Rozdział VIIIa

Małe i duże zmartwienia
       Roczna dziewczynka zaczęła chwiejnym krokiem iść w stronę mamy, która, wyciągając do niej ręce, cichym i ciepłym głosem mówiła:
       - No chodź do mamy, maleńka, no chodź.
       Lili, mimo że była jeszcze malutka, bardzo wiele rozumiała z otaczającego ją świata i - co nie dziwiło nikogo, kto znał jej rodziców - niezwykle szybko się rozwijała. Jej mama wyglądająca na dwadzieścia lat była zwykłą wampirzycą, która zakochała się w arystokracie Tomie Collinsie.
       Po rodzicielce dziewczynka odziedziczyła miękkie, kręcone, orzechowe włosy, a po tacie soczystozielone oczy, nad którymi unosiły się długie, czarne rzęsy.
       Szatynka potknęła się o coś i wpadła w ramiona matki, które uchroniły ją przed bolesnym upadkiem. Kobieta po sekundzie wzięła ją na ręce i zachichotała lekko.
       - Lil, kiedy wróci tata, pokażesz mu, czego się dziś nauczyłaś.
       Maleństwo wtuliło się w mamę i pochłaniało jej zapach, który tak bardzo ją uspakajał, choć przez pierwsze dni jej życia był trochę inny (później stał się bardziej podobny do aromatu taty). Nie miała pojęcia, który wolała bardziej - oba była dla niej najpiękniejsze na świecie.
       - To co, kochanie, idziesz spać czy może wolisz się pobawić? - zapytała córeczkę Vanessa, na co ta tylko zagaworzyła. Umiała już co prawda wiele słów, ale tego, że woli zabawę z mamą od drzemki, nie umiała jeszcze powiedzieć. Ni stąd, ni zowąd obie usłyszały otwieranie drzwi, a po chwili ujrzały przystojnego mężczyznę, który uśmiechał się ciepło w stronę swojej rodziny. Ucałowawszy żonę w czoło, powiedział:
       - Witaj, kochanie.
       Po czym wziął od niej maleństwo i podnosząc je nad głowę zapytał:
       - I co tam, królewno?
       Dziecko wybuchło śmiechem i zapiszczało:
       - Tata!
       Miłą zabawę przerwał lekko zestresowany głos matki, co ogromnie jej się nie spodobało, wolałaby, żeby tatuś dalej ją podrzucał.
       - Tom, udało ci się dowiedzieć czegoś konkretnego?
       Mina mężczyzny spoważniała. Włożył dziecko do łóżeczka i głaszcząc je po głowie, odpowiedział:
       - Prawdopodobnie Wyrocznia wie o istnieniu małej i domyśla się, że nie jest wampirzycą, lecz dhampirką.
       - I co teraz zrobimy? - spytała z trwogą w głosie Vanessa.
       - Nic... Skoro już od pewnego czasu wie o naszej córeczce i nic do tej pory nie zrobiła, najprawdopodobniej będziemy mieli święty spokój. - Obrócił się w stronę ukochanej i przytulił ją. - Nie martw się już… W razie czego coś wymyślę.
       Kobieta westchnęła z rezygnacją, po czym przytuliła się do męża i wyszeptała cichutko:
       - Tom, boję się.
       Lili przyglądała się rodzicom i bardzo ją smuciło to, że oboje mają tak zatroskane miny. Mimo że nie wiedziała czemu, jej ukochana mama i tatuś nie byli szczęśliwi. Instynktownie czuła, że to może jej wina. Jednak szybko stała się senna i już po krótkiej chwili odpłynęła w objęcia Morfeusza.
       Ze snu wyrwał ją jakiś głos, który już nieraz słyszała, tylko była tak zaspana, że nie mogła sobie przypomnieć, do kogo należał. Otworzyła oczka i spojrzała na mamę, by później przenieść wzrok na kobietę obok. Już niejednokrotnie ją wydziała i bardzo ją polubiła. Dziewczynka podniosła się i wpatrując się w wampirzycę, zaczęła mówić coś w swoim dziecięcym języku, na co rudowłosa podeszła do niej i biorąc ją na ręce powiedziała:
       - Cześć, maleńka, cieszysz się, że ciocia przyszła? - Lili zaśmiała się, co spowodowało chichot kobiety, która po chwili zwróciła się do Vanessy - I jak, rozwija się tak, jak mówił Daniel?
       Szatynka wzięła córeczkę i wzdychając ciężko, odpowiedziała:
       - Tak, ale… Nie wiemy, co z Wyrocznią. Nie mamy pewności, że nie wie, kim tak naprawdę jest mała.
       Ta wiadomość zasmuciła Margaret. „Ta rodzina ma już dość zmartwień, nie potrzeba im więcej”, stwierdziła w duchu i posyłając przyjaciółce pokrzepiający uśmiech, zapewniła:
       - Nie martw się, jakoś to będzie… Zresztą nawet Wyrocznia nie ma prawa karać was za to, że wasza córka jest w połowie człowiekiem.
       Szatynka uśmiechnęła się blado i odpowiedziała niepewnie:
       - Wydaje mi się, że może…
       Niespodziewanie do pomieszczenia wpadł mniej więcej ośmioletni chłopiec.
       - Cześć, ciociu, gdzie Lili? - zawołał radośnie.
       Mała wychyliła główkę i uśmiechając się, wyciągnęła do chłopczyka rączki, jednocześnie próbując wymówić jego imię.
       - Gablyi, Gablyi!
       Matka dziewczynki wybuchła nieznacznym śmiechem, po czym rzuciła wesoło do blondynka:
       - Wiesz co, Lil naprawdę bardzo cię polubiła!
       To fakt, dziewczynka za nim wręcz przepadała. Zawsze potrafił ją rozśmieszyć, chętnie się z nią bawił, był niczym starszy brat. Chłopczyk podszedł do niej i uśmiechając się spytał:
       - Co, Lili, pobawimy się?
       Jednak mała nie zdążyła nawet nic wymamrotać, bo do pomieszczenia wszedł ktoś jeszcze. Mężczyzna o bursztynowych oczach i ciemnych włosach spojrzał z dezaprobatą na ośmiolatka i rzucił zdenerwowany:
       - Gabryel, mówiłem, że nie możesz jeszcze wchodzić, Lili śpi.
       Dopiero wtedy dotarło do niego, że dziecko bacznie mu się przygląda. Rozbawiona sytuacją Vanessa stwierdziła radośnie:
       - Widzisz, Daniel, niepotrzebnie się na braciszka złościsz… Prawda, Lil?
       Dziewczynka spojrzała na chłopca, po czym zaśmiała się i odpowiedziała:
       - Tia, tia, tia!
       Chwilę później do pomieszczenia wszedł Tom, trzymając za rękę około pięcioletnią szatynkę, która nieco speszona przyglądała się całemu otoczeniu. Gdy tylko spostrzegła mamę, wyrwała się opiekunowi i podbiegając do niej wykrzyknęła:
       - Mamusiu, ciemu tak długo cię nie było?
       Matka wzięła ją na ręce, po czym odpowiedziała:
       - Musiałam porozmawiać z ciocią Vanessą.
       Zielonooka pokiwała główką, po czym przeniosła wzrok na szatynkę i maleństwo, które trzymała w rękach i zapytała cichutko:
       - A będę mogła zająć się Lil?
       Vanessa uśmiechnęła się i odparła:
       - Oczywiście.
       Wkrótce potem dorośli rozmawiali na poważne tematy, a maluchy zabawiały się w najlepsze, zupełnie nieświadome tego, że ich dziecięcy świat zabaw może być przerwany przez niejaką Amicę Hell będącą Wyrocznią i resztę Rady Starszych.

       Jednak przez następny rok nic złego się nie wydarzyło. Zarówno rodzina Jones, jak i Collins bardzo się z tego powodu cieszyła. Zastanawiał ich jednak jeden fakt - czy to dlatego, że Rada nie wiedziała, że dziewczynka jest dhampirem, czy też istnienie takiej istoty jak Lili im nie przeszkadzało.
***
       Około trzyletnia dziewczynka podeszła do taty siedzącego na fotelu, po czym pukając w książkę, którą czytał, powiedziała pełnym entuzjazmu głosem:
       - Tatusiu, tatusiu!
       Mężczyzna zamknął lekturę i spojrzawszy na córkę, uśmiechając się lekko, zapytał:
       - Co, kochanie?
       Szatynka wgramoliła się na kolana ojca, po czym wpatrując się intensywnie w zielone oczy Toma, powiedziała:
       - Tatusiu, spójrz, co umiem!
       Po tych słowach zerknęła na swoją dłoń, a przez jej drobne ciało przeszła fala przyjemnego chłodu. Jakież było zdziwienie Toma, gdy na dłoni córki zobaczył lodowy kwiatek w kształcie takim, w jakim rysują go dzieci. Niby wiedział, że córka z biegiem czasu będzie tracić ludzkie cechy na rzecz wampirzych, ale mimo to, gdy Lili odkryła moc, kompletnie nie wiedział, co zrobić.
       Wpatrywał się więc w lodową rzeźbę, która już prawie zamieniła się w wodę i starając się, by jego głos był opanowany, wyjąkał:
       - Moje gratulacje, kochanie. Pochwalisz się mamie i Gabryelowi?
       Dziewczynka energicznie pokiwała główką i tuląc się do Toma, szepnęła:
       - Kocham cię, tatusiu, wiesz?
       Tom zaśmiał się i głaszcząc ją po sięgających ramion loczkach, odpowiedział:
       - Ja ciebie też.
       Niespodziewanie do salonu weszła Vanessa i uśmiechając się rzuciła:
       - No to co masz mi pokazać, kochanie?
       Dziewczynka gwałtownie obróciła się stronę matki i pisnęła zaskoczona:
       - A skąd o tym wiesz, mamusiu?
       Szatynka zaśmiała się tak, jak jej córka kochała najbardziej i odpowiedziała:
       - Byłam w kuchni, więc usłyszałam, co mówił tata.
       Dziewczynka zeskoczyła z kolan ojca i podbiegając do wampirzycy, pokazała jej dłoń, na której znajdował się teraz kawałek lodu w kształcie serca.
       - Sama to zrobiłam, sama, sama! - świergotała radośnie, wpatrując się w zdziwione oczy mamy.
       Vanessa przyglądała się córce z ogromnym zaskoczeniem, aż w końcu, ukrywając swój smutek, zdołała wyjąkać:
       - No, córeczko, moje gratulacje.
       Pogłaskała dziecko po główce, po czym posłała swojemu mężowi lekko zlęknione spojrzenie, na co on tylko uśmiechnął się pokrzepiająco, choć sam nie bardzo umiał pogodzić się z faktem, że jego kruszyna zaczyna zmieniać się w wampirzycę.
       Następnego dnia do domu Collinsów zawitał Daniel wraz z rodziną. Vanessa przywitała się z przyjaciółmi i już miała powiedzieć o mocy Lil, gdy ta wychyliła się z kuchni i podbiegła do wyglądającego na osiem lat chłopca i zapiszczała:
       - Gabryel, wiesz, że mam moc?!
       Mama dziewczynki westchnęła, po czym skarciła córkę.
       - Kochanie, może byś się tak najpierw przywitała?
       Dziewczynka lekko się zaczerwieniła i wymamrotała:
       - Przepraszam.
       Margaret uśmiechnęła się i stwierdziła wesoło:
       - Nic nie szkodzi, naprawdę.
       - Lili, naprawdę masz moc? Jaką? - wtrącił podekscytowany Gabryel, na co trzylatka zrobiła dumną minę, po czym zdjęła z szyi łańcuszek i skupiając na nim swoją moc, pokryła go warstwą lodu. Chłopiec patrzył na to szeroko otwartymi oczami, aż w końcu uśmiechając się radośnie, krzyknął:
       - Gratulacje!
       Dziewczynka zachichotała i dopiero teraz zorientowała się, że nie ma Rebecci. Spojrzała zaskoczona na rudowłosą i zapytała:
       - Ciociu, a gdzie Becky?
       Kobieta posmutniała i odpowiedziała smutno:
       - Źle się poczuła i musiała zostać. - Widząc smutną minkę dziecka, dodała nieco weselej - Nie martw się, następnym razem na pewno będzie.
        Wkrótce potem Elizabeth i Gabryel wyszli na dwór, a ich rodzice udali się do salonu. Daniel był nieco zaskoczony tym, że córka Toma już w tak wczesnym dzieciństwie zaczęła wykazywać jakieś zdolności (jego umiejętność materializacji dowolnego przedmiotu ujawniła się dwa lata później niż u dziewczynki). Szybko jednak dodał, że jest to pewnie uzależnione od konkretnego przypadku i prosił Collinsów, aby się zbytnio nie martwili. W jego przypadku pragnienie pojawiło się jakieś trzy lata po ujawnieniu się mocy, sądził więc, że u Lil będzie to miało miejsce mniej więcej w wieku sześciu-siedmiu lat. Zarówno Vanessa, jak i Tom byli przerażeni tym, że ich mała córeczka tak szybko ma stać się prawdziwą wampirzycą. Jednak mimo swoich zmartwień, nie mogli nie wypytać się o zdrowie córeczki Jonesów. Zdawali sobie sprawę, że dziewczynce od ładnych kilku lat bardzo często zdarza się chorować. W miarę możliwości starali się pomóc, choćby szukając dla niej lekarzy, których wśród wampirów było naprawdę niewielu.
***
       Wyglądająca na około dwadzieścia kilka lat wilczyca siedziała w słoneczne popołudnie w parku i cieszyła się przyjemnym, jesiennym wietrzykiem. Niedaleko niej bawił się jej synek, a jej jeszcze nienarodzone dziecko zachowywało się dziś wyjątkowo spokojnie. Pogłaskała się po sporym brzuchu i zaśmiała dźwięcznie.
       - Co, maluszku, dziś i ty się lenisz, tak?
       W takich chwilach nie miała wątpliwości, że w przeszłości podjęła słuszną decyzję. Miała wszystko - kochającego męża, syna, a teraz jeszcze oczekuje kolejnego dziecka. Rzuciła okiem na Rafaela, który w najlepsze się huśtał, po czym ze spokojnym sercem oddała się lekturze. Niespodziewanie z mocniejszym podmuchem wiatru wiejącym w jej stronę przybył do niej zapach wampira. Bez wątpienia nie był to arystokrata. Obróciła głowę i ujrzała młodą, bardzo ładną szatynkę, która usiadła na jednej z ławek w cieniu i małą dziewczynkę mniej więcej trzech, czterech lat, ubraną w falbaniastą, jasnoniebieską spódniczkę i śliczną bluzkę tego samego koloru. Wampirzyca wyjęła z torby jakąś książkę i powiedziała coś do dziecka, które, jak się domyślała, było jej córką.
       Czarnowłosa pomyślała rozbawiona: „Kto by pomyślał, że mój syn będzie się bawić w tym samym miejscu, co jakiś wampir. Ojciec chyba się w grobie przewraca”, po czym wróciła do książki. Gdy czarnowłosa pochłonięta była lekturą, do jej synka dołączyła grupka dzieciaków. Zaproponowały mu zabawę w berka.

       Widząc dobrze bawiących się rówieśników, mała wampirzyca zapragnęła się z nimi nieco rozerwać, bo samotne zajmowanie czasu jakoś specjalnie jej nie odpowiadało. Zapytała więc mamę o zgodę. Vanessa spojrzała na proszący wyraz twarzy córki i głaszcząc ją po główce, pozwoliła jej iść się bawić. Jednak gdy odprowadziła ją wzrokiem, jej uwagę w grupce maluchów przykuł mały czarnowłosy chłopiec. Pachniał nieco inaczej niż człowiek, podobnie jak kobieta nieopodal. Dopiero po nieznacznej chwili przypomniała sobie, co Tom mówił o wilkołakach. Uświadamiając sobie, kim są te osoby, poczuła, jak ogarnia ją przerażenie. Nie chciała zwracać uwagi ani wampira, ani tym bardziej wilkołaka. Zawołała na dziewczynkę, która zatrzymała się i obróciła w jej stronę. Vanessa szybko podeszła do niej i spoglądając ze strachem na chłopca, który bacznie im się przyglądał, powiedziała:
       - Kochanie, idziemy do domu, tata zaraz powinien wrócić.
       Elizabeth patrzyła na matkę ze zdziwioną miną i pisnęła żałośnie:
       - Ale mamo, ja się nawet nie zaczęłam bawić!
       Vanessa jednak nie słuchała skarg dziecka i łapiąc je za rączkę, zaczęła iść w stronę wyjścia. Raz jeden obróciła się w stronę wilka i zobaczyła, jak koło niego stoi czarnowłosa kobieta i patrzy na nią z wyrazem smutku, co nieco ją zdziwiło. Niestety, żadna nie wiedziała, jak są do siebie podobne.
***
       Tak jak przewidywał Daniel, Lili kilka tygodniu po skończeniu swoich szóstych urodzin zaczęła odczuwać wampirzy głód. Przez pierwsze tygodnie zarówno jej samej, jak i jej rodzicom było się do tego stanu dość trudno przyzwyczaić, ale mimo wszystko musieli to zrobić. Lili bardzo żałowała, że przez pierwszy miesiąc nie mogła chodzić do szkoły (Vanessa i Tom woleli nie ryzykować, że jakieś dziecko całkiem przypadkowo się zrani). Jednak ogromnym pocieszeniem był fakt, że mogła urządzać sobie polowania z Gabryelem i Rebeccą. Niestety, jej przyjaciółka często chorowała, toteż bardzo rzadko mogła polować (w czasie złego samopoczucia dostawała po prostu krew w szklance).
       Siedziała na jakimś drzewie i zamierzała przeskoczyć na kolejne, gdy gałąź nie wytrzymała i dziewczynka spadła na ziemię, bardzo się przy tym raniąc. W tej samej chwili podbiegł do niej mniej więcej dziesięcioletni chłopiec i podając jej rękę, pomógł wstać.
       - Ech, Lili, czy ty zawsze musisz bawić się tam, gdzie jest niebezpiecznie? - spytał, na co Elizabeth wyszczerzyła zęby i odpowiedziała:
       - Gabryel, ale ty też lubisz się bawić w takich miejscach.
       Chłopak tylko pobłażliwie się uśmiechnął. Lili zapytała, czy jego bratanica też przyszła, ale chłopak niestety zaprzeczył. Opowiedział przyjaciółce, że Rebecca znów zachorowała, a że jego rodzice musieli wyjechać do dziadków, to przez jakiś czas mieszkał z bratem (takie sytuacje zdarzały się bardzo często), dzięki czemu będzie mógł opowiedzieć jej wszystko o samopoczuciu Becky. Lili żal było kolegi z powodu tego, że jego rodzice (a szczególnie tata) dość często wyjeżdżali i chłopak zostawał z mamą bądź mieszkał z bratem.
       Kolega spojrzał na ręce dziewczynki, które jeszcze chwilę temu były bardzo poobdzierane, ale skóra zdążyła się już zregenerować. Niestety, zapach krwi pozostał i pobudził jego pragnienie. Oczywiście zignorował go i czochrając sześciolatkę po głowie, rzucił wesoło:
       - Nic ci nie będzie.
       Szatynka jednak bacznie go obserwowała i po chwili zapytała, robiąc poważną minkę:
       - Gabryel… Tatuś mówił mi, żebym uważała i się nie zraniła, bo moja krew może przyciągnąć złe wampiry, ale ty jesteś dobry, więc… - Zawahała się na chwilę, po czym oblała rumieńcem i mruknęła - Może chciałbyś… No wiesz… Bo twoje oczka zrobiły się czerwone.
       Chłopak przez chwilę stał w osłupieniu, aż w końcu wybuchnął śmiechem, po czym powiedział rozbawiony:
       - Nie, głuptasku, nie chcę, żebyś dała mi się ugryźć. - Po chwili wziął dziewczynkę za rękę i dodał - Chodź lepiej do domu i nawet nie mów rodzicom, co chciałaś zrobić.
       Dziewczynka patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami i bez mrugnięcia okiem wykonała prośbę.
***
       - Babciu, mogę iść na górę i trochę się pobawić? - zapytała pewnego jesiennego popołudnia siedmioletnia Elizabeth.
       Blondynka uśmiechnęła się ciepło i wyraziła zgodę. Gdy tylko dziewczynka ją usłyszała, biegiem ruszyła na piętro. Zdążyła jeszcze usłyszeć prośbę ojca, by niczego nie zniszczyła. Pobiegła do pokoju, w którym w razie jej odwiedzin znajdowało się kilka zabawek i różnego rodzaju przybory do malowania. Postanowiła wziąć kilka kartek, kredek i oddać się swojej dziecięcej wyobraźni, jednak szybko jej się to znudziło, więc stwierdziła, że ciekawszym zajęciem będzie zwiedzenie rezydencji dziadków. Zaglądała w najróżniejsze kąty i zakamarki, aż w końcu znalazła się przed dużymi, ciemnobrązowymi drzwiami na drugim piętrze. Powoli nacisnęła klamkę, przez co jej oczom ukazał się dość sporych rozmiarów pokój, który bardziej przypominał strych niż czyjąś sypialnię. Łóżko, które stało na środku, było bez pościeli, wyłącznie z samym materacem. Ściany pozbawione były jakiejkolwiek ozdoby, a farba, niegdyś w kolorze jasnego fioletu, była bardzo wypłowiała. Poza jedną szafą, łóżkiem i jakimś kufrem w rogu pokój był pusty, co przy dużej powierzchni dawało dość dziwaczny wygląd.
       Dziewczynka z ciekawością weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Na początku postanowiła zobaczyć, co znajduje się w dość dużej, jasnobrązowej szafie. Nie mogła się napatrzeć na suknie, które w niej znalazła - co prawda było ich niewiele (zaledwie cztery), ale każda z nich według Lili mogłaby być noszona przez jakąś księżniczkę czy królewnę. Gdy już nacieszyła oczy kreacjami, zajrzała do kufra, gdzie znalazła jedną porcelanową lalkę, białą sukieneczkę, która musiała należeć do jakiegoś kilkumiesięcznego dziecka, sporo listów obwiązanych czerwoną wstążką, grafitowy notatnik i kilka zdjęć młodej kobiety o długich blond lokach i kolorze oczu identycznym jak jej tatusia. Dziewczynka przypomniała sobie, że tę dziewczynę ze zdjęcia widziała na portrecie gdzieś na korytarzach tego domu. Kiedy zapytała tatę, kim jest ta pani, Tom odpowiedział, że to jej ciocia Ashley. Elizabeth najpierw sięgnęła po porcelanową zabawkę i dokładnie jej się przyjrzała. Jej ubranko w kolorze delikatnego różu idealnie pasowało do błękitnych oczu i blond włosów lalki. Była rzeczą, jaką każda mała dziewczynka chciałaby mieć, przynajmniej tak jej się wydawało. Gdy dokładnie już obejrzała zabawkę, wzięła do rączki stertę listów i zaczęła je przeglądać. Mimo że wiedziała, iż to nie jest dobre, nie potrafiła jeszcze opanować swojej dziecięcej ciekawości i rozwijając jedną z kartek, zaczęła czytać.

Ashley,
       Moja droga, wiadomość w Twoim ostatnim liście bardzo mnie zaniepokoiła. Rzekłbym nawet: przestraszyła, dlatego odpisuję Ci jak najszybciej.
       Odkąd cię poznałem, byłaś dobra i chętnie pomagałaś innym, przez co wpakowywałaś się w kłopoty, no ale to! Rozumiem, że zrobiło Ci się żal tej dziewczynki, ale na litość Boską, nie musiałaś aż tak się narażać! Z tego, co mi pisałaś, najprawdopodobniej należy do rodziny królewskiej, a to tym gorzej dla Ciebie. Jeżeli ktokolwiek z Rady… Nie chcę nawet o tym myśleć. Cieszę się, że przynajmniej nie wzięłaś jej do domu, czym naraziłabyś całą rodzinę. Wybacz, że piszę bez ogródek, ale chciałem, żebyś wiedziała, co o tym myślę. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?
       Przez cały tydzień będę myśleć o tym, co powinniśmy zrobić w tej sytuacji i gdy się spotkamy, może będę mógł ci coś konkretnego poradzić. Na razie życzę wiele szczęścia. Uszanowanie dla Twoich rodziców i brata.
Oddany przyjaciel,
P.M.
       P.S. Nade wszystko proszę Cię - bądź ostrożna i uważaj na siebie.

       Lili już miała zacząć czytać kolejną kartkę, gdy usłyszała nawołujący głos rodziców. Powkładała wszystko na swoje miejsce i cichutko wyszła, zamykając za sobą drzwi.
***
       Tom wraz z rodziną pojechał do położnego nad małą rzeczką domu (jeżeli tak okazałą rezydencję można nazwać domem). Dziesięcioletnia Lil, gdy tylko wysiadła z samochodu, podbiegła do ogromnych, ciemnobrązowych drzwi wejściowych i zapukała. Zanim jej rodzice do niej dołączyli, otworzył jej sympatycznie wyglądający wampir mniej więcej w wieku trzydziestu ośmiu lat i uśmiechając się rzekł:
       - Witam panienkę.
       - Jak się masz, James? - zapytał Tom, gdy razem z żoną dołączył do dziewczynki. Mężczyzna spojrzał na dorosłych i uprzejmym głosem odpowiedział:
       - Dobrze, dziękuję. Proszę do salonu.
       Jednak zanim ich tam zaprowadził, Margaret wraz z Danielem zeszła z pierwszego piętra i uśmiechając się łagodnie, przywitała się z gośćmi. Oboje przeprosili także, że nie przyszli na wczorajsze przyjęcie urodzinowe Lili. Tom zapewnił, że nic się nie stało i zapytał o samopoczucie małej, na co wampirzyca westchnęła.
       - Już lepiej. Gorączka spadła, ale wciąż jest osłabiona.
       „Biedne dziecko, tak często choruje, przez co tyle w życiu ją omija”, stwierdziła ze smutkiem Vanessa, gdy nagle do rozmowy wtrąciła się Elizabeth.
       - Ciociu, mogę zobaczyć się z Rebeccą?
       Kobieta uśmiechnęła się i odpowiedziała:
       - Przed chwilą u niej byliśmy i czuła się dobrze, więc nie widzę żadnych przeszkód.
       - A was zapraszamy do salonu - dodał szatyn, zwracając się do Toma i Vanessy.
       Gdy dziesięciolatka usłyszała pozwolenie, natychmiast pobiegła na górę i po chwili znalazła się przed ciemnowiśniowymi drzwiami. Po ich otworzeniu znalazła się w zaciemnionym pomieszczeniu. Spoglądając ma mizernie wyglądającą dziecięcą postać i starając ukryć swoje przygnębienie, spytała:
       - Cześć, Rebecca, jak się masz?
       Na jej głos wyglądająca na mniej więcej dziewięć lat niezwykle blada dziewczynka podniosła się do pozycji siedzącej i lekko pokasłując przywitała się.
       - Hej… Już lepiej… Strasznie mi przykro, że nie mogłam wczoraj przyjść.
       Lili usiadła obok przyjaciółki i pomyślała: „Ona mnie przeprasza? Skoro dziś tak kiepsko wygląda, to wczoraj musiało być jeszcze gorzej, a mimo to martwi się tym, że mogła w ten sposób zrobić mi przykrość”.  Nie panując już nad emocjami, przytuliła ją i szepnęła:
       - Nie przejmuj się, nic się przecież nie stało. Najważniejsze, żebyś była zdrowa.
       Gdy po chwili Lili odsunęła się od chorej, ta wzruszyła ramionami i z obojętną miną wymamrotała:
       - Ja rzadko kiedy czuję się dobrze, więc nie masz się czym martwić.
       To prawda, od kiedy pamiętała, zawsze coś jej dolegało. Nie potrafiła zrozumieć, czemu choruje i wiecznie jest tak bardzo osłabiona, mimo że jest wampirzycą. Co prawda mówiono jej, że pomimo tego, iż ich rasa raczej nie zapada na jakiekolwiek przypadłości związane ze zdrowiem, to zdarzają się takie osoby jak ona, które je miewają i dlatego nie może się tym przejmować. To jednak nie pozwoliło jej uwolnić się od poczucia winy i przeświadczenia, że jest ciężarem dla swoich bliskich. Jednak starała się nie pokazywać, jak bardzo czuje się niepotrzebna i smutna - nie chciała martwić tym rodziców.
       Po wypowiedzi dziewczynki Elizabeth przez jakiś czas przyglądała się jej drobniutkiej twarzy, aż oburzonym, a jednocześnie spokojnym głosem odpowiedziała:
       - Co ty wygadujesz? Jesteśmy przyjaciółkami, więc to naturalne, że się o ciebie martwię.
       Rebecca tylko uśmiechnęła się i westchnęła:
      - Dziękuję, jesteś kochana… Wiesz, mam dla ciebie prezent - dodała po chwili. - Szkoda, że nie dostałaś go wczoraj, ale jeżeli chcesz, to jest w moim biurku, w drugiej szufladzie od dołu.
      Lili podeszła do mebla i wyciągnęła z niego opakowane w bladoniebieski papier pudełko, po czym, wróciwszy na swoje miejsce, otworzyła pakunek. Jej oczom ukazała się śliczna srebrna bransoletka z jedną przywieszką w kształcie gwiazdy. Dziewczynce ogromnie spodobał się podarunek, więc z zachwytem pisnęła:
      - Jesteś cudowna, dziękuję bardzo!
      Rebecca zachichotała lekko i stwierdziła:
      - W sumie to nie tylko moja zasługa, mama bardzo mi pomogła ją wybrać.
      Po chwili obie dziewczynki śmiały się i wesoło gawędziły o różnych dziecięcych sprawach, zapominając o zmartwieniach.
       Tymczasem w salonie zostały tylko Vanessa z Margaret, ponieważ Daniel zabrał Toma, by pokazać mu jakieś ważne dokumenty. Szatynka spojrzała ze współczuciem na przyjaciółkę i zapytała:
       - Jak się trzymasz? Ale mów prawdę, chcę wiedzieć, jaka jest sytuacja. Bez żadnych ogródek.
       Wampirzyca spoważniała i z wyraźnym bólem w sercu i głosie odpowiedziała:
       - Jeżeli mam być szczera, jestem kompletnie rozbita, tak bardzo martwię się o moją małą… Rebecca, im jest starsza, tym częściej łapie to „przeziębienie”, a co gorsza, coraz gorzej je znosi.
       Vanessa zasępiła się i mruknęła:
       - Co wam radzą lekarze?
       Rudowłosa prychnęła gniewnie.
       - Mówią tylko, że tak się zdarza i nic się na to nie poradzi… Raz na kilkadziesiąt czy kilkaset lat mają coś do roboty, a nawet wtedy rozkładają ręce, więc, cholera, po co oni są?! - Ostatnie słowa wykrzyknęła ze łzami w oczach, po czym ukryła twarz w dłoniach. Vanessa wstała z miejsca, usiadła obok przyjaciółki i nic nie mówiąc, przytuliła ją, głaszcząc przy tym. Margaret tego było trzeba, starała się nie załamywać przy Danielu ani córce, ale ta bezradność i poczucie beznadziei tak bardzo ją gryzły, że ta chwila, w której mogła się wypłakać, była dla niej jak zbawienie. Po niedługiej chwili powróciła do poprzedniej pozycji i ocierając łzy z kącików oczu, westchnęła. - Przepraszam… Ale już nie wiem, co robić… Przecież przez kilkanaście lat wszystko było w porządku, była okazem zdrowia, a teraz… - Przerwała na chwilę, by zaczerpnąć powietrza i dokończyła zbolałym tonem. - A teraz… Teraz nie ma dwóch tygodni, żeby nie chorowała. - Po czym przenosząc wzrok z szatynki na swoje kolana, stwierdziła - Czasami zastanawiam się, czy to przypadkiem nie moja wina, w końcu kiedyś byłam człowiekiem… Może to jest powodem jej ciągłych chorób…
       Vanessa wzięła głęboki wdech i powiedziała stanowczym, jednak delikatnym tonem:
        - Margaret, spójrz na mnie. - Gdy ta nieśmiało podniosła na nią pełen smutku i cierpienia wzrok, kontynuowała - W żadnym wypadku to nie wina ani twoja, ani Daniela, rozumiesz? - Zielonooka po chwili niechętnie pokiwała głową, na co szatynka lekko się uśmiechnęła i dokończyła - Nie możesz się teraz załamać. Jesteś silna, a w razie czego w każdej chwili Tom i ja możemy wam pomóc, więc postaraj się być dobrej myśli.
       - Wiem, że nie mogę się załamać i dziękuję ci za wszystko - wyszeptała rudowłosa, ponownie wtulając się w przyjaciółkę.
***
       Margaret i Daniel zostali przywitani przez trzydziestokilkuletnią kobietę o dużych, piwnych oczach i niesamowicie długich, prostych niczym drut włosach w kolorze zboża, po czym zaprowadziła ich ona do salonu. Służba podała im herbatę i jakieś ciasto.
       - Mamo, Dimitria nie ma? - odezwał się Daniel, gdy byli już sami. Blondynka westchnęła i odpowiedziała:
       - Nie, wczoraj znów pojechał do Włoch, a przy okazji ma skontaktować się tam z jakimś lekarzem czy uzdrowicielem, może on będzie mógł pomóc Rebecce.
       Zielonooka aż zachłysnęła się powietrzem.
       - Naprawdę? Myślisz, że on może coś poradzić?
       Wampirzyca popatrzyła ze smutną miną na synową i mruknęła:
       - Nie wiem, moje dziecko… Ale nie było chyba lekarza czy innego wampira związanego w jakiś sposób z medycyną, z którym byśmy się nie kontaktowali. Jeżeli on nam nie pomoże…
       Gabryela nie miała serca dokończyć, już dość napatrzyła się na zatroskane twarze ukochanego syna i jego żony, którą tak polubiła. Nie mogła im odebrać tej resztki nadziei, która tliła się w ich sercach, więc tylko modliła się w duchu, by ów medyk mógł coś poradzić na chorowitość jej biednej wnuczki.
       Trzy dni później zadzwonił Dimiri, który poinformował żonę, że według lekarza (który spotkał się już kilka razy z takimi przypadłościami) dla dziewczynki byłoby dobrze, gdyby zmieniła klimat na cieplejszy i bardziej wilgotny, więc gdyby przyjechała do Włoch, nie tylko zastosowałaby się do jego rad, ale także on mógłby osobiście ją obejrzeć.
***
       Trzynastoletnia Lili, zmęczoną długim dniem w szkole, weszła do domu i niechętnie poszła do kuchni, gdzie Vanessa przygotowała obiad.
       - Cześć, mamo - mruknęła, na co Vanessa uśmiechnęła się lekko i przywitała ją. Gdy usiadła na krześle, zaczęła przyglądać się kobiecie, która jak gdyby nigdy nic krzątała się przy garnkach. Mimo że wciąż była dzieckiem (a może właśnie dlatego) umiała świetnie wyczytać z twarzy innych, co kryło się w ich sercach - na twarzy rodzicielki zauważyła lekki smutek i niepokój.
       - Coś się stało?
       Wampirzyca spojrzała na córkę i ze zdziwioną miną miała coś powiedzieć, najwyraźniej jednak zmieniła zdanie i westchnęła:
       - Skarbie, tata Daniela znalazł kogoś, kto może pomoże Rebecce. - Dziewczynka aż podskoczyła, tak bardzo ucieszyła się na myśl, że jest jakaś szansa na to, by jej przyjaciółka nie była taka chorowita, jednak jej pełna radość nie trwała zbyt długo, gdyż szatynka usiadła obok niej i ze współczuciem powiedziała - Lili, posłuchaj, ten medyk pochodzi z Włoch. Przypuszcza, że zmiana klimatu dobrze zrobi Rebecce, dlatego bardzo zachęcał, żeby na jakiś czas zamieszkała wraz z rodzicami właśnie we Włoszech.
       Vanessa oczywiście bardzo cieszyła się, że jest nadzieja dla dziewczynki, którą traktowała niemalże jak własne dziecko, jednak martwiła się tym, jak wiadomość o rozstaniu z przyjaciółmi przyjmie Elizabeth. Patrząc na smutną twarz córki, serce się jej krajało, a to przecież nie koniec. Zaczerpnęła więc powietrza i poinformowała dhampirkę o tym, że również rodzice Gabryela wyjeżdżają do kraju, skąd pochodził ojciec chłopca, by móc w razie czego pomóc Danielowi i jego rodzinie.

       Tydzień później Lili wraz z Tomem i Vanessą przyjechali, by pożegnać się z rodziną Jones. Elizabeth było wstyd, że tak bardzo smuci ją wyjazd, który miał posłużyć dla dobra jej przyjaciółki, czuła się jak najgorsza egoistka, jednak nie była w stanie pozbyć się tego palącego ją żalu z powodu rozłąki z tak bliskimi jej sercu osobami.
       Gdy dotarła na lotnisko, z niechęcią poszła za rodzicami, czując, że jak tak dalej pójdzie, na pewno się rozpłacze, a tego za żadne skarby świata nie chciała. Gdy w oddali ujrzała dobrze znane sobie osoby siedzące na sofach w poczekalni na odprawę, poczuła nagłe ukłucie smutku w sercu. W tamtej chwili wydawało jej się, że traci swoich przyjaciół na zawsze, co było dla niej bardzo bolesne. Właśnie wtedy zarówno ona jak i jej rodzice poznali Gabryelę - mamę Gabryela, która wydała jej się naprawdę sympatyczną osobą. Niestety, ojca blondyna nie było, gdyż na miejsce przybył wcześniej, aby wszystko przygotować.
       Nastała chwila rozstania. Lili pożegnała Rebeccę, życząc jej zdrowia, potem uściskała Margaret i Daniela. Najtrudniej było jej podejść do wyglądającego mniej więcej na czternaście lat młodzieńca. Spojrzała na Gabryela, który miał na sobie ciemne spodnie i koszulę w odcieniu jasnego brązu, co ładnie kontrastowało z jego blond czupryną i bursztynowymi oczami. Patrzył na nią z jakimś dziwnym smutkiem i tęsknotą. Od jakiegoś czasu dziewczyna zaczęła dostrzegać w tym chłopaku coś więcej niż jego poczucie humoru czy to, jak bardzo się nią opiekuje. Zauważyła, że Gabryel jest po prostu piekielnie przystojny, a gdy tak na nią patrzył, wydał jej się jeszcze piękniejszy niż zwykle. Pod wpływem jego spojrzenia oblała się rumieńcem i już chciała wybąkać jakieś do widzenia, gdy wampir uśmiechnął się do niej, po prostu ją przytulił i zaczął głaskać po głowie.
       - Lili, jeszcze się zobaczymy, nie martw się… Wiesz, że jesteś dla mnie naprawdę ważna, prawda?
       Elizabeth pokiwała głową na znak potwierdzenia i nie mogąc już wytrzymać, pozwoliła łzom popłynąć. Gabryel odsunął się od niej i ocierając jej policzki, uśmiechnął się i rzucił:
       - Nie płacz, nie lubię, gdy to robisz.
       Mimowolnie uśmiechnęła się i nie wiedząc czemu, jeszcze raz się w niego wtuliła. Jakieś pięć minut później cała piątka musiała ruszać do samolotu.
       Po powrocie do domu dziewczyna poszła do swojego pokoju i kładąc się na łóżku, zaczęła płakać. Wiedziała, że to głupie, bo przecież istnieją komputery, poczta i inne środki, aby móc się kontaktować, jednak świadomość, że nie wiadomo, jak długo nie będzie mogła zobaczyć ani dotknąć Gabryela, napawała jej serce ogromnym bólem. Nawet nie wiedząc kiedy, skulona i ze łzami w oczach zasnęła.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz