.
Małżeństwo
siedziało tak w milczeniu, rozkoszując się chwilą szczęścia, gdy tę ciszę
przerwał delikatny głosik ich czteroletniej córeczki.
-
Mamo, jestem głodna!
Oboje
zachichotali i spojrzeli na dziewczynkę, która przecierała oczka i z zaspaną
minką jęknęła:
- Tatusiu, ciemu cię znów nie było w nocy?
Długo ciekałam.
Blondynka
podeszła do Vanessy i prowadząc ją do stołu, powiedziała:
-
Zrozum, kochanie, tata musiał pomóc choremu człowiekowi. A poza tym, jak
wrócimy z cmentarza od dziadków, to czeka cię niespodzianka.
Dziecko
ze smutnym westchnieniem pokiwało główką, po czym, już rozradowane, spojrzało
na mamę i pisnęło:
-
Lety, plezent? Jaki?
-
Van, gdybyśmy ci powiedzieli, to nie byłaby niespodzianka - przypomniał Loren,
jednak na widok smutnej miny córki dodał - No ale jak wrócimy, wszystkiego się
dowiesz, obiecuję.
Tak
więc cała trójka, a właściwie czwórka, usiadła do stołu, by zjeść śniadanie.
Gdy wszystko zostało uprzątnięte, rodzina ruszyła do samochodu, by odwiedzić
jeden z pobliskich cmentarzy.
Vanessa
stanęła nad grobem rodziców Monik i spoglądając na nią, zapytała:
-
Mamusiu, a gdzie są babcia z dziadkiem?
-
Wiesz, kochanie, każdy kiedyś umrze i odejdzie do nieba, gdzie wszystkim jest
bardzo dobrze, więc nie trzeba się smucić - odparła kobieta, patrząc na córkę,
a Loren, który położył białe lilie na marmurowym grobowcu, dodał:
-
I pamiętaj, każdy, kto odejdzie, patrzy na ciebie z góry i opiekuje się tobą.
Dziewczynka
z poważną miną pokiwała głową i o nic już nie pytała.
Na
cmentarzu spędzili jeszcze jakieś dwadzieścia minut, po czym ruszyli czerwonym
seatem do domu, do którego jednak nie dotarli…
Monik
spojrzała na czterolatkę, która grzecznie siedziała zapięta pasami i bawiła się
lalką, po czym przeniosła wzrok na widok za szybą samochodu.
„Jeśli
to będzie dziewczynka, to może damy jej na imię Victoria, a jak chłopczyk... Hm...
Może Andy? Zresztą... Czy to ważne? Będę mieć drugie dziecko”, pomyślała z zachwytem,
po czym spytała szatyna:
-
Co myślisz o imieniu Andy?
Zanim
jednak mężczyzna udzielił odpowiedzi, wtrąciła się Vanessa, piszcząc:
-
Jejku, jakie ładne imię!
Mężczyzna
zachichotał, po czym uśmiechnął się sam do siebie i ściskając dłoń ukochanej
(prowadził auto jedną ręką), wyszeptał:
-
Masz rację, Van, to śliczne imię.
Kilkanaście
sekund później, gdy samochód państwa Tayor znajdował się niecałe cztery
kilometry od domu, ciężarówka jadąca z naprzeciwka wpadła w poślizg i
przygwoździła ich pojazd do drzewa, zabijając w ten sposób Lorena, Monik i ich
nienarodzonego syna, o którym Vanessa nigdy się nie dowiedziała. Wypadek
przeżyła jedynie mała dziewczynka - tylko dlatego, że siedziała z tyłu.
***
Mała
szatynka otworzyła oczy i zamrugała kilkakrotnie. Ostatnie, co pamiętała, to
przerażający krzyk mamy do taty, by na coś uważał. Później była już tylko
ciemność.
Rozejrzała
się dookoła. Zobaczyła, że jest podłączona do jakiegoś dziwnego urządzenia i
znajduje się w zupełnie nieznanym sobie białym pomieszczeniu. Zdała sobie
jeszcze sprawę z tego, że boli ją całe ciało i nie ma przy niej rodziców. Ze
strachu i skołowania pisnęła żałośnie:
-
Mamo! Tato!
Nie
wiadomo skąd pojawiła się jakaś rudowłosa pani ubrana w biały uniform. Kładąc
dziewczynce rękę na czole (widocznie chciała sprawdzić jej temperaturę),
szepnęła uspokajająco:
- Spokojnie,
malutka, już dobrze.
Dziewczynka
spojrzała na nią i niemal ze łzami w wielkich bursztynowych oczach zapytała:
-
Gdzie mamusia i tatuś?
Pielęgniarka
uśmiechnęła się blado i głaszcząc dziewczynkę po główce, powiedziała:
-
Zaraz przyjdzie pewna pani i wszystko ci wytłumaczy. A teraz bądź grzeczna i zjedz to - dodała,
wskazując na jakiś talerz na półce obok łóżka. Gdy dziecko pokiwało głową na
znak zgody, kobieta uśmiechnęła się i biorąc zupę, zaczęła karmić dziewczynkę.
Gdy Van zjadła posiłek, do pomieszczenia weszła mniej więcej
dwudziestoośmioletnia kobieta o gęstych ciemnoblond włosach. Siadając na
krześle obok jej łóżka i jednocześnie uśmiechając się do dziecka, przedstawiła
się:
-
Cześć, nazywam się Claudia. A ty jak masz na imię?
-
Vanessa. Gdzie są moi lodzice?
Blondynka
nie odpowiedziała na pytanie dziewczynki, tylko biorąc jej dłoń, zapytała:
-
Vanesso, wiesz, co to takiego niebo?
-
Tak. Tam się idzie, gdy ktoś umrze. Tam są moi dziadkowie - odpowiedziała
czterolatka, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego ta pani pyta ją o takie rzeczy,
skoro miała jej powiedzieć, co z jej kochaną mamą i tatą. Tak bardzo chciała,
by wreszcie do niej przyszli i ją przytulili...
Spojrzała
pytająco na dorosłą, która spokojnym i łagodnym głosem powiedziała:
-
Bo widzisz, twoi rodzice tam właśnie poszli.
Van
spojrzała na psychologa i zamrugała kilkakrotnie, nie bardzo rozumiejąc, co
oznacza pójście do nieba. Niby matka coś jej już o tym wspominała, ale jej umysł
nie umiał jeszcze tego pojąć.
„Do
nieba? To wysoko... Ciekawe, jak się tam dostać?”, pomyślała dziewczynka, po
czym rzuciła:
-
Dobzie, ale kto mnie tam zabiezie?
-
Kochanie, posłuchaj... - zaczęła Claudia z ciężkim westchnieniem. - Ty nie
możesz się tam dostać... Zrozum, twoja mama i twój tata już nie wrócą.
Mała
szatynka przez jakiś czas kompletnie otępiała patrzyła na rozmówczynię, po czym
załkała:
-
Ale... Jak to nie wrócą...? Chcę do mamy… Chcę to taty…
Vanessa
przez bardzo długi czas nie mogła się uspokoić. Gdy to jednak wreszcie
nastąpiło, szybko usnęła, zmęczona długim płaczem, przerażeniem, że nigdy już
nie zobaczy rodziców i bólem promieniującym z licznych złamań.
Następnego
dnia odbył się pogrzeb państwa Tayor, w którym z powodu wieku i stanu zdrowia
ich córka nie uczestniczyła.
***
Claudia
Creews, trzymając za rękę drobną, czteroletnią szatynkę, wprowadziła ją do
dużego budynku i zaprowadziła do niewielkiego gabinetu, w którym czekał na nie
tęgi mężczyzna po czterdziestce. Na jego widok kobieta uśmiechnęła się i
wskazując na nieco wystraszoną dziewczynkę, powiedziała:
-
Panie dyrektorze, to pańska nowa wychowanka, Vanessa Tayor.
Dziewczynka
nieco zawstydzona szepnęła:
-
Dzień dobly.
Max
uśmiechnął się do czterolatki, a po chwili rozmowy kazał Claudii zaprowadzić
dziecko do jej nowego pokoju.
Gdy
Van weszła do małego pomieszczenia, zauważyła, że znajdują się w nim dwa
piętrowe łóżka. Na jednym z nich leżała na oko siedmio-ośmioletnia dziewczynka,
która coś rysowała, natomiast nad nią, opierając się o ścianę, czytała książkę
dwunastolatka o krótkich ciemnych włosach, które gdzieniegdzie mieniły się
miedzianymi refleksami. Dziewczyny szybko przerwały swoje zajęcia i spojrzały
na czterolatkę, która onieśmielona spuściła wzrok i zaczerwieniła się.
-
Emily, Helen, to wasza nowa koleżanka, Vanessa. Będzie z wami dzielić pokój.
Zostawiam was same, powiedzcie jej, co i jak, no i zaopiekujcie się nią -
rzuciła w stronę dziewczyn blondynka, po czym puściła rękę zestresowanej podopiecznej
i wyszła z pokoju.
Starsza
z dziewczyn z gracją zeskoczyła z łóżka i uśmiechając się przyjaźnie,
przywitała się:
-
Hej, jestem Helen. Ile ty w ogóle masz lat?
-
Cztely - szepnęła w odpowiedzi szatynka.
Do
rozmowy niespodziewanie wtrąciła się Emily.
-
Ciebie też rodzice oddali? Moja matka zostawiła mnie w sierocińcu, jak miałam
kilka dni.
Dziewczynka
spojrzała na szatynkę i odpowiedziała zdziwiona:
-
Jak to? Twoi lodzice nie poszli do nieba jak moi?
Najstarsza
z dziewczynek spojrzała na Emily ostrzegawczo i mruknęła:
-
Nie, mała, nie wszystkie dzieciaki tutaj straciły mamę i tatę. A Emy się nie
przejmuj, ona ma niewyparzony język.
Van
i jej nowe koleżanki jeszcze chwilę ze sobą rozmawiały. W tym czasie Helen i
Emily pokazały jej, gdzie będzie spać, gdzie może schować swoje rzeczy (nie
było tego za wiele) i tak dalej. W końcu dziewczynki postanowiły pokazać Tayor
resztę sierocińca.
Gdy
szły przez korytarz, większość dzieci, które tamtędy przechodziły czy
przebiegały, ukradkiem zerkało na nową mieszkankę domu dziecka. Przybycie kogoś
nowego spowodowało sensację zważywszy na to, że w takim miejscu trudno o jakieś
ciekawe wydarzenia.
Kiedy
cała trójka znalazła się przed pomalowanymi na seledynowo drzwiami, brunetka
zwróciła się do Vanessy:
-
Tutaj spędzamy większość czasu. Mamy tu róże zabawki, więc będziesz miała co
robić. Nie martw się, to miejsce nie jest wcale takie złe.
Po
tych słowach Helen i Emy weszły do swego rodzaju świetlicy, a mała szatynka
nieco przestraszona, ale i zaciekawiona poszła za nimi. Miejsce, które
zobaczyła, było pomalowane na przyjemny odcień zieleni. W jednym rogu było
kilka półek z książkami, które dzieci mogły poczytać czy ewentualnie poprosić
kogoś, by im poczytał, gdy same nie umiały jeszcze tego robić. Natomiast w
innych kątach było mnóstwo skrzyń z zabawkami zarówno dla dziewcząt, jak i dla
chłopców. Na środku całego pomieszczenia znajdowało cię kilka małych stolików,
przy których siedziało ponad dziesięcioro dzieci w różnym wieku.
Kiedy
Van przekroczyła próg, nie od razu przykuła uwagę starszych wychowanków.
Dopiero po chwili zdali sobie oni sprawę, że do placówki przybył ktoś nowy.
Helen,
zupełnie nie przejmując się natarczywymi spojrzeniami kolegów i koleżanek, wraz
ze współlokatorką zaczęła oprowadzać zestresowaną i nieco zmieszaną
dziewczynkę. Nie minęło nawet pięć minut, gdy do dwunastolatki podszedł wysoki,
ciemnowłosy trzynastolatek i bez żadnego wahania położył jedną rękę na jej
ramieniu, po czym zachichotał:
-
Helen, nie wiedziałem, że zostałaś niańką do smarkaczy.
Dziewczyna
strąciła dłoń chłopaka i pozornie spokojnym tonem odpowiedziała:
-
A ja nie miałam złudzeń co do ciebie. Jesteś, byłeś i zawsze będziesz kretynem.
-
Kochana, co się tak złościsz? Stwierdzam tylko fakt.
Nastolatka
ciężko westchnęła i na tyle głośno, by każdy mógł ją usłyszeć, mruknęła:
-
To Vanessa, będzie mieszkać ze mną i Emy, więc skoro już wszystko wiadomo, to uważam
temat za zakończony.
Po
tych słowach wszyscy powrócili do swoich zajęć, a Van zaczęła poznawać resztę
sierot. Kiedy bawiła się z rówieśnikami, czas szybko jej mijał i zapomniała o
swoich troskach. Jednak gdy nastała noc, tęsknota za rodzicami powróciła ze
zdwojoną siłą, przez co dziewczynka długo nie mogła zasnąć. Cieszyła się
przynajmniej tym, że było zapalone światło, przez co nie bała się ciemności.
Niestety, gdy w końcu zasnęła, znów nawiedził ją ten sam koszmar.
Znajdowała
się na pięknej polanie, którą otaczał niemalże bajkowy las, a jej rodzice
siedzieli na kocu i o czymś ze sobą rozmawiali. Nagle mama uśmiechając się
powiedziała, by pobiegła nieco w głąb lasu, a znajdzie skarb. Bez wahania
posłuchała rodzicielki i zaczęła szukać owego skarbu w gęstwinie drzew. Była
tak pochłonięta tą czynnością, że przez długi czas nie zorientowała się, że
zabrnęła za daleko w las. Dopiero kiedy zrezygnowana i smutna chciała wrócić i
powiedzieć, że skarbu nie ma, zdała sobie sprawę, że zupełnie nie wie, jak to
zrobić. W panice zaczęła biegać pomiędzy drzewami, które nagle przestały być
piękne, a stały się przerażające, ale zamiast odnaleźć drogę powrotną, była
coraz bardziej przerażona, zmęczona i zagubiona. W końcu stanęła cała zapłakana
i ile sił w płucach zaczęła nawoływać rodziców. Nikt jej jednak nie
odpowiedział. Dopiero po kilkunastu minutach usłyszała głos mamy (co ją
zdziwiło, nigdzie jej nie widziała), która mówiła, że i ona i tata bardzo ją
kochają, ale muszą ją zostawić, mimo że tego nie chcą. Na końcu poprosiła, by
pamiętała, że zawsze, ale to zawsze będą się nią opiekować oraz by szukała
skarbu. Van zaczęła płakać i prosić, by nigdzie nie odchodzili, jednak już nie
usłyszała Monik. W końcu, czując się opuszczona, wystraszona i niewyobrażalnie
samotna, usiadła pod jednym z drzew i zaczęła płakać i drżeć jak jeszcze nigdy.
I
właśnie wtedy otworzyła oczy.
Jej
koszmar zawsze kończył się w tym samym miejscu i zawsze budziła się zapłakana.
Nie wiedząc, co zrobić, zwinęła się w kłębek jak mały kot
i przytuliła pluszowego misia, którego dostała od ojca na ostatnie urodziny.
Nie minęło nawet pięć minut, gdy poduszka i zabawka były mokre od jej łez.
Nagle dziewczynka poczuła na swoim ramieniu czyjś dotyk. Zaskoczona odwróciła
się i zobaczyła, że na łóżku siedzi Helen, przyglądając się jej ze
współczuciem. Po chwili odezwała się do niej przyjaznym tonem.
-
Co się stało? Śnił ci się jakiś koszmar, tak?
Szatynka
nic nie odpowiedziała, tylko pokiwała głową. Helen uśmiechnęła się i
odgarniając z czoła młodszej koleżanki kilka włosów, rzuciła:
-
Wiesz co, ja też nie mogłam się przyzwyczaić do tego miejsca, ale po pewnym
czasie polubiłam je. Zobaczysz, z tobą będzie tak
samo. A jeśli chcesz, mogę posiedzieć z tobą, dopóki nie zaśniesz.
Szatynka
pokiwała głową i z wdzięcznością wyszeptała:
-
Dziękuję...
Dzięki
towarzystwu swojej nowej koleżanki Van szybko zasnęła, a co ważniejsze, już nie
śniły jej się żadne senne koszmary.
Kilka
następnych tygodni upłynęło szatynce na przyzwyczajeniu się do zmian, które
zaszły w jej życiu. Wszystko było dla niej zupełnie nowe i takie dziwne.
Claudia Creews, kobieta, którą bardzo polubiła, była jedną z opiekunek w
sierocińcu, co dodawało jej nieco otuchy. Oczywiście jej współlokatorki również
pomagały jej się zaaklimatyzować w nowym miejscu. Jednak rozłąka z rodzicami,
zamieszkanie w domu dziecka i poznanie tylu nowych osób to nic w porównaniu ze
zmianami, które czekały ją w przyszłości za sprawą jednego mężczyzny.
Vanessa,
znudzona siedzeniem w świetlicy, wymknęła się na mały plac zabaw, który
znajdował się za budynkiem. Bardzo lubiła to miejsce, ponieważ było tam
zazwyczaj spokojnie, a zwłaszcza o tej porze, gdy starsze dzieci były w szkole.
Szybko podbiegła do huśtawki i zaczęła zabawę, którą tak bardzo lubiła. W
pewnym momencie zatrzymała się i westchnęła ciężko, a chwilę później podniosła
wzrok na niebo i wpadła na pewien pomysł. Zeskoczyła na ziemię i podeszła do
wysokiego drzewa, by po chwili zastanowienia zacząć się na nie wspinać.
Niestety, niemal od razu spadła, zahaczając nogami o ostrą korę. Jednak nie
zamierzała rezygnować i znów podjęła próbę wejścia na czubek rośliny. Jednak i
tym razem jej się nie udało, więc zrobiła to jeszcze raz. I jeszcze raz... I
jeszcze raz... W końcu, sfrustrowana i wściekła, zaczęła z całej siły walić w
pień drzewa, a gdy już nieco się uspokoiła, usiadła na ziemi i z westchnieniem
pomyślała: „Lety, gdyby tylko udało mi się wejść na to wstlętne drzewo, mozie
udałoby mi się zobaczyć mamę i tatę... Ciekawe, co oni tam lobią?". Była
tak pochłonięta swoimi dziecięcymi rozmyślaniami, że dopiero miły głos
przystojnego chłopaka uświadomił jej, że nie jest sama. Van spojrzała na
nieznajomego zdziwiona i nieco zmieszana odpowiedziała na jego pytanie,
oburzona zachowaniem paskudnego drzewa. Gdy młodzieniec zrównał się z nią, a
ona spojrzała w jego piękne zielone oczy, od razu nabrała do niego zaufania,
więc na wszystkie pytania odpowiadała bez zastanowienia. Spotkanie z Tomem było
dla niej tak ważne, bo chłopak zrobił coś, czego od pewnego czasu dziewczynka
nie doświadczyła - po prostu ją przytulił. Ani jej nowe koleżanki, ani
opiekunowie w sierocińcu, ani lekarze w szpitalu nie przytulili jej, a ten obcy
chłopak to zrobił. Była mu za to bardzo wdzięczna, zwłaszcza że to, co później
powiedział, sprawiło, że poczuła ulgę, gdyż mogła się wypłakać i opowiedzieć o
tym, co ją bolało.
Tom
zaprowadził ją do pielęgniarki, którą Vanessa już nieraz odwiedzała. Była
wyjątkową niezdarą, więc już kilkakrotnie musiała zostać
opatrzona. Wiedziona jakimś przeczuciem, dziewczynka przytuliła się do Toma i
podziękowała mu za wszystko. Nie tylko za to, że pomógł jej z powodu ran, ale
tak za okazane jej współczucie i serce. Pielęgniarka w sierocińcu uśmiechnęła
się do niej i zapytała:
-
No i co, młoda damo, zachciało ci się wspinać, tak?
Dziewczynka
pokiwała głową i syknęła, ponieważ kobieta właśnie przemywała jej ranę wodą
utlenioną. Szatynka spojrzała na liczne rany na rękach i jęknęła przerażona:
-
Drogie dziecko, jak tak dalej pójdzie, to ty sobie całą skórę zedrzesz!
- Pseplasam,
tak jakoś wyszło - odpowiedziała z miną niewiniątka czterolatka, na co Livi
westchnęła. Na chwilę zapadła cisza, którą przerwała higienistka, pytając z
rumieńcem na twarzy:
-
Van, ten chłopak, który cię przyprowadził, to jakiś twój krewny?
Dziecko
spojrzało na dorosłą ze zdziwieniem i odpowiedziało:
-
Nie, to ten pan, co mnie znalazł.
Livi
pokiwała głową, po czym skończyła robić opatrunki i puściła małą wolno.
***
-
Vanesso, chodź wreszcie na obiad - pospieszała koleżankę Emily. Przygryzając
wargę, dziewczynka spojrzała na swój rysunek i mruknęła:
-
Tylko skończę jeszcze jedną chmulkę.
Starsza
dziewczynka tylko pokręciła z dezaprobatą głową i poszła do jadalni. Van
została sama w świetlicy i ślęczała nad swoim arcydziełem. W końcu po kilku minutach
rysunek był gotowy, a ona z wyrazem triumfu na twarzy wybiegła na korytarz.
Nieoczekiwanie zobaczyła, że chłopak, który jakiś czas temu jej pomógł,
rozmawia z dyrektorem. Przyglądała im się przez moment, aż Tom ją zauważył i
uśmiechnął się na jej widok. Wtedy z lekko otwartymi ustami podeszła do nich i
zapytała szatyna:
-
Cio tu lobisz?
Chłopak
zaśmiał się, po czym odpowiedział:
-
Chciałem zobaczyć, jak się czujesz. Mam nadzieję, że twoje zadrapania już się
powoli goją?
Dziewczynka
uśmiechnęła się i rzuciła:
-
Tak, już jest dobzie.
Na
dowód tego pokazała łokcie. Przystojny szatyn zaśmiał się i odparł:
-
Cieszę się... A co tam masz w ręce? - zapytał, zerkając na białą kartkę w dłoni
dziewczynki.
-
Nic takiego... Znaczy mój lysunek - odparła z lekkim zawstydzeniem Van. Kiedy
Tom poprosił ją o to, by mu go pokazała, zrobiła to z lekkim westchnieniem.
Młodzieniec uśmiechnął się na widok abstrakcji, która, jak się domyślał, miała
przedstawiać dwa aniołki na chmurce.
-
Bardzo ładny rysunek.
Dziewczynka
wesoło podziękowała, po czym uśmiechnęła się i pobiegła na posiłek.
Tom
odprowadził czterolatkę wzrokiem, po czym mruknął do mężczyzny obok:
-
Co z nią będzie?
Max
westchnął i stwierdził smętnie:
-
Jest jeszcze mała, więc możliwe, że znajdzie inną rodzinę, a jeżeli nie, to
najprawdopodobniej dzieciństwo spędzi tutaj…
***
Vanessa
siedziała na kolanach trzynastolatki i słuchała, jak ta cichym głosem czyta jej
jedną z bajek znajdujących się w świetlicy. Emily, która siedziała obok, mimo
iż sama umiała już czytać, przysłuchiwała się dziewczynie. Niespodziewanie
podszedł do nich chłopak o ciemnych włosach.
-
Czy ja też mogę posłuchać bajeczki? - zapytał chichocząc.
Nastolatka
spiorunowała go wzrokiem i z drwiącym uśmieszkiem na twarzy mruknęła:
-
Cóż, Kai, sądziłam, że czternastoletni chłopcy wyrośli już z bajek, ale skoro
ty jeszcze tego nie zrobiłeś, to proszę bardzo.
Chłopak
tylko wzruszył ramionami i usiadł na jednym z wolnych krzeseł. Jednak zanim Helen zaczęła czytać dalej, do sali wszedł Tom i
zaczął szukać kogoś wzrokiem. Van spojrzała na przyjaciółkę i poprosiła:
-
Mogę iść? Dokończymy później, dobrze?
Brunetka
westchnęła, ale pokiwała twierdząco głową, na co dziewczynka natychmiast
zeskoczyła i podbiegła do młodzieńca, radośnie wołając:
-
Tom, Tom, nareszcie przyszedłeś! Mam ci tyle do opowiedzenia!
Szatyn
przytulił dziecko i zachichotał.
-
Już nie mogę się doczekać!
***
Szesnastoletnia
Helen wracała właśnie po szkole do swojego pokoju, gdy nagle poczuła, że ktoś
łapie ją za nadgarstek i zaciąga w boczny korytarz. Oparła się plecami o
ścianę, a nad nią stał przystojny chłopak i wpatrując się z rozbawieniem w
szaroniebieskie oczy nastolatki, z zawadiackim uśmiechem zapytał:
-
Bardzo długo na ciebie czekałem, więc należy mi się jakaś nagroda, nie uważasz?
Dziewczyna
udała, że się zastanawia, po czym wzruszając ramionami, odpowiedziała:
-
Kai, o nic cię nie prosiłam.
Młodzieniec
zrobił minę naburmuszonego dziecka, po czym odburknął:
-
Jutro moje urodziny, więc może jednak należy mi się prezent?
Helen
zachichotała, po czym założyła ręce na szyi chłopaka i namiętnie go pocałowała.
Panna
Marks szczerze nie znosiła tego młodzieńca, jednak wszystko się zmieniło, gdy
któregoś razu musiała posprzątać świetlicę, a Kai wprosił się na jej pomocnika
(trzeba przyznać, że robił to bardzo często). Sprzątając dziewczyna potknęła
się o samochodzik i upadła tak niefortunnie, że rozcięła sobie skroń. Brunet
szybko posadził ją na krześle i zaczął oglądać ranę. Kiedy zdziwiona jego
troskliwością dziewczyna zapytała, czemu tak się nią zajmuje, ten spojrzał na
nią z poważną miną i odpowiedział: „Bo cię kocham, Helen”. Od tamtego momentu byli
parą.
Kiedy
dziewczyna oderwała się od ukochanego, nieoczekiwanie oboje usłyszeli za sobą
dziecięcy głos.
-
Czemu się całujecie?
Spojrzeli
w stronę, z której dobiegał głos i zobaczyli ośmioletnią dziewczynkę o długich,
kręconych włosach, która przyglądała się im ze zdumioną miną. Helen
błyskawicznie odskoczyła od chłopaka i zapytała zdenerwowana:
-
Vanesso, co ty tu, u licha, robisz?!
-
Szłam na dwór... To powiecie mi, czemu się całowaliście czy nie? - dodała po
chwili z naburmuszoną miną, na co brunetka westchnęła i zwróciła się do nieco
zmieszanego młodzieńca:
-
Wytłumaczę jej, co i jak, a później spotkamy się tam, gdzie zwykle.
Chłopak
pokiwał głową, a Helen podeszła do młodszej koleżanki i łapiąc ją za rękę,
zaprowadziła ją do pokoju.
Kiedy
weszły do swojej sypialni, Marks usiadła na jednym z dolnych łóżek, a Van obok
niej, po czym starsza zaczęła z westchnieniem:
-
Widzisz... Kiedy chłopak i dziewczyna tak bardzo się lubią, że chcą być ze
sobą, to żeby okazać sobie uczucia, czasami się całują, rozumiesz?
-
To rozumiem, ale dlaczego całujesz Kaia? Przecież się nie lubicie, bo on cię
denerwuje, prawda? - odparła szatynka, bacznie przyglądając się rozmówczyni,
która na jej słowa zachichotała i rzuciła z uśmieszkiem:
-
Van, chłopcy są czasami dziwni i różnie okazują, że się im podobasz.
Ośmiolatka
zastanawiała się nad tym przez chwilę, po czym mruknęła:
-
Więc on po prostu w taki sposób chciał ci pokazać, że cię lubi? To takie
śmieszne - dodała chichocząc.
Helen
poczochrała dziewczynkę po głowie i odparła wesoło:
-
Masz rację, to śmieszne, ale cóż... Faceci ogólnie się zabawni, jeszcze nieraz
się o tym przekonasz.
Kilka
dni później sierociniec odwiedził Tom Collins. Jak zawsze zabrał Vanessę na
mały spacer wokół parku. Dziewczynka, jak to dziecko, wesoło trajkotała, aż w
pewnej chwili rzuciła:
-
Tom, a ty masz się z kim całować?
Młodzieniec
oniemiały aż przystanął i spoglądając na dziecko, zapytał zaskoczony:
-
Van, skąd ci takie rzeczy przyszły do głowy?
-
Bo przyłapałam Helen jak to robiła z takim jednym chłopakiem i byłam ciekawa,
czy ty masz jakąś dziewczynę - mówiąc to, Vanessa wpatrywała się w niego z miną
zupełnie naturalną, przez co wyglądała tak słodko, że Tom mimowolnie się
zaśmiał, po czym odpowiedział:
-
Nie mam, Van.
Dziewczynka
zasępiła się, po czym wymamrotała:
-
Dlaczego? Jesteś super, wiesz?
Przytuliła
się do niego. Młodzieniec pogłaskał dziewczynkę i odparł z westchnieniem:
-
Kocham cię, maleńka...
Dwa
lata później z sierocińca odeszła Helen. Jednak dziewczyna często tam wpadała,
więc Vanessa nie odczuła jej braku tak bardzo, jak myślała. Kolejne trzy lata
upłynęły jej spokojnie, jednak jakiś czas po jej trzynastych urodzinach zdała
sobie sprawę z jednej rzeczy. Uświadomiła sobie, że to, co czuje do swojego
przyjaciela, to nic innego jak miłość.
***
Vanessa
siedziała w parku przy sierocińcu i pisała notatki na zajęcia. Nagle usłyszała
głos, który tak kochała.
-
Cześć, co porabiasz?
Dziewczyna
westchnęła, po czym mruknęła:
-
Piszę notatkę na lekcję.
-
Hm, więc niepotrzebnie przyszedłem? - zapytał Tom z zawiedzioną miną.
Dziewczyna znów westchnęła i z lekkim uśmieszkiem rzuciła:
-
Nie no, przestań, jasne, że potrzebnie.
Chłopak
uśmiechnął się i odparł:
-
Cieszy mnie to bardzo.
Vanessa
i jej towarzysz przez jakiś czas rozmawiali w parku. Collins jednak szybko
zauważył, że dziewczyna jest jakaś nieswoja, więc zapytał, czemu tak jest.
-
Nie jestem znów taka maleńka - mruknęła dziewczyna, zirytowana faktem, że Tom
zwrócił się do niej używając słowa "maleńka". Wiedziała, że to
śmieszne, ale nie chciała, żeby chłopak widział w niej małą dziewczynkę, lecz dorastającą
nastolatkę. Jeszcze bardziej zabolało ją to, że Tom stwierdził, iż dla niego
zawsze będzie maleńka.
-
Na pewno - wymamrotała sfrustrowana.
„Taa,
od zawsze i na zawsze będę dla ciebie małą, słodką dziewczynką… Idiota! Nie, zaraz, to ja jestem idiotką...
Jak mogą tak reagować?!”, zganiła się w duchu. Nie wiedziała, czy była w tak
kiepskim nastroju z powodu tego, że facet, który jej się podoba, widzi w niej
podlotka, czy może z powodu zbliżającej się rocznicy tragicznego wypadku sprzed
blisko dziesięciu lat…
Po
chwili westchnęła i powiedziała:
-
Po prostu martwię się, że już prawie nie pamiętam swoich rodziców. A jutro
rocznica ich śmierci...
Gdy
usłyszał odpowiedź dziewczyny, Tom przypomniał jej, że zawsze będzie ich
kochać, bez względu na swoją pamięć. Zaproponował również pisanie pamiętnika i
wspólne odwiedzenie cmentarza, na którym leżą jej rodzice. Dziewczyna zgodziła
się bez zastanowienia.
Następnego
dnia Vanessa ubrana w czarną sukienkę czekała na Toma, który podjechał pod nią
późnym popołudniem. Chłopak uśmiechnął się pokrzepiająco i zapytał:
-
Gotowa?
Trzynastolatka
westchnęła i przytaknęła. Nie minęło pół godziny, a oboje stanęli nad
zbudowanym z białego marmuru grobowcem. Van spojrzała na nieco już startą tabliczkę
i przeczytała cichutko:
-
Monik i Loren Tayor... „Na zawsze pozostaną razem ze swoją miłością” -
dokończyła, czytając inskrypcję pod datą śmierci rodziców. Zasępiła się na
chwilę, po czym kładąc białe róże na nagrobku, westchnęła - Wiesz, Tom, kiedy
byłam mała, zupełnie nie rozumiałam, czemu zostałam sama, czemu nie mogę iść do
nieba za rodzicami… - Na moment przerwała, by się wyprostować,
po czym patrząc na znicze płonące delikatnym ogniem, podjęła na nowo -
Najgorsze było jednak to, że choć z pozoru byłam wesoła i pogodna, to tak
naprawdę dniami tęskniłam za mamą i tatą, a nocami nieraz płakałam. Wydawało mi
się, że jak nie będę marudna i smutna, to rodzice wrócą i już więcej mnie nie
zostawią… Bo widzisz, obwiniałam siebie za to
wszystko, co się wtedy wydarzyło…
Nie
dokończyła, bo Tom objął ją od tyłu, co spowodowało, że drgnęła i oblała się
nieznacznym rumieńcem.
-
Głupia... - mruknął z poważną miną. - Jak mogłaś tak myśleć? Rodzice bardzo cię
kochali i na pewno chcieliby być z tobą, a poza tym… Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz? Van,
gdybyś powiedziała mi wcześniej, mógłbym ci w jakiś sposób pomóc…
Po
tych słowach obrócił ją do siebie i odgarniając kilka kosmyków orzechowych
włosów, dokończył:
-
Zapamiętaj, że jeżeli będziesz chciała się wypłakać, służę pomocą. Straciłem
siostrę i wiem, jakie to ważne...
Nastolatka
wpatrywała się przez chwilę w przyjaciela, nie mogąc nawet drgnąć, aż w końcu
ze łzami w oczach objęła go i wychlipała:
-
Tom, ja... Dziękuję…
Chłopak
uśmiechnął się pod nosem, po czym głaszcząc ją po włosach, odparł:
-
Nie ma za co, skarbie.
***
Kochana Van!
Moja mała siostrzyczko, bardzo za Tobą
tęsknię i liczę, że już niebawem będziemy mogły się spotkać. Nie myśl, że
zapomniałam… Wszystkiego
najlepszego z okazji szesnastych urodzin! (Prezent masz w kopercie.
Mam nadzieję, że Ci się spodoba.)
Van, tak, stało się! Jestem taka
szczęśliwa! Wczoraj Kai poprosił mnie o rękę! Wydaje mi się, że zaraz serce
wyskoczy mi z piersi!
Moja kochana, wiesz dobrze, że zawsze
traktowałam Ciebie i Emily jak siostry, więc nie mogłam się powstrzymać i
musiałam napisać Ci o tym w liście. Dobrze wiem, co myślałaś o nas i jak bardzo
śmieszyło Cię nasze droczenie się, nawet gdy zostaliśmy parą, ale z nami jest
chyba tak, jak w tym powiedzeniu: „kto się czubi, ten się lubi”. Tak więc cóż
więcej mogę powiedzieć… Jestem po
prostu szczęśliwa i liczę na to, że niebawem Cię zobaczę.
Przepraszam, cały czas piszę o sobie, nie
pytając się, co u Ciebie słychać. Tak więc co ciekawego u Ciebie? Nie wątpię,
że masz już grono adoratorów... Pamiętaj, co Ci powiedziałam kilka lat temu:
faceci zachowują się czasem dziwnie (to wskazówka, nie przestroga).
Czekam z niecierpliwością na list od
Ciebie i liczę, że będzie on bardzo, bardzo długi. Może za dwa tygodnie uda mi
się przyjechać do sierocińca wraz z narzeczonym (rany, wciąż nie mogę w to
uwierzyć!).
Do zobaczenia,
Helen
Vanessa,
skończywszy czytać list, uśmiechnęła się do siebie i jeszcze raz spojrzała na
szkic jej, Helen i Emily wzorowany na zdjęciu sprzed kilku lat i oprawionym w
piękną ramkę. Wiedziała, że jej przyjaciółka skończyła szkołę malarską, ale nie
przypuszczała, że aż tak pięknie szkicuje. Była tak szczęśliwa z powodu
wiadomości od przyjaciółki, że uśmiech sam cisnął jej się na usta. Zgięła
kartkę i włożyła ją do koperty, po czym oparła się wygodnie o krzesło. Na
chwilę zamknęła powieki i zatopiła się we własnych myślach. Nie minęło jednak
nawet pół minuty, gdy usłyszała dziecięcy głos.
- Vanesso! Vanesso!
Pobawisz się z nami?
Spojrzała
na dwie małe dziewczynki i uśmiechając się, odparła:
-
Jasne, że tak, tylko muszę odłożyć kilka rzeczy do pokoju, zgoda?
Gdy
dzieci pokiwały twierdząco głowami, wzięła list i prezent, po czym udała się do
swojej sypialni. Gdy weszła, w środku nie było jej nowych współlokatorek.
Agatha, młodsza od niej o cztery lata, trafiła do domu dziecka rok po odejściu
Helen, a Susane, słodka sześciolatka, była najnowszą mieszkanką domu dziecka.
Mimowolnie Vanessa pomyślała, że nie tak dawno była w tym pokoju najmłodsza, a
teraz jest tą najstarszą.
Idąc
w stronę świetlicy, niespodziewanie usłyszała znany głos.
-
Vanesso, masz chwilę czasu?
Gdy
dziewczyna spojrzała nieco w bok, zobaczyła szesnastolatka o ciemnorudych włosach
i szarobłękitnych oczach.
-
Oscar, wybacz, ale nie bardzo, obiecałam dzieciakom, że się z nimi pobawię.
Na
słowa dziewczyny chłopak uśmiechnął się i poprosił:
-
Naprawdę nie zajmie ci to dużo czasu, obiecuję. Chcę chwilę
porozmawiać.
Nastolatka
tylko pokiwała głową i poszła z Oscarem na plac przed budynkiem. Kiedy chłopak
przez jakiś nic nie mówił, tylko błądził gdzieś myślami, Van postanowiła
zagadnąć.
- O czym więc chciałeś rozmawiać?
Szesnastolatek
obrócił się do dziewczyny i nieco się czerwieniąc, odparł:
-
Bo widzisz... Już od jakiegoś czasu chciałem cię o coś zapytać… Może moglibyśmy wybrać się na jakąś randkę?
Dziewczyna
wpatrywała się w nastolatka ze zdumieniem, po czym westchnęła i odparła:
-
Oscar... Przepraszam, ale nie wydaje mi się, żeby był to dobry pomysł... Chodzi
o to, że po prostu jestem już w kimś zakochana.
Młodzieniec
tylko blado się uśmiechnął, po czym mruknął:
- Rozumiem...
Facet ma szczęście.
Van
uśmiechnęła się do niego i dając mu całusa w policzek, powiedziała:
-
Bardzo cię lubię, wiesz?
-
Wiem, wiem.
***
-
Wiesz co, Tom? Martwię się - westchnęła któregoś wieczoru siedemnastoletnia
Vanessa. Tom spojrzał na nią zdziwiony, po czym zapytał:
-
O co konkretnie?
Dziewczyna
spojrzała na szarzejące niebo i mruknęła:
-
Niedługo będę musiała zacząć życie na własny rachunek, a nie wiem nawet, gdzie
zamieszkać.
Chłopak
uśmiechnął się i czochrając szatynkę po głowie, odparł:
-
Ach, o to chodzi? Nic się nie martw, dasz sobie radę. Zresztą jak zawsze.
Mówiąc
to, spojrzał jej prosto w oczy, co sprawiło, że dziewczyna
oblała się rumieńcem, a jej serce mocniej zabiło.
„Głupia!
On i tak widzi w tobie kogoś w rodzaju młodszej siostry, więc uspokój się!”,
ganiła się w myślach za swoje zachowanie. Jednak im bardziej starała się
przestać, tym bardziej była zdenerwowana. Przez to nie była w stanie zrobić nic
innego niż wybąkać:
-
Może masz rację.
Chłopak
uśmiechnął się zawadiacko i stwierdził:
-
Jasne, że mam!
Kilka
tygodni później Tom zabrał Van z sierocińca, nie mówiąc dokąd i po co. Oczywiście
dziewczyna męczyła go, ale on nie zdradził nic ze swojego planu.
Po
jakichś trzydziestu minutach znalazł się w nieco odludnej okolicy. Ku
zdziwieniu Van, chłopak zasłonił jej oczy, po czym zaczął gdzieś prowadzić.
Kiedy wreszcie dotarła na miejsce, Tom zbliżył się do jej twarzy i wyszeptał,
jednocześnie ściągając opaskę z jej oczu:
-
Wszystkiego najlepszego, Van.
Dziewczyna
aż skamieniała. Przed nią stał sporych rozmiarów dom. Spojrzała oniemiała na
chłopaka i wyjąkała:
-
Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że…
Tom
tylko zachichotał, po czym odparł:
- Właśnie
to chcę ci powiedzieć. To będzie twój nowy dom.
Dziewczyna,
kompletnie nie wiedząc, co zrobić, przenosiła wzrok z
Toma na dom i z domu na Toma. Dopiero po paru minutach zdołała wydukać:
- Ale
ja nie mogę tego przyjąć.
-
Oczywiście, że możesz i przyjmiesz, bo ja nie, to… - Tom udał,
że się zastanawia, po czym uśmiechając się delikatnie, rzucił - Bo jak nie, to
już cię więcej nie odwiedzę.
-
Tom, ale to naprawdę za dużo. Poza tym już dość dla mnie zrobiłeś…
-
Vanesso, proszę, zrób mi przyjemność i przyjmij ode mnie ten dom - przerwał jej
Tom, patrząc na nią poważnym, a jednocześnie ciepłym wzrokiem. Dziewczyna znów
się zaczerwieniła i spuszczając wzrok, mruknęła:
- Zgoda.
Collins
niespodziewanie przytulił dziewczynę i wyszeptał:
-
Dziękuję. To może zobaczysz, jak wygląda twój dom od
środka?
Dziewczyna
tylko pokiwała głową, czując się nieziemsko w ramionach kogoś, kogo kochała.
***
Vanessa
siedziała w domu i przygotowywała poczęstunek, gdy rozległ się dźwięk dzwonku
do drzwi. Szybko otworzyła i uściskała przybyszkę, piszcząc:
-
Helen, jak dobrze cię widzieć!
-
Ja też się cieszę, Van! - odparła ze śmiechem brunetka,
odsuwając się nieco od przyjaciółki.
Osiemnastolatka
spojrzała na dwudziestosiedmiolatka stojącego obok Helen i wesoło powiedziała:
-
Moje gratulacje! Cieszę się, że wreszcie się pobraliście!
Mężczyzna
tylko lekko się uśmiechnął i odparł:
-
No cóż, musiałem to zrobić, bo inaczej moją Helen zgarnąłby ktoś inny.
Kai
dostał kuksańca od żony, która mruknęła:
-
Ty głupku, pleciesz trzy po trzy...
-
Wy się chyba nigdy nie zmienicie - zachichotała Vanessa, po czym uśmiechnęła
się i dodała - Chodźmy do kuchni, na pewno jesteście głodni po podróży.
Małżeństwo
pokiwało głową, po czym poszło za nastolatką. Kilka godzin później przyjechała Emily, więc dziewczyny mogły przygotowywać
się na przyjęcie bożonarodzeniowe dla wszystkich wychowanków domu dziecka
„Świętej Marii Magdaleny”. Kai, aby nie przeszkadzać dziewczynom, pojechał do
sierocińca wcześniej.
-
Jakieś dziesięć lat temu w życiu nie pomyślałabym, że ty i Kai będziecie razem
- zachichotała Emily, patrząc na brunetkę robiącą delikatny makijaż. Dziewczyna
zachichotała i odparła:
-
No cóż, ja mogłabym powiedzieć dokładnie to samo. Widocznie w
życiu wszystko jest możliwe.
-
Taa - wymsknęło się Vanessie.
Przyjaciółki
spojrzały na nią badawczo, po czym uśmiechając się tajemniczo, zagadnęły
jednocześnie:
-
A ty jesteś zakochana?
Speszona
dziewczyna szybko zaprzeczyła, ale Helen zachichotała:
-
No nie wierzę! I nic nie mówisz? Zawsze łatwo było cię rozszyfrować... Hm,
niech zgadnę, to ten facet, który cię odwiedza, prawda?
Nastolatka
tylko przytaknęła, na co Emily wypaliła:
-
O rety, nie mów! Ale czy przypadkiem nie jest dla ciebie za stary?
-
Emily, przestań! - skarciła przyjaciółkę Helen, po czym dodała chichocząc -
Może jest dużo starszy, ale za to jest zabójczo przystojny... A właściwie ile
on ma lat?
Osiemnastolatka
tylko westchnęła, po czym mruknęła:
-
Nie mam pojęcia... Musi mieć nieco po trzydziestce, choć to dziwne, bo nie
wygląda na więcej niż dwadzieścia dwa-trzy lata.
-
Na ile?! Przecież jak go ostatnio widziałam jakieś dziewięć lat temu, wyglądał
na dwadzieścia - wrzasnęła Hellen.
-
Mówiłam, że to dziwne - odparła Vanessa, wzruszając ramionami.
-
To naprawdę niezwykłe. No ale cóż, już nasza w tym
głowa, żebyś go dziś olśniła, co nie, Emy?
-
No jasne - odparła z determinacją kobieta.
Vanessa,
ubrana w sukienkę nieco przed kolana w kolorze nieco zgaszonego złota, z lekko
upiętymi długimi lokami i delikatnym makijażem, który podkreślał jej wielkie
oczy, weszła na salę i westchnęła głęboko. Jej przyjaciółki stawały na głowie,
by wyglądała tak ładnie. Zwykle nie przepadała za strojeniem się, ale Emily i
Helen wyszykowały ją jak jakąś laleczkę na sprzedaż. Choć jeżeli miałoby to
zwrócić uwagę Toma (w co szczerze wątpiła), stwierdziła, że warto było.
Przechadzała się jakiś czas po sali, gdy zobaczyła przystojnego szatyna
rozmawiającego z dyrektorem.
Tom,
gdy tylko ją zobaczył, otworzył ze zdziwienia usta, po czym szybko przeprosił
dyrektora, podszedł do lekko uśmiechającej się szatynki
i wyjąkał:
-
Van, to ty?
Dziewczyna
lekko zachichotała.
-
Nie poznajesz mnie? Tak, to ja, Vanessa.
Mężczyzna
jeszcze przez kilka sekund przyglądał się nastolatce, aż wreszcie wydukał:
-
Nie, ja po prostu... Śliczne wyglądasz.
Vanessa
opadła na łóżko i uśmiechnęła się do siebie. Czuła się tak niesamowicie, a
jednocześnie miała tak wielkie poczucie spokoju i szczęścia na wspomnienie
dłoni Toma obejmujących ją w czasie tańców, że miała ochotę śmiać się, tańczyć
i wrzeszczeć jednocześnie. Choć zdawała sobie sprawę, że to i tak nie zmieni
faktu, że Tom jej nie kocha i z niewiadomych dla niej przyczyn postanowił ją
odwiedzać i jej pomagać, to czuła, że wystarczy jej piękna iluzja, którą po tym
przyjęciu mogła sobie stworzyć. Pogrążona we własnych marzeniach, zasnęła.
Kilka
dni później w odwiedziny do Van wpadł Tom. Dziewczyna jak zwykle nie mogła
nadziwić się temu, jak to możliwe, że jej przyjaciel wygląda tak młodo i
pięknie. Jednak ku jej zdziwieniu, Collins podczas wizyty wydawał się jakiś
nieobecny, zamyślony i, co ją zasmuciło, trzymał dystans i, jak się później
okazało, taki stan utrzymał się przez prawie rok…
Niedługo
po dziewiętnastych urodzinach Vanessy Tom rzucił od niechcenia:
-
Co ty na to, żebyśmy poszli się przejść?
Dziewczyna
zamyślała się na chwilę i wzruszając ramionami, przytaknęła. Przez ponad
dwanaście miesięcy rzadko kiedy myślała o czymś innym niż Tom Collins. Czasami
wydawało jej się, że po prostu zwariowała czy coś w tym rodzaju. Nic nie dawało
tłumaczenie sobie, że przecież on jest od niej starszy o wiele lat, że na pewno
nie patrzy na nią tak, jak ona na niego. Czasami wydawało jej się, że to tylko
jakieś zauroczenie spowodowane tym, że akurat ten mężczyzna był przy niej,
kiedy była dzieckiem i najbardziej potrzebowała czyjegoś wsparcia, jednak gdy
spoglądała w te tajemnicze, zamyślone i smutne zielone oczy, musiała przyznać,
że po prostu go kocha, czy tego chce, czy nie. Sam Tom nie zdawał sobie sprawy,
jak bardzo rani serce Van, robiąc proste gesty takie jak długotrwałe
przyglądanie się jej z wyrazem miłości (choć sam wtedy nie zdawał sobie z tego
sprawy) i uwielbienia czy obejmowanie jej, gdy ta zaczynała drżeć z zimna (a
trzeba przyznać, że zawsze to zauważał). W takich momentach dziewczyna
niejednokrotnie błagała go w duchu, by przestał i nie robił jej złudnych
nadziei.
Tom
uśmiechnął się i rzucił od niechcenia:
-
Czyli zgadzasz się na mały spacer po lesie?
Dziewiętnastolatka
zrobiła nietęgą minę i mruknęła:
-
Ale wiesz, że z moją koordynacją nie jest najlepiej?
-
Wiem, wiem, ale nie przejmuj się, przecież nie zamierzam zabrać cię w jakąś
dziką puszczę - zachichotał, na co Van westchnęła i jęknęła:
-
Jak coś, to uprzedzałam.
-
Tak, tak, to chodźmy już - odpowiedział z szerokim uśmiechem Collins.
Spacerowali
jakiś czas, gadając o bzdetach, aż w pewnym momencie Vanessa rzuciła:
-
Tom, nigdy nie opowiadałeś o swojej rodzinie. Wiem tylko, że twoja siostra
zginęła lata temu, a twoi przodkowie założyli sierociniec, ale tak poza tym nic
a nic mi nie powiedziałeś.
Tom
westchnął i podając dłoń szatynce, by ta nie spadła z lekkiego wzniesienia,
odpowiedział:
-
Tak jakoś wyszło… Moja mama ma na imię Elizabeth, a mój ojciec Nathan. Cóż,
można powiedzieć, że jesteśmy arystokratami.
Dziewczyna
przystanęła na chwilę i ze zdziwioną miną wyjąkała:
-
Jesteś arystokratą?!
Tom
uśmiechnął się pod nosem, po czym odparł:
-
W pewnym sensie.
-
Rety, nie wiedziałam, to…
Vanessa
nie zdążyła dokończyć, gdyż potknęła się o gałąź i przewróciła się na Toma, a
że oboje stali akurat na niewielkiej górce, poturlali się kilka metrów w dół.
Tom, który znajdował się nad Vanessą, zachichotał, na co dziewczyna ze wstydem
mruknęła:
-
Mówiłam, że nie nadaję się na wyprawy do lasu.
Mężczyzna
nie odpowiedział, tylko dalej uśmiechał się i wpatrywał w Van. Po kilkunastu
sekundach jego mina spoważniała i nie bacząc na nic, nachylił się nad nią i
delikatnie ją pocałował. Vanessa, gdy tylko przestała być zaskoczona, poczuła
się tak cudownie, jak nigdy dotąd. Odwzajemniła pieszczotę i miała wrażenie, że
zaraz spłonie od żaru i natłoku pozytywnych uczuć. Jednak ta chwila szczęścia
nie trwała długo, gdyż Tom po kilku minutach odskoczył od niej jak oparzony, po
czym spojrzał na nią przerażony i zdezorientowanym głosem powiedział:
-
Van, ja… Nie chciałem i przepraszam.
Nim
szatynka zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, chłopak zniknął, zostawiając ją samą w
lesie. Po kilku minutach Van jak w transie wróciła do domu i usiadła na fotelu.
Czuła, że zaraz oszaleje. Kłębiło się w niej tyle emocji, iż nie mogła już
wytrzymać ich natłoku. Podkuliła więc nogi i spuszczając głowę, zaczęła płakać.
Przez długi czas nie mogła się uspokoić, a gdy nareszcie to zrobiła, po prostu
położyła się i zasnęła.
Tom
nie pokazywał się u Vanessy przez kilka tygodni, co niezmiernie smuciło
dziewczynę, ponieważ jeszcze nigdy tak długa nieobecność mu się nie zdarzała.
„Pewnie
zastanawia się, jak wytłumaczy to, że pocałował mnie mimo tego, że mnie nie
kocha”, podejrzewała i coraz bardziej upewniała się w tym fakcie. Torturowała
się właśnie takimi myślami, gdy usłyszała dzwonek do drzwi i ku jej zdziwieniu,
jej gościem był nie kto inny jak Tom Collins. Na jego widok
dziewczyna automatycznie się zarumieniała i spuściła wzrok. Nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, wymamrotała pierwsze, co
przyszło jej na myśl.
-
Dawno się nie widzieliśmy.
Tom
odpowiedział stanowczym głosem, co nieco ją speszyło.
-
Musimy poważnie porozmawiać.
Zgodziła
się na spacer, choć tak bardzo bała się tej rozmowy, że myślała, iż zaraz
zemdleje. Kiedy już szli dłuższy czas, Van nie mogła wytrzymać tej ciszy
pomiędzy nimi i rzuciła:
-
Może wreszcie powiesz, o czym chcesz porozmawiać?
Zaskoczyło
ją to, że gdy chłopak się odwrócił, patrzył na nią, jakby i on był równie
przerażony jak ona. Jego słowa zaskoczyły ją jeszcze bardziej, ale postanowiła
odpowiedzieć na nie szczerze, dość miała już tego udawania. Więc biorąc łyk
świeżego powietrza i rumieniąc się, odpowiedziała:
-
A jak myślisz? Kocham cię, odkąd pamiętam.
Chłopak
stwierdził wtedy, że nie tylko on jest idiotą i łapiąc nieco przestraszoną
dziewczynę za ramiona, wyznał:
-
Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz.
Po
czym powiedział coś, czego Vanessa nigdy by się nie spodziewała. WAMPIR to
ostatnie, co mogłoby jej przyjść do głowy. Początkowo
myślała, że młodzieniec po prostu robi sobie z niej żarty albo zwariował,
jednak gdy Tom wyjaśnił jej, jak wygląda sprawa, zrozumiała, że to prawda i
mężczyzna, którego kocha, jest nikim innym jak wampirem. Jednak gdy młodzieniec
upewnił ją, że nie krzywdzi innych ludzi, kładąc mu rękę na sercu powiedziała:
-
Moje serce od dawna należy do ciebie i nic tego nie zmieni.
Kiedy
Tom usłyszał te słowa, przez moment nic nie mówił, tylko patrzył na nią, jakby
dostał najwspanialszy prezent, po czym pocałował ją, a Van znów poczuła cudowne
uczucie jak to, które towarzyszyło ich pierwszemu pocałunkowi. Tom pogłaskał
dziewczynę i szepnął:
-
Moja kochana Van...
W
tamtej chwili dziewiętnastolatka mogłaby nawet umrzeć.
***
Vanessa
już od miesiąca wiedziała o wilkołakach i wampirach. Na początku trochę trudno
było jej te wszystkie nowiny ogarnąć, ale w końcu udało jej się znaleźć miejsce
w świecie istot ze świata legend i horrorów.
„I
pomyśleć, że jeszcze tak niedawno zupełnie nic nie wiedziałam o Tomie i jego
rodzinie… Żyłam w zupełnie innym świecie… Ale to dobrze, że poznałam prawdę. A
wszystko dzięki Tomowi…”. Uśmiechnęła się do swoich myśli, po czym spojrzała na
zielonookiego wampira, który z nikłym uśmiechem się jej przyglądał, a jej serce
znów przyśpieszyło. Mimowolnie i ona lekko się uśmiechnęła, ogarnięta takim
szczęściem i poczuciem bezpieczeństwa, jak jeszcze nigdy dotąd. Znajdowała się
na małej polanie i leżała na zielonej trawie, trzymając głowę na kolanach Toma.
-
O czym myślisz? - spytał, przyglądając jej się z góry. Nie przestając się uśmiechać, odparła:
-
Po prostu dotarło do mnie, że niespełna miesiąc temu nie wiedziałam nic o
otaczającym mnie świecie, a teraz dzięki tobie…
Nie
dokończyła, ponieważ Tom nachylił się nad nią i czule ją pocałował. Gdy już
oderwał się od niej, bacznie ją obserwując, zapytał:
-
Nie żałujesz?
Szatynka
zachichotała i głaszcząc go po policzku, odpowiedziała:
-
Oczywiście, że nie, głuptasku. Teraz jestem świadoma i nie żyję w świecie
iluzji, a przede wszystkim nie musisz przy mnie niczego udawać.
Wampir
wziął jej dłoń z policzka, pocałował ją, po czym z lekkim uśmiechem mruknął:
-
Jak się tu dziwić, że oszalałem na twoim punkcie? - Na chwilę się zamyślił, po
czym uśmiechając się od ucha do ucha, zapytał - Może masz ochotę na wizytę u mnie?
Poznałabyś moich rodziców.
Dziewczynę
zatkało, nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Dopiero po kilku minutach
wydukała:
-
Ja… mam poznać twoich rodziców?
-
Tak, a dlaczego by nie? Jesteśmy razem, więc chcę cię im przedstawić - odparł
Tom, uśmiechając się lekko, na co dziewczyna zdołała jedynie powiedzieć:
-
Aha… A jak nie przypadnę im do gustu czy coś?
Szatyn
wybuchnął głośnym śmiechem i upewnił dziewczynę:
-
Na pewno ich zauroczysz, nie martw się.
Tak
więc Vanessa następnego dnia wraz z Tomem zjawiła się przed jego domem. Gdy
wysiadła z auta i zobaczyła jego dom, była w szoku. Tak pięknego i dużego domu
nie widziała jeszcze nigdy w życiu. Teraz już wiedziała, skąd Tom miał
pieniądze na kupno domu na jej osiemnaste urodziny. Mając taką rezydencję, na
pewno nie brakowało mu środków finansowych. Kiedy Tom po raz kolejny zapewnił
ją, że Elizabeth i Nathan ją polubią i zaakceptują, poczuła się nieco pewniej.
Wraz z ukochanym przekroczyła próg i znalazła się w jego rodzinnej posiadłości.
W
sekundę od ich przybycia zjawiła się niska krótkowłosa blondynka w stroju
pokojówki i powiedziała:
-
Panicza rodzice czekają w salonie.
Tom
uśmiechnął się do wampirzycy, po czym odparł:
-
Dziękuję, Carmen, możesz odejść.
Vanessa,
patrząc na kobietę, szepnęła Tomowi na ucho:
-
To ty masz służbę?
Chłopak
wzruszył ramionami, po czym odparł:
-
Tak i uwierz, czasami mam tego dość.
Poprowadził
dziewczynę do sporego salonu o liliowych ścianach i wielkich oknach. Na
kremowym fotelu siedziała wyglądająca na około trzydzieści lat kobieta o
długich blond włosach i ślicznych niebieskich oczach. Obok niej siedział
ciemnowłosy mężczyzna o piwnych oczach.
Na
widok pary wstali, a kobieta, uśmiechając się, przywitała się:
-
Witam, jestem Elizabeth.
Vanessa
czuła się nieswojo, gdy służba jej usługiwała. Nie była do tego przyzwyczajona,
w sierocińcu musiała sama zrobić sobie herbatę i tak dalej. Rodzice Toma byli
wyjątkowo miłymi i sympatycznym osobami i, co ją najbardziej cieszyło, wydawało
jej się, że ją polubili. Po krótkiej rozmowie Tom zaczął oprowadzać Van po
swoim rodzinnym domu. Wchodząc na pierwsze piętro, zobaczyła portret ślicznej
dziewczyny w wieku około dziewiętnastu, dwudziestu lat. Miała ubraną piękną
sukienkę, która była modna jakieś dwadzieścia kilka lat temu i lekko się
uśmiechała. Jej soczystozielone oczy patrzyły na nią przyjaźnie i nieco
tajemniczo, a gęste blond loki tworzyły wrażenie, że dziewczyna jest aniołem.
Van nie mogła się na nią napatrzeć - mimo że był to tylko portret, było w nim i
tej kobiecie coś takiego, że nie można było oderwać wzroku. Dopiero głos Toma przywrócił
ją do rzeczywistości.
-
To moja siostra, Ashley.
-
Była naprawdę piękna - odparła z zachwytem. Wampir uśmiechnął się delikatnie i
patrząc na obraz siostry, powiedział:
-
Tak, Ley była piękna i zawsze, kiedy się pojawiała, obdarzała innych uśmiechem.
Szatynka
zerknęła na ukochanego i szepnęła smutno:
-
Na pewno bardzo ci jej brakuje.
-
O tak… - przyznał z westchnieniem młodzieniec, po czym dodał - Chcę, żebyś mi w
czymś pomogła.
Vanessa
pokiwała głową, a Tom poprowadził ją do sporego pomieszczenia na końcu
korytarza. Pokój był urządzony naprawdę przytulnie i ładnie. Choć ściany
utraciły nieco ze swojego koloru, to jednak nie miało to zbyt wielkiego wpływu
na urok pokoju. Kiedy Tom zamknął za Vanessą drzwi, westchnął i zaczął:
-
To pomieszczenie należało do Ley… Rodzice od dłuższego czasu chcieli
uporządkować jej osobiste rzeczy, ale im na to nie pozwalałem - dodał z
wyraźnym smutkiem i żalem. - Bo widzisz, lubię tu czasami posiedzieć i pomyśleć
czy coś powspominać. Tutaj… Tutaj czuję się, jakby moja siostrzyczka wciąż
żyła. Każda rzecz jakby czeka na jej powrót… Ale ona już nigdy nie wróci,
choćby nie wiem, jak bardzo bym tego chciał, więc… Więc pora zrobić tu porządek
- dokończył z westchnieniem i smutkiem.
Vanessa
dobrze wiedziała, co przeżywa. Miała świadomość, że gdyby miała taką możliwość,
pewnie przesiadywałaby w pokoju rodziców wiele godzin. Wiedziała jednak także,
że Collins musi zacząć żyć na nowo, w przeciwnym bądź razie cały czas będzie
cierpiał. Położyła więc dłoń na jego ramieniu i delikatnym i współczującym
głosem wyszeptała:
-
To dobra decyzja.
-
Wiem, muszę wreszcie pogodzić się z odejściem Ley, ale chciałbym cię prosić,
żebyś jutro mi w tym pomogła, zgoda?
Dziewczyna
nie wiedziała, co powiedzieć. Czuła się zaskoczona, że Tom
chce jej pomocy przy tak bolesnej dla niego sprawie, ale cieszyła się, że może
mu pomóc i wesprzeć go w tych chwilach, więc oczywiście się zgodziła.
Następnego
dnia Vanessa razem z Collinsem sprzątnęła rzeczy Ashley. Zostały tylko jej
prywatne listy, pamiętnik, porcelanowa lalka, biała sukieneczka (jak wyjaśnił
Tom, lalka należała do jego siostry, tak jak i ubranka, które ta nosiła, będąc jeszcze malutką dziewczynką) i kilka
jej fotografii. Wszystkie te rzeczy zamknięte zostały w kufrze, a cztery
sukienki, które Tom postanowił jednak zachować, powieszono w szafie. Reszta
mebli, ubrań i tak dalej została oddana na cele charytatywne.
***
Vanessa
siedziała w ogrodzie należącym do rodziny Toma i napawała się widokiem pięknych
kwiatów, krzewów i innej roślinności.
Z
zamyślenia wyrwał ją kobiecy głos.
-
Dziękuję ci.
Dziewczyna
szybko obróciła się i zobaczyła lekko uśmiechającą się Elizabeth.
-
Ale za co? - zdziwiła się. Wampirzyca usiadła na wolnym krześle i wpatrując się
w niebo, zaczęła:
-
Za uratowanie mojego syna… Po śmierci mojej córki czułam się, jakbym nie
straciła jedynie Ashley, ale i Toma. Po jej śmierci zamknął się w sobie,
przestał się uśmiechać, wszystko robił tylko dlatego, że musiał. Co prawda po
jakimś czasie było nieco lepiej, ale wiedziałam, że robi to tylko i wyłącznie
dla mnie i Nathana. Jednak odkąd spotkał ciebie, zmienił się. Stał się
radośniejszy, częściej się uśmiechał, więc… - Zrobiła przerwę, po czym patrząc
na Vanessę, dokończyła - Więc po prostu dziękuję.
Po
tej rozmowie, podczas której i Vanessa podziękowała Elizabeth za stworzenie
sierocińca, w którym była tak rodzinna atmosfera, a trzeba przyznać, że mało
który dom dziecka miał taką, obie kobiety bardzo się do siebie zbliżyły, a
Vanessa poczuła wreszcie, jak to jest mieć matkę.
Jakiś
czas później Tom zaproponował Vanessie, żeby zamieszkali razem w jej domu.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że dziewczyna nie czuje się dobrze w otoczeniu
służby. Co prawda Vanessa nie chciała, by rezygnował z życia, do którego
przywykł, ale gdy wyjaśnił jej, że sam ma dość tego wszystkiego, dziewczyna
chętnie się zgodziła. Wydawało im się, że nic nie zburzy ich szczęścia i
planów, jednak bardzo się mylili…
***
-
Van, powinienem wrócić za mniej więcej dwie godziny - mruknął Tom w stronę
Vanessy. Ta tylko uśmiechnęła się, po czym podeszła do niego i lekko go
całując, szepnęła:
-
Tom, nie spiesz się, przecież nic mi nie będzie.
Chłopak
tylko ciężko westchnął, po czym odpowiedział:
-
Wiem, ale… Ech, nieważne, po prostu nie wychodź z domu, dobrze?
Szatynka
zrobiła niepewną minę, ale pokiwała głową. Tom szybko ją jeszcze ucałował, po
czym wyszedł.
Vanessa
podczas nieobecności ukochanego zdecydowała posprzątać nieco dom. Zanim
jednak to zrobiła, postanowiła napisać list do Helen. Co prawda szybciej byłoby
zadzwonić, ale obie dziewczyny jakoś wolały do siebie pisać, były po prostu
zbyt sentymentalne. Była w połowie pisania, gdy usłyszała stukanie do drzwi.
Szybko zbiegła po schodach, by otworzyć przybyszowi. Delikatnie otworzyła
drzwi. Ku jej zdumieniu, stała w nich na oko piętnastoletnia dziewczyna, a po
jej obu stronach po dwóch mężczyzn. Nastolatka zlustrowała Vanessę chłodnym
spojrzeniem i beznamiętnym tonem rzuciła:
-
Jesteś Vanessa, tak?
Dziewczyna
pokiwała tylko głową. Nieznajoma wyminęła szatynkę i siadając na sofie,
mruknęła:
-
No to będziemy miały do pomówienia.
Dziewczyna
patrzyła oszołomiona na nastolatkę, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Po kilku
sekundach zapytała szeptem:
-
Kim jesteś?
Zanim
brunetka odpowiedziała, jeden z towarzyszących jej mężczyzn o lekko kręconych,
kasztanowych włosach niepostrzeżenie podszedł na tyle blisko, by mógł nachylić
się nad dziewczyną i szepnąć jej do ucha:
-
No proszę, nie mów, że się nie domyślasz…
Dziewczyna
poczuła, że jej serce gwałtownie przyspiesza, a nogi zaczynają uginać się pod
jej ciężarem. Domyślała się, kim są jej goście, ale to słowo nie chciało
przejść jej przez gardło. Szatyn stojący przy Vanessie zachichotał, po czym
znów wymamrotał:
-
Chyba nie powiesz nam, że nie wiesz, kim jesteśmy? No dalej, śmiało.
Kiedy
wypowiadał te słowa, dziewczyna czuła na odsłoniętej szyi jego oddech, co
sprawiało, że nie mogła na niczym się skupić. Dopiero po kilku sekundach
drżącym głosem wyszeptała:
-
Wampirami.
Mężczyzna
znów się zaśmiał, po czym wesołym głosem rzucił:
-
Moje gratulacje!
Nagle
odezwała się wyraźnie zirytowana ciemnowłosa.
-
Tony, możesz przestać? Nie przyszliśmy tu doprowadzać dziewczyny do zawału
serca. Nie zamierzam tłumaczyć się przez ciebie Wyroczni.
Chłopak
posłał wampirzycy rozbawione spojrzenie, po czym stwierdził:
- Ja
tylko sprawdzam, co ona wie.
-
Ech… Mniejsza z tym, po prostu nie strasz jej już - mruknęła brunetka, po czym
spojrzała wprost na Vanessę i spokojnym, rzeczowym tonem powiedziała - Jestem
Aya Hiou. Czyli, jak widzę, wiesz, kim jest Tom i kim jesteśmy my.
Van,
nie będąc w stanie odpowiedzieć, po prostu pokiwała głową. Wampirzyca
westchnęła:
-
Czyli jedną sprawę mamy załatwioną. - Po czym lekko warknęła - Zamierzasz tak
stać?! No usiądź wreszcie, przecież cię nie zjem - dodała z westchnieniem i
lekką irytacją. Vanessa na odrobinę drżących nogach podeszła do kanapy i nic
nie mówiąc, usiadła. Pozostała czwórka wampirów podeszła do przeciwległych
ścian i oparła się o nią. Aya rozglądała się po domu, po czym mruknęła - Ładny
dom... Od kiedy wiesz o wampirach?
- Mniej
więcej od dwóch miesięcy.
Brunetka
beznamiętnym tonem odpowiedziała:
-
Rozumiem…. To Tom ci powiedział?
Szatynka,
nie wiedząc, co odpowiedzieć, po prostu milczała, na co wampirzyca uśmiechnęła
się i rzuciła:
-
Czyli to on nas zdradził. Cóż, nie spodziewałam się niczego innego. W każdym
bądź razie gdzie on w ogóle się podziewa? - zapytała, bacznie przyglądając się
Vanessie, która, kompletnie skołowana, odpowiedziała tak cicho, że dzięki swoim
wyostrzonemu słuchowi tylko wampiry mogły to dobrze usłyszeć:
-
Jakiś czas temu wyszedł na polowanie.
Aya
zrobiła niezadowoloną minę i jęknęła.
-
Więc sobie poczekamy...
Jeden
z towarzyszących Hiou wampirów zachichotał, patrząc na dziewiętnastolatkę.
-
Ciekawe po co, skoro na miejscu ma niezły kąsek?
Van
spojrzała na niego przerażona i wyjąkała:
-
Tom nigdy mnie nie skrzywdzi.
Wampir
wzruszył ramionami i tylko uśmiechnął się pod nosem, mamrocząc:
-
Doprawdy?
Vanessa
nie była w stanie nic odpowiedzieć, więc tylko zacisnęła ręce na kolanach i
spuściła głowę, natomiast siedząca obok niej wampirzyca przeniosła wzrok na
widok za oknem i zatopiła się we własnych myślach, podobnie jak jej towarzysze,
którzy spletli ręce i zamknęli oczy. W Vanessie kłębiło się tyle pytań i
wątpliwości, że myślała, iż zaraz po prostu nie wytrzyma i zacznie o wszystko
wypytywać. Po pierwsze, nie wiedziała, skąd Rada i Wyrocznia wie o związku jej
i Toma, nie wiedziała, co oznacza wizyta tej młodej arystokratki, a przede
wszystkim nie wiedziała, czy będzie mogła pozostać z ukochanym. Po jakichś
piętnastu minutach niezręcznej ciszy, przez którą dziewczyna myślała, że zaraz
oszaleje, Tony i jego kompani przenieśli wzrok na drzwi, a Hiou, nie odrywając
szarych oczu od szyby, z lekkim wyrzutem rzuciła:
-
Nareszcie… Jak długo można czekać?
Kilka
sekund później do mieszkania wpadł Tom. Na widok wampirów zrobił przerażoną
minę i zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, Aya wstała z miejsca i rzuciła:
-
Nareszcie się zjawiłeś. Ty, jak się domyślam, to Tom. - Po chwili westchnęła i
dodała znudzona - Aya Hiou, wysłanniczka Rady i Wyroczni.
Tom
przez chwilę nic nie odpowiadał, tylko spoglądał to na Hiou, to na jej towarzyszy.
Po chwili jednak odparł:
-
Witam. Tak, jestem Tom Collins. - Po czym zwrócił się do szatynki - Vanesso,
idź proszę gdzieś się przejść.
Zanim
jednak dziewczyna zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, Hiou warknęła:
-
Dziewczyna zostaje! W końcu to dotyczy też jej.
Po
tych słowach Tom usiadł obok Vanessy i złapał jej dłoń, po czym pozornie
opanowanym głosem zapytał siedzącą arystokratkę:
-
Tak więc co was tu sprowadza?
Brunetka
zamknęła oczy i odpowiedziała spokojnie:
-
Wyrocznię i Radę niepokoi twoja zażyłość z tą dziewczyną. - Po czym, patrząc na
Vanessę pustym wzrokiem, dodała - Mam sporządzić raport i dostarczyć go
Wyroczni. Wtedy zobaczymy, co się z wami stanie.
Tom
pokiwał głową i poważnym tonem odparł:
-
Rozumiem.
-
Dobrze, więc zaczniemy od tego… Od kiedy jesteście razem?
-
Jeżeli o to chodzi…
Przesłuchanie
trwało jakąś godzinę, przez którą zarówno Tom, jak i Vanessa denerwowali się i
marzyli tylko o tym, żeby to wszystko się skończyło. Kiedy rozmowa się
skończyła, Aya wychodząc spojrzała przelotnie na Collinsa i jego ukochaną i
wzdychając rzuciła:
-
Na razie to wszystko… Życzę szczęścia.
Po
czym ruszyła do towarzyszy, którzy czekali już na nią na zewnątrz.
Niebawem
okazało się, że wydała ich najlepsza przyjaciółka Toma - Lexi Massimo.
***
Młoda
czarnowłosa wampirzyca siedziała przed specjalną salą, z której nie można było
usłyszeć żadnego dźwięku i czekała, aż obrady się skończą. Jednak zanim
członkowie Rady wyszli z pomieszczenia, poczuła dobrze sobie znany zapach, a po
chwili usłyszała męski głos:
-
O, Aya-san, jak miło. Widzę, że i ty jesteś ciekawa wyroku.
Arystokratka
nie odpowiedziała, ponieważ towarzysząca młodzieńcowi młoda dziewczyna rzuciła
chichocząc:
-
Dziwisz się jej, braciszku? W końcu to jej pierwsza misja, ponadto doprawdy
arcyciekawa.
Dziewczyna
westchnęła i przenosząc wzrok na przybyszów, znużonym tonem rzuciła:
-
Eva, może wreszcie przestaniesz? Mam już dość, a jeżeli jeszcze tego nie
zauważyłaś, twoje żarciki nie robią na mnie żadnego wrażenia.
Brunet
o czerwonych oczach zaśmiał się i stwierdził rozbawiony:
-
Siostrzyczko, nie drażnij panny Hiou, bo zaraz zrobi ci krzywdę samym wzrokiem.
Zanim
któraś z wampirzyc odpowiedziała, drzwi sali otworzyły się i członkowie Rady
zaczęli wychodzić. Po krótkiej chwili wśród nich ukazał się przystojny
jasnowłosy wampir i nie zwracając uwagi na pozostałą dwójkę, podszedł do
szarookiej brunetki i powiedział:
-
Dziewczyna albo stanie się wampirem i zostanie z Tomem, albo zapomni o
wszystkim.
-
Cóż, Kage, wyrok jest niezwykle ciekawy, nieprawdaż? - rzuciła jasnowłosa
kobieta wychodząca z komnaty wraz z przystojnym zielonookim szatynem.
-
Tak, doprawdy intrygujący - odpowiedział Hiou, uśmiechając się lekko. Szatyn
trzymający jasnowłosą pod rękę powiedział:
-
No cóż, widzimy się na następnym spotkaniu, Kage-san, a teraz żegnamy.
Po
tych słowach lekko się ukłonił i wraz z Wyrocznią oraz córką ruszył przed
siebie. Brunet natomiast, zanim ruszył za resztą rodziny, skłonił się przed
szarooką i całując jej dłoń, rzucił:
-
No to do zobaczenia, Aya-san.
Kiedy
rodziny Hell nie było już widać, arystokratka warknęła:
-
Ojcze, jak ja ich nienawidzę!
Mężczyzna,
wpatrując się przed siebie i mrużąc oczy, mruknął:
-
Wiem, córeczko. To, co nam zrobili, jest niewybaczalne… Może kiedyś nam za to
zapłacą...
***
Drogi Tomie,
Jak się domyślasz, piszę w związku z
niecodziennymi relacjami łączącymi Cię z niejaką Vanessą Tayor.
Po zapoznaniu się ze sprawą i dogłębnym
jej rozpatrzeniu na zebraniu z członkami Starożytnej Rady uznaliśmy, że jeżeli
panna Vanessa zechce stać się jedną z nas, nie widzimy podstaw do interwencji,
podobnie jeżeli wymażesz jej pamięć i nie będziesz się z nią kontaktować. W
przeciwnym razie będziemy musieli wziąć tę sprawę w swoje ręce.
Liczymy, że jak najszybciej podejmiesz
decyzję.
Z poważaniem,
Amica Hell - Wyrocznia
Po
przeczytaniu listu na głos Tom długo nie był w stanie nic powiedzieć, podobnie
jak Vanessa. W końcu jednak, przekonany o tym, że Vanessa wybierze bycie człowiekiem,
stwierdził smutno:
-
Nie martw się, wymazywanie pamięci nie boli. Stworzę ci inne wspomnienia tak,
abyś nie czuła się skołowana.
Vanessa
w duchu zdenerwowała się, że Tom pomyślał, że będzie chciała go zostawić.
„Czy
on naprawdę myśli, że byłabym w stanie żyć bez niego, nawet jeżeli nie
pamiętałabym o nim? Jak może tak bardzo we mnie wątpić?", pytała samą
siebie. Zacisnęła więc ręce na kolanach i odparła:
- A
kto ci powiedział, że chcę, abyś mi wymazywał pamięć? Wolę być wampirem przy
tobie niż człowiekiem bez ciebie.
Tom
spojrzał na nią zdumiony i z niedowierzaniem zapytał:
-
Vanesso, naprawdę tego chcesz? Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, co by to dla
ciebie oznaczało.
Dziewczyna
nic nie odpowiedziała, tylko podeszła do niego i siadając mu na kolanach,
złożyła na jego ustach delikatny pocałunek i patrząc wprost w jego
soczystozielone oczy, pewnym głosem stwierdziła:
-
Tak, Tom, chcę tego. Rozumiem i wiem, co to dla mnie oznacza, więc oświadczam
ci, że chcę zostać przy tobie, nawet jeżeli miałoby to oznaczać, że stanę się
wampirzycą. Choć pewnie
tak czy siak bym się nią stała, tyle że pewnie nieco później - dodała z
westchnieniem.
Tom
patrzył na kobietę, którą kochał najbardziej na świecie, nie będąc w stanie nic
powiedzieć, aż w końcu szepnął:
-
Vanesso Tayor, jesteś najwspanialszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła.
Po
tych słowach pocałował ją. Ani Tom, ani Vanessa jeszcze nie wiedzieli, że pod
sercem dziewczyny rozwija się już ich dziecko.
***
Kiedy
Vanessa dowiedziała się, że będzie mieć dziecko, sama nie wiedziała, czy ma się
cieszyć, czy wręcz przeciwnie. Z jednej strony cieszyła się na myśl o tej małej
istotce będącej owocem miłości jej i Toma, ale z drugiej strony nie wiedziała,
jak jej ukochany zareaguje na wieść, że zostanie ojcem. Ponadto martwiła się,
jakie cechy z człowieka i wampira będzie mieć to dziecko. Ku jej zdumieniu, Tom
wręcz nie posiadał się z radości. Kiedy zaś Van poznała Margaret i Daniela i
dowiedziała się, że mężczyzna jest w połowie człowiekiem oraz usłyszała, jak
będzie wyglądać przyszłość jej maleństwa, była już całkowicie spokojna, jeśli
chodziło o dziecko. Niepokoiła ją tylko jedna sprawa, a mianowicie jej
przemiana…
Któregoś
razu, kiedy jej odmienny stan było już bardzo widać i wraz z Margaret, z którą
się zaprzyjaźniła i która zaoferowała jej swoją pomoc, siedziała w kuchni,
obejmując kubek ciepłej herbaty i nie podnosząc na rozmówczynię wzroku,
zapytała:
-
Margaret, powiedz, czy… Czy ta cała przemiana bardzo boli?
Dziewczyna
usiadła i wzdychając zaczęła:
-
Vanesso, nie chcę cię okłamywać mówiąc, że to nic nie boli albo że po wszystkim
nic nie pamiętasz. Owszem, pamiętasz i to bardzo dobrze.
Nastolatka
pokiwała głową i słuchała dalej.
-
Podczas zmieniania się w wampira najpierw czujesz przerażające zimno, które
nagle znika, a na jego miejscu pojawia się gorąco nie do wytrzymania i tak na
okrągło: raz zimno, raz gorąco, a mało tego, twoje zmysły szaleją, nie wiesz,
czy to, co do ciebie dociera, to prawda, czy po prostu jakieś halucynacje…
-
Rozumiem, ale… Ale muszę dać radę - wyszeptała z determinacją szatynka,
głaszcząc się po brzuchu. Rudowłosa uśmiechnęła się i stwierdziła ciepłym
głosem:
-
Na pewno dasz radę, a poza tym i Tom, i my będziemy przy tobie.
Dziewczyna
podniosła wzrok i delikatnie się uśmiechając, odparła:
-
Wiem i dziękuję… Właściwie to nie moja sprawa, ale czy ojczym Daniela wie, że
on jest w połowie człowiekiem? - zapytała po krótkiej chwili Vanessa. Poznała
już historię Gabryeli i jej romansu z człowiekiem, poznała również jej drugiego
syna i była ciekawa, czy matka Daniela zdecydowała się powiedzieć mu prawdę. Na
pytanie dziewczyny wampirzyca westchnęła i odpowiedziała:
-
Nie, nic nie wie… On… No cóż, Daniel mówił, że pochodzi z dość wpływowej
rodziny, więc Gabryela uznała, że lepiej, aby nie wiedział.
-
Rozumiem.
Ich
rozmowę przerwała mała trzyletnia dziewczynka, która, lekko pokasłując,
podeszła do matki, by ta wzięła ją na kolana.
***
Kilka
miesięcy później w pewną noc przyszła na świat mała dziewczynka o zielonych
oczach odziedziczonych po ojcu i lekko kręconych orzechowych włosach
identycznych jak u matki.
Vanessa
wpatrywała się w twarzyczkę śpiącej córeczki. Nie mogła nadziwić się temu, że
jej kruszynka jest tak maleńka i śliczna. Uśmiechnęła się sama do siebie i
właśnie w tym momencie wszedł Tom. Wampir podszedł do szatynki i pocałował ją,
po czym spojrzał na noworodka w kołysce i delikatnie pogłaskał go po główce.
-
Tom, wiesz co? Tak się zastanawiałam, jak dać jej na imię…
Zielonooki
oderwał wzrok od dziecka i rzucił radośnie:
-
No to słucham, co tam wymyśliłaś?
-
Pomyślałam, że można by dać jej na imię Elizabeth, po twojej matce.
Tom
uniósł brew i zaskoczony zapytał:
-
Po mojej matce? Myślałem, że chciałabyś dać jej imię po swojej.
-
Tak, zastanawiałam się nad tym, ale… Myślę, że do naszej córeczki bardziej
pasuje imię Elizabeth, a poza tym byłabym dumna, gdyby nasza mała była taka jak
twoja matka. Ona jest taka dobra, taka czuła i to poniekąd dzięki niej się
poznaliśmy - wyjaśniła, wpatrując się w dziewczynkę. Tom uśmiechnął się i
odparł:
-
Skoro tak, to niech będzie Elizabeth. Ale wiesz
co, ja też nad tym myślałem i może na drugie będzie mieć Miracolo? Po włosku
oznacza to cud, a ona przecież jest cudem.
Vanessa
spojrzała na ukochanego i uśmiechając się szeroko, rzuciła:
-
Masz rację, Miracolo to idealne drugie imię.
***
Vanessa
stała przed sporym oknem i westchnęła.
„Tak
więc to moje ostatnie chwile jako człowiek”, pomyślała.
Właśnie w tej chwili do pomieszczenia wszedł
Tom. Tak jak myślała, do ostatniej chwili pozostawił jej możliwość wyboru.
Jednak wiedziała, że musi to zrobić. Ponad wszystko chciała zostać z ukochanym
i małą Lili.
Kiedy
poczuła ból, gdy Tom zatopił w jej szyi kły, lekko drgnęła w jego ramionach.
Nim się spostrzegła, świat jej się rozmył i zapadł w kompletną ciemność. Wtedy
poczuła nagle przeszywające ją na wskroś zimno. To nie było zimno, jakie
odczuwa się przy minus dwudziestu stopniach, ale o wiele, wiele gorsze.
Przeszywało jej kości i wydawało jej się, że je zamraża i kiedy już myślała, że
zaraz zamarznie, jej ciało ogarnął żar, jakby paliła się na stosie. Mało tego,
czuła, jakby każda jej komora po kolei eksplodowała, przeszywając ją bólem.
Przez te wszystkie doznania dopiero po chwili zorientowała się, że ktoś trzyma
jej dłoń i słodkim, kojącym tonem wymawia jej imię. Wydawało jej się, że go
zna, jednak mimo starań nie mogła sobie przypomnieć, do kogo należy. Szybko
jednak zaprzestała rozmyślań, gdyż ogień ją spalający znów przeobraził się w
zimno, które naprawdę mało kto odczuwa. Dokładnie w tym samym momencie przed
jej oczami (choć zdawała sobie sprawę, że ma zamknięte powieki) stanęła kobieta
nieco podobna do niej, choć o blond włosach. Coś do niej mówiła, ale nie była w
stanie tego usłyszeć. W mgnieniu oka kobieta zniknęła i zobaczyła siebie samą w
lustrze, ale w wieku jakichś dziesięciu lat. Z nową falą żaru zobaczyła szatyna
siedzącego za kierownicą, a obok niego tę samą blondynkę. Wydawało jej się, że
o czymś mówią, jednak nie była w stanie nic usłyszeć. Później znalazła się w
zupełnie nieznanym miejscu.
Obrazy
raz znikały, raz pojawiały się, ale tylko po to, by zaraz znów zniknąć. Jednak
to, co się nie zmieniło, to fakt, że albo cierpiała katusze trawiona ogniem,
albo było jej tak zimno, że czuła, jakby jej krew w żyłach zamarzała. Do tego
ten przeszywający ból, który nie ustał ani na sekundę...
Nagle
zaczęły dochodzić do niej dźwięki, jednak tak głośne, że nie była w stanie ich
wytrzymać. Głosy kobiet, dzieci, mężczyzn. Niektóre znała, innych nie. Oprócz
słów słyszała inne odgłosy: zwierząt, burzy, tłuczonego szkła…
Już
myślała, że zwariuje od tego hałasu, bólu i zmian temperatury, gdy usłyszała
głos Toma. Jednak brzmiał on nieco inaczej: był piękniejszy i delikatniejszy,
mimo iż przesycony strachem i smutkiem.
-
Dlaczego ona się nie budzi? Nie wiem, czy jest to możliwe, ale jeżeli coś
poszło nie tak?
-
Tom, spójrz na jej bladą twarz, na jej gęste loki... Nie powiesz mi chyba, że
nie zauważyłeś, jak zmieniła się przez ostatnich kilka godzin. Wszystko poszło
dobrze, to już nie potrwa długo - odpowiedział mu wręcz bajecznie melodyjny
kobiecy głos.
Nim
zrozumiała, do kogo należy, poczuła jednocześnie żar, lód i taki ból, jakby w
tej samej sekundzie wszystkie jej komórki eksplodowały. Zanim kompletnie
zatopiła się w mękach, usłyszała jeszcze kwilenie dziecka. Nie miała pojęcia,
czy krzyczy, czy nie, ale wiedziała, że miała ochotę wrzeszczeć i walić z bólu
w co popadnie. I nagle… wszystko ustało. Ze zdumieniem stwierdziła, że nic ją
nie boli, że słyszy może i o wiele lepiej, ale nie są to już wrzaski. Powoli
otworzyła oczy i ujrzała nad sobą ukochanego. Uśmiechnęła się, na co on również
to zrobił i całując jej dłoń (zanim się obudziła, trzymał ją za rękę),
wyszeptał naprawdę cicho, ale mimo tego Vanessa to usłyszała:
-
Moja droga, nareszcie.
-
Tom, rety, jaki masz śliczny głos - powiedziała, a gdy usłyszała swój własny,
nie mogła się nadziwić, jak może być tak delikatny i przyjemny. Wszystko byłoby
jak w bajce, ale nagle poczuła, jak jej gardło pali ogień. Szybko wyrwała rękę
i obracając się na drugą stronę, skuliła się, trzymając obie ręce na szyi.
Tom
pogłaskał ją po głowie i wyszeptał kojąco:
-
Już dobrze, kochanie, zaraz ci przejdzie…
***
Vanessa
potrzebowała długiego czasu, by przyzwyczaić się swojego nowego świata pełnego
przeróżnych dźwięków, zapachów, barw i, co najbardziej ją smuciło, żądzy krwi.
Co prawda bardzo szybko nauczyła się samokontroli, jednak i tak czuła się co
najmniej nieswojo, gdy spotykając jakiegoś człowieka, chciała skosztować jego
krwi. Jednak nie żałowała swojej decyzji, Tom i jej mała Lili byli jej
skarbami.
Kilka
miesięcy po staniu się wampirzycą odwiedziła grób rodziców. Położyła na grobie
białe róże i usiadła na małej ławeczce. Po krótkiej modlitwie westchnęła i
uśmiechając się lekko i przypominając sobie sen sprzed wielu lat, pomyślała:
„Mamo, no i znalazłam ten skarb… Dziękuję za wszystko…”
Po
jej policzku spłynęła łza.
***
Tak
jak mówił Daniel, córeczka Vanessy z biegiem czasu traciła ludzkie cechy, w
zamian zyskując wampirze. Przeżyła niemały szok, gdy Lil już w wieku trzech lat
zyskała moc. Jakiś miesiąc po tym, jak dziewczynka zaczęła jej używać, Van po
raz pierwszy spotkała wilkołaka. Początkowo nie rozpoznała wilczycy, jednak gdy
już to zrobiła, przestraszyła się nie na żarty, więc czym prędzej oddaliła się
od czarnowłosej kobiety i małego chłopca. Gdy jeden jedyny raz spojrzała wprost
na wilczycę i ich oczy się spotkały, dostrzegła w nich coś jakby smutek… żal…
zawód i coś, czego nie potrafiła opisać…
Kiedy
Elizabeth stała się prawdziwą wampirzycą i przyzwyczaiła się do tego, Van
czuła, że najgorsze ma za sobą. Rada nie wtrącała się w życie jej, Toma i Lili,
nie martwiła się już o to, jak dziewczynka przywyknie do wampirzej natury. Co
prawda smuciło ją, że musiała zrezygnować ze spotkań z Helen i Emily (wolała
nie mieszać ich w sprawy wampirów), a do tego martwiła ją chorowitość małej
Rebecci, ale mimo to, dzięki Tomowi i córce czuła się szczęśliwa jak nigdy.
Jednak którejś nocy stało się coś, co, mimo iż nie było niczym szczególnym,
napełniło ją niepokojem…
-
Mamo, mamo, obudź się - chlipała siedmioletnia Lili. Vanessa zbudziła się i
zobaczyła, że jej córeczka stoi obok jej łóżka z zapłakaną buzią. Vanessa
usiadła na łóżku i biorąc małą na ręce, zaczęła ją głaskać. Zanim zdążyła
zapytać, dlaczego dziewczynka płacze, Tom się obudził i spytał:
-
Co się stało?
Dziewczynka
spojrzała na ojca i zaszlochała:
-
Miałam jakiś koszmar...
-
Moja biedna dziewczynka. A co takiego
ci się śniło? - zapytała Vanessa, na co Lili mocnej przytulając się do matki i
chowając twarz w jej włosach, odparła:
-
Nie wiem, mamusiu… Po prostu obudziłam się i strasznie się bałam… I było mi
bardzo smutno. Coś mi się śniło, ale… Ale nie wiem co - dodała jeszcze bardziej
roztrzęsiona.
Tom
i Van starali się uspokoić dziewczynkę, jednak zanim przestała płakać i
wreszcie usnęła, długo musieli przekonywać ją, że nic jej nie grozi i nic złego
się nie dzieje. Podobna sytuacja zdarzyła się kilka lat później, tuż przed
wyjazdem Margaret i jej rodziny, choć uczucia Lil był zupełnie inne…
Vanessa
szykowała śniadanie dla Toma i córki, gdy ta zbiegła ze chodów i wbiegła do
kuchni. Dając jej całusa w policzek, zaświergotała radośnie:
-
Cześć, mamuś! Co dziś na śniadanie?
-
Twoje ulubione grzanki. Coś się
stało, że jesteś dziś tak radosna? - zapytała chichocząc. Dziewczyna
wyszczerzyła się i odparła:
- W
sumie nie wiem… Chyba po prostu śniło mi się coś przyjemnego. Obudziłam się taka
radosna i w ogóle... - dodała po chwili chichocząc.
Jednak
zanim Vanessa odpowiedziała, zadzwonił dzwonek. Trzynastolatka pobiegła
otworzyć drzwi i rzuciła się na szyję przystojnemu czternastolatkowi o blond
włosach. Ten zachichotał, po czym rzucił w stronę Van:
-
Dzień dobry, Vanesso.
-
Dzień dobry, Gabryelu - uśmiechając się odpowiedziała wampirzyca.
Trzynastolatka
chwyciła kolegę za nadgarstek i rzuciła w stronę matki:
-
Idziemy z Gabryelem się ścigać. Śniadanie zjem później, dobrze?
-
No zgoda, zgoda, tylko uważaj na siebie.
Gdy
tylko usłyszała zgodę, Lili czym prędzej wybiegła, rzucając matce tylko krótkie
„dobrze”.
***
Vanessa
porządkowała różne papiery i całkiem przypadkowo jej wzrok padł na stare
pudełko, w którym trzymała rozmaite pamiątki. Zostawiła porządki na później i
zaczęła przeglądać jego zawartość. Była w nim przytulanka, która była jedyną
pamiątką po rodzicach, stara fotografia za czasów domu dziecka, szkic, który
dostała od Helen, nowsze zdjęcia, na których była już wampirzycą i tym podobne.
„Moje
życie co rusz się zmieniało… Straciłam rodziców, trafiłam do domu dziecka,
stałam się wampirzycą…”, pomyślała z westchnieniem.
Z
zamyślenia wyrwał ją niezadowolony głos Toma:
-
Ech, Lili znów jest z tym całym Rafaelem?
Vanessa
oderwała wzrok od fotografii i chichocząc odparła:
-
Tak… Oj, Tom, coś mi się wydaje, że ty po prostu jesteś zazdrosny, że w sercu
naszej dziewczynki nie jesteś już jedynym facetem.
Arystokrata
zrobił naburmuszoną minę i mruknął:
-
No wiesz, ja miałbym być zazdrosny o niego…? Ech, mniejsza z tym. Kochanie, coś
się stało? - zapytał po chwili. - Gdy tu wszedłem, miałaś smutną minę…
Wampirzyca
uśmiechnęła się delikatnie i spoglądając na ukochanego, odparła:
-
Nie, po prostu się zamyśliłam.
Mężczyzna
podszedł i siadając obok niej, rzucił:
-
Na pewno?
Ona
tylko odłożyła pudełko, po czym odpowiedziała:
-
Po prostu myślałam o tym, ile to razy całe moje życie obracało się o sto osiemdziesiąt
stopni… No ale koniec końców wszystko wyszło mi na dobre i już chyba nic więcej
się nie zmieni - dodała, uśmiechając się delikatnie, po czym pocałowała
mężczyznę, który był dla niej wszystkim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz