Małe i duże
zmartwienia
Roczna
dziewczynka zaczęła chwiejnym krokiem iść w stronę mamy, która, wyciągając do
niej ręce, cichym i ciepłym
głosem mówiła:
-
No chodź do mamy, maleńka, no chodź.
Lili,
mimo że była jeszcze malutka, bardzo wiele rozumiała z otaczającego ją świata i
- co nie dziwiło nikogo, kto znał jej rodziców - niezwykle szybko się
rozwijała. Jej mama wyglądająca na dwadzieścia lat była zwykłą wampirzycą,
która zakochała się w arystokracie Tomie Collinsie.
Po
rodzicielce dziewczynka odziedziczyła miękkie, kręcone, orzechowe włosy, a po
tacie soczystozielone oczy, nad którymi unosiły się długie, czarne rzęsy.
Szatynka
potknęła się o coś i wpadła w ramiona matki, które uchroniły ją przed bolesnym
upadkiem. Kobieta po sekundzie wzięła ją na ręce i zachichotała lekko.
-
Lil, kiedy wróci tata, pokażesz mu, czego się dziś nauczyłaś.
Maleństwo
wtuliło się w mamę i pochłaniało jej zapach, który tak bardzo ją uspakajał,
choć przez pierwsze dni jej życia był trochę inny (później stał się bardziej
podobny do aromatu taty). Nie miała pojęcia, który wolała bardziej - oba była
dla niej najpiękniejsze na świecie.
- To co, kochanie, idziesz
spać czy może wolisz się pobawić? - zapytała córeczkę Vanessa, na co ta tylko
zagaworzyła. Umiała już co prawda wiele słów, ale tego, że woli zabawę z mamą
od drzemki, nie umiała jeszcze powiedzieć. Ni stąd, ni zowąd obie usłyszały
otwieranie drzwi, a po chwili ujrzały przystojnego mężczyznę, który uśmiechał
się ciepło w stronę swojej rodziny. Ucałowawszy żonę w czoło, powiedział:
-
Witaj, kochanie.
Po
czym wziął od niej maleństwo i podnosząc je nad głowę zapytał:
-
I co tam, królewno?
Dziecko
wybuchło śmiechem i zapiszczało:
-
Tata!
Miłą
zabawę przerwał lekko zestresowany głos matki, co ogromnie jej się nie
spodobało, wolałaby, żeby tatuś dalej ją podrzucał.
-
Tom, udało ci się dowiedzieć czegoś konkretnego?
Mina
mężczyzny spoważniała. Włożył dziecko do łóżeczka i głaszcząc je po głowie,
odpowiedział:
-
Prawdopodobnie Wyrocznia wie o istnieniu małej i domyśla się, że nie jest
wampirzycą, lecz dhampirką.
-
I co teraz zrobimy? - spytała z trwogą w głosie Vanessa.
-
Nic... Skoro już od pewnego czasu wie o naszej córeczce i nic do tej pory nie
zrobiła, najprawdopodobniej będziemy mieli święty spokój. - Obrócił się w
stronę ukochanej i przytulił ją. - Nie martw się już… W razie czego coś
wymyślę.
Kobieta
westchnęła z rezygnacją, po czym przytuliła się do męża i wyszeptała cichutko:
-
Tom, boję się.
Lili
przyglądała się rodzicom i bardzo ją smuciło to, że oboje mają tak zatroskane
miny. Mimo że nie wiedziała czemu, jej ukochana mama i tatuś nie byli
szczęśliwi. Instynktownie czuła, że to może jej wina. Jednak szybko stała się
senna i już po krótkiej chwili odpłynęła w objęcia Morfeusza.
Ze
snu wyrwał ją jakiś głos, który już nieraz słyszała, tylko była tak zaspana, że
nie mogła sobie przypomnieć, do kogo należał. Otworzyła oczka i spojrzała na
mamę, by później przenieść wzrok na kobietę obok. Już niejednokrotnie ją
wydziała i bardzo ją polubiła. Dziewczynka podniosła się i wpatrując się w
wampirzycę, zaczęła mówić coś w swoim dziecięcym języku, na co rudowłosa
podeszła do niej i biorąc ją na ręce powiedziała:
-
Cześć, maleńka, cieszysz się, że ciocia przyszła? - Lili zaśmiała się, co
spowodowało chichot kobiety, która po chwili zwróciła się do Vanessy - I jak,
rozwija się tak, jak mówił Daniel?
Szatynka
wzięła córeczkę i wzdychając ciężko,
odpowiedziała:
-
Tak, ale… Nie wiemy, co z Wyrocznią. Nie mamy pewności, że nie wie, kim tak
naprawdę jest mała.
Ta
wiadomość zasmuciła Margaret. „Ta rodzina ma już dość zmartwień, nie potrzeba
im więcej”, stwierdziła w duchu i posyłając przyjaciółce pokrzepiający uśmiech, zapewniła:
-
Nie martw się, jakoś to będzie… Zresztą nawet Wyrocznia nie ma prawa karać was
za to, że wasza córka jest w połowie człowiekiem.
Szatynka
uśmiechnęła się blado i odpowiedziała niepewnie:
-
Wydaje mi się, że może…
Niespodziewanie
do pomieszczenia wpadł mniej więcej ośmioletni chłopiec.
-
Cześć, ciociu, gdzie Lili? - zawołał radośnie.
Mała
wychyliła główkę i uśmiechając się, wyciągnęła do chłopczyka rączki, jednocześnie
próbując wymówić jego imię.
-
Gablyi, Gablyi!
Matka
dziewczynki wybuchła nieznacznym śmiechem, po czym rzuciła wesoło do blondynka:
-
Wiesz co, Lil naprawdę bardzo cię polubiła!
To
fakt, dziewczynka za nim wręcz przepadała. Zawsze potrafił ją rozśmieszyć,
chętnie się z nią bawił, był niczym starszy brat. Chłopczyk podszedł do niej i
uśmiechając się spytał:
-
Co, Lili, pobawimy się?
Jednak
mała nie zdążyła nawet nic wymamrotać, bo do pomieszczenia wszedł ktoś jeszcze.
Mężczyzna o bursztynowych oczach i ciemnych włosach spojrzał z dezaprobatą na
ośmiolatka i rzucił zdenerwowany:
-
Gabryel, mówiłem, że nie możesz jeszcze wchodzić, Lili śpi.
Dopiero
wtedy dotarło do niego, że dziecko bacznie mu się przygląda. Rozbawiona sytuacją
Vanessa stwierdziła radośnie:
-
Widzisz, Daniel, niepotrzebnie się na braciszka złościsz… Prawda, Lil?
Dziewczynka
spojrzała na chłopca, po czym zaśmiała się i odpowiedziała:
-
Tia, tia, tia!
Chwilę
później do pomieszczenia wszedł Tom, trzymając za
rękę około pięcioletnią szatynkę, która nieco speszona przyglądała się całemu
otoczeniu. Gdy tylko spostrzegła mamę, wyrwała się opiekunowi i podbiegając do
niej wykrzyknęła:
-
Mamusiu, ciemu tak długo cię nie było?
Matka
wzięła ją na ręce, po czym odpowiedziała:
-
Musiałam porozmawiać z ciocią Vanessą.
Zielonooka
pokiwała główką, po czym przeniosła wzrok na szatynkę i maleństwo, które
trzymała w rękach i zapytała cichutko:
-
A będę mogła zająć się Lil?
Vanessa
uśmiechnęła się i odparła:
-
Oczywiście.
Wkrótce
potem dorośli rozmawiali na poważne tematy, a maluchy zabawiały się w
najlepsze, zupełnie nieświadome tego, że ich dziecięcy świat zabaw może być
przerwany przez niejaką Amicę Hell będącą
Wyrocznią i resztę Rady Starszych.
Jednak
przez następny rok nic złego się nie wydarzyło. Zarówno rodzina Jones, jak i
Collins bardzo się z tego powodu cieszyła. Zastanawiał ich jednak jeden fakt -
czy to dlatego, że Rada nie wiedziała, że dziewczynka jest dhampirem, czy też
istnienie takiej istoty jak Lili im nie przeszkadzało.
***
Około
trzyletnia dziewczynka podeszła do taty siedzącego na fotelu, po czym pukając w
książkę, którą czytał, powiedziała pełnym entuzjazmu głosem:
-
Tatusiu, tatusiu!
Mężczyzna
zamknął lekturę i spojrzawszy na córkę, uśmiechając
się lekko, zapytał:
-
Co, kochanie?
Szatynka
wgramoliła się na kolana ojca, po czym wpatrując się intensywnie w zielone oczy
Toma, powiedziała:
-
Tatusiu, spójrz, co umiem!
Po
tych słowach zerknęła na swoją dłoń, a przez jej drobne ciało przeszła fala
przyjemnego chłodu. Jakież było zdziwienie Toma, gdy na dłoni córki zobaczył
lodowy kwiatek w kształcie takim, w jakim rysują go dzieci. Niby wiedział, że
córka z biegiem czasu będzie tracić ludzkie cechy na rzecz wampirzych, ale mimo
to, gdy Lili odkryła moc, kompletnie nie wiedział, co zrobić.
Wpatrywał
się więc w lodową rzeźbę, która już prawie zamieniła się w wodę i starając się,
by jego głos był opanowany, wyjąkał:
-
Moje gratulacje, kochanie. Pochwalisz się mamie i Gabryelowi?
Dziewczynka
energicznie pokiwała główką i tuląc się do Toma, szepnęła:
-
Kocham cię, tatusiu, wiesz?
Tom
zaśmiał się i głaszcząc ją po sięgających ramion loczkach, odpowiedział:
-
Ja ciebie też.
Niespodziewanie
do salonu weszła Vanessa i uśmiechając się rzuciła:
-
No to co masz mi pokazać, kochanie?
Dziewczynka
gwałtownie obróciła się stronę matki i pisnęła zaskoczona:
-
A skąd o tym wiesz, mamusiu?
Szatynka
zaśmiała się tak, jak jej córka kochała najbardziej i odpowiedziała:
-
Byłam w kuchni, więc usłyszałam, co mówił tata.
Dziewczynka
zeskoczyła z kolan ojca i podbiegając do wampirzycy, pokazała jej dłoń, na
której znajdował się teraz kawałek lodu w kształcie serca.
-
Sama to zrobiłam, sama, sama! - świergotała radośnie, wpatrując się w zdziwione
oczy mamy.
Vanessa
przyglądała się córce z ogromnym zaskoczeniem, aż w końcu, ukrywając swój
smutek, zdołała wyjąkać:
-
No, córeczko, moje gratulacje.
Pogłaskała
dziecko po główce, po czym posłała swojemu mężowi lekko zlęknione spojrzenie,
na co on tylko uśmiechnął się pokrzepiająco, choć sam nie bardzo umiał pogodzić
się z faktem, że jego kruszyna zaczyna zmieniać się w wampirzycę.
Następnego
dnia do domu Collinsów zawitał Daniel wraz z rodziną. Vanessa przywitała się z
przyjaciółmi i już miała powiedzieć o mocy Lil, gdy ta wychyliła się z kuchni i
podbiegła do wyglądającego na osiem lat chłopca i zapiszczała:
-
Gabryel, wiesz, że mam moc?!
Mama
dziewczynki westchnęła, po czym skarciła córkę.
-
Kochanie, może byś się tak najpierw przywitała?
Dziewczynka
lekko się zaczerwieniła i wymamrotała:
-
Przepraszam.
Margaret
uśmiechnęła się i stwierdziła wesoło:
-
Nic nie szkodzi, naprawdę.
-
Lili, naprawdę masz moc? Jaką? - wtrącił podekscytowany Gabryel, na co
trzylatka zrobiła dumną minę, po czym zdjęła z szyi łańcuszek i skupiając na
nim swoją moc, pokryła go warstwą lodu. Chłopiec patrzył na to szeroko otwartymi oczami, aż w
końcu uśmiechając się radośnie, krzyknął:
-
Gratulacje!
Dziewczynka
zachichotała i dopiero teraz zorientowała się, że nie ma Rebecci. Spojrzała
zaskoczona na rudowłosą i zapytała:
- Ciociu,
a gdzie Becky?
Kobieta
posmutniała i odpowiedziała smutno:
-
Źle się poczuła i musiała zostać. - Widząc smutną minkę dziecka, dodała nieco
weselej - Nie martw się, następnym razem na pewno będzie.
Wkrótce potem Elizabeth i Gabryel wyszli na
dwór, a ich rodzice udali się do salonu. Daniel był nieco zaskoczony tym, że
córka Toma już w tak wczesnym dzieciństwie zaczęła wykazywać jakieś zdolności
(jego umiejętność materializacji dowolnego przedmiotu ujawniła się dwa lata
później niż u dziewczynki). Szybko jednak dodał, że jest to pewnie uzależnione
od konkretnego przypadku i prosił Collinsów, aby się zbytnio nie martwili. W
jego przypadku pragnienie pojawiło się jakieś trzy lata po ujawnieniu się mocy,
sądził więc, że u Lil będzie to miało miejsce mniej więcej w wieku sześciu-siedmiu lat. Zarówno
Vanessa, jak i Tom byli przerażeni tym, że ich mała córeczka tak szybko ma stać
się prawdziwą wampirzycą. Jednak mimo swoich zmartwień, nie mogli nie wypytać
się o zdrowie córeczki Jonesów. Zdawali sobie sprawę, że dziewczynce od ładnych
kilku lat bardzo często zdarza się chorować. W miarę możliwości starali się
pomóc, choćby szukając dla niej lekarzy, których wśród wampirów było naprawdę
niewielu.
***
Wyglądająca
na około dwadzieścia kilka lat wilczyca siedziała w słoneczne popołudnie w
parku i cieszyła się przyjemnym, jesiennym wietrzykiem. Niedaleko niej bawił
się jej synek, a jej jeszcze nienarodzone dziecko zachowywało się dziś
wyjątkowo spokojnie. Pogłaskała się po sporym brzuchu i zaśmiała dźwięcznie.
-
Co, maluszku, dziś i ty się lenisz, tak?
W
takich chwilach nie miała wątpliwości, że w przeszłości podjęła słuszną
decyzję. Miała wszystko - kochającego męża, syna, a teraz jeszcze oczekuje
kolejnego dziecka. Rzuciła okiem na Rafaela, który w najlepsze się huśtał, po
czym ze spokojnym sercem oddała się lekturze. Niespodziewanie z mocniejszym
podmuchem wiatru wiejącym w jej stronę przybył do niej zapach wampira. Bez
wątpienia nie był to arystokrata. Obróciła głowę i ujrzała młodą, bardzo ładną
szatynkę, która usiadła na jednej z ławek w cieniu i małą dziewczynkę mniej
więcej trzech, czterech lat, ubraną w falbaniastą, jasnoniebieską spódniczkę i
śliczną bluzkę tego samego koloru. Wampirzyca wyjęła z torby jakąś książkę i
powiedziała coś do dziecka, które, jak się domyślała, było jej córką.
Czarnowłosa
pomyślała rozbawiona: „Kto by pomyślał, że mój syn będzie się bawić w tym samym
miejscu, co jakiś wampir. Ojciec chyba się w grobie przewraca”, po czym wróciła
do książki. Gdy czarnowłosa pochłonięta była lekturą, do jej synka dołączyła
grupka dzieciaków. Zaproponowały mu zabawę w berka.
Widząc dobrze bawiących się rówieśników,
mała wampirzyca zapragnęła się z nimi nieco rozerwać, bo samotne zajmowanie
czasu jakoś specjalnie jej nie odpowiadało. Zapytała więc mamę o zgodę. Vanessa
spojrzała na proszący wyraz twarzy córki i głaszcząc ją po główce, pozwoliła
jej iść się bawić. Jednak gdy odprowadziła ją wzrokiem, jej uwagę w grupce
maluchów przykuł mały czarnowłosy chłopiec. Pachniał nieco inaczej niż
człowiek, podobnie jak kobieta nieopodal. Dopiero po nieznacznej chwili
przypomniała sobie, co Tom mówił o wilkołakach. Uświadamiając sobie, kim są te
osoby, poczuła, jak ogarnia ją przerażenie. Nie chciała zwracać uwagi ani
wampira, ani tym bardziej wilkołaka. Zawołała na dziewczynkę, która zatrzymała
się i obróciła w jej stronę. Vanessa szybko podeszła do niej i spoglądając ze
strachem na chłopca, który bacznie im się przyglądał, powiedziała:
-
Kochanie, idziemy do domu, tata zaraz powinien wrócić.
Elizabeth
patrzyła na matkę ze zdziwioną miną i pisnęła żałośnie:
-
Ale mamo, ja się nawet nie zaczęłam bawić!
Vanessa
jednak nie słuchała skarg dziecka i łapiąc je za rączkę, zaczęła iść w stronę
wyjścia. Raz jeden obróciła się w stronę wilka i zobaczyła, jak koło niego stoi
czarnowłosa kobieta i patrzy na nią z wyrazem smutku, co nieco ją zdziwiło. Niestety, żadna nie wiedziała, jak są do siebie podobne.
***
Tak
jak przewidywał Daniel, Lili kilka tygodniu po skończeniu swoich szóstych
urodzin zaczęła odczuwać wampirzy głód. Przez pierwsze tygodnie zarówno jej
samej, jak i jej rodzicom było się do tego stanu dość trudno przyzwyczaić, ale
mimo wszystko musieli to zrobić. Lili bardzo żałowała, że przez pierwszy
miesiąc nie mogła chodzić do szkoły (Vanessa i Tom woleli nie ryzykować, że
jakieś dziecko całkiem przypadkowo się zrani). Jednak ogromnym pocieszeniem był
fakt, że mogła urządzać sobie polowania z Gabryelem i Rebeccą. Niestety, jej przyjaciółka często
chorowała, toteż bardzo rzadko mogła polować (w czasie złego samopoczucia
dostawała po prostu krew w szklance).
Siedziała
na jakimś drzewie i zamierzała przeskoczyć na kolejne, gdy gałąź nie wytrzymała
i dziewczynka spadła na ziemię, bardzo się przy tym raniąc. W tej samej chwili
podbiegł do niej mniej więcej dziesięcioletni chłopiec i podając jej rękę,
pomógł wstać.
-
Ech, Lili, czy ty zawsze musisz bawić się tam, gdzie jest niebezpiecznie? -
spytał, na co Elizabeth wyszczerzyła zęby i odpowiedziała:
-
Gabryel, ale ty też lubisz się bawić w takich miejscach.
Chłopak
tylko pobłażliwie się uśmiechnął. Lili zapytała, czy jego bratanica też
przyszła, ale chłopak niestety zaprzeczył. Opowiedział przyjaciółce, że Rebecca
znów zachorowała, a że jego rodzice musieli wyjechać do dziadków, to przez
jakiś czas mieszkał z bratem (takie sytuacje zdarzały się bardzo często), dzięki
czemu będzie mógł opowiedzieć jej wszystko o samopoczuciu Becky. Lili żal było
kolegi z powodu tego, że jego rodzice (a szczególnie tata) dość często
wyjeżdżali i chłopak zostawał z mamą bądź mieszkał z bratem.
Kolega spojrzał na ręce dziewczynki, które
jeszcze chwilę temu były bardzo poobdzierane, ale skóra zdążyła się już
zregenerować. Niestety, zapach krwi pozostał i pobudził jego pragnienie.
Oczywiście zignorował go i czochrając sześciolatkę po głowie, rzucił wesoło:
-
Nic ci nie będzie.
Szatynka
jednak bacznie go obserwowała i po chwili zapytała, robiąc poważną minkę:
-
Gabryel… Tatuś mówił mi, żebym uważała i się nie zraniła, bo moja krew może
przyciągnąć złe wampiry, ale ty jesteś dobry, więc… - Zawahała się na chwilę, po czym
oblała rumieńcem i mruknęła - Może chciałbyś… No wiesz… Bo twoje oczka zrobiły
się czerwone.
Chłopak
przez chwilę stał w osłupieniu, aż w końcu wybuchnął śmiechem, po czym
powiedział rozbawiony:
-
Nie, głuptasku, nie chcę, żebyś dała mi się ugryźć. - Po chwili wziął dziewczynkę
za rękę i dodał - Chodź lepiej do domu i nawet nie mów rodzicom, co chciałaś
zrobić.
Dziewczynka
patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami i bez mrugnięcia okiem wykonała
prośbę.
***
-
Babciu, mogę iść na górę i trochę się pobawić? - zapytała pewnego jesiennego
popołudnia siedmioletnia Elizabeth.
Blondynka
uśmiechnęła się ciepło i wyraziła zgodę. Gdy tylko dziewczynka ją usłyszała,
biegiem ruszyła na piętro. Zdążyła jeszcze usłyszeć prośbę ojca, by niczego nie
zniszczyła. Pobiegła do pokoju, w którym w razie jej odwiedzin znajdowało się
kilka zabawek i różnego rodzaju przybory do malowania. Postanowiła wziąć kilka kartek, kredek i
oddać się swojej dziecięcej wyobraźni, jednak szybko jej się to znudziło, więc
stwierdziła, że ciekawszym zajęciem będzie zwiedzenie rezydencji dziadków.
Zaglądała w najróżniejsze kąty i zakamarki, aż w końcu znalazła się przed
dużymi, ciemnobrązowymi drzwiami na drugim piętrze. Powoli nacisnęła klamkę,
przez co jej oczom ukazał się dość sporych rozmiarów pokój, który bardziej
przypominał strych niż czyjąś sypialnię. Łóżko, które stało na środku, było bez
pościeli, wyłącznie z samym materacem. Ściany pozbawione były jakiejkolwiek
ozdoby, a farba, niegdyś w kolorze jasnego fioletu, była bardzo wypłowiała.
Poza jedną szafą, łóżkiem i jakimś kufrem w rogu pokój był pusty, co przy dużej
powierzchni dawało dość dziwaczny wygląd.
Dziewczynka
z ciekawością weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Na początku
postanowiła zobaczyć, co znajduje się w dość dużej, jasnobrązowej szafie. Nie
mogła się napatrzeć na suknie, które w niej znalazła - co prawda było ich
niewiele (zaledwie cztery), ale każda z nich według Lili mogłaby być noszona
przez jakąś księżniczkę czy królewnę. Gdy już nacieszyła oczy kreacjami,
zajrzała do kufra, gdzie znalazła jedną porcelanową lalkę, białą sukieneczkę,
która musiała należeć do jakiegoś kilkumiesięcznego dziecka, sporo listów
obwiązanych czerwoną wstążką, grafitowy notatnik i kilka zdjęć młodej kobiety o
długich blond lokach i kolorze oczu identycznym jak jej tatusia. Dziewczynka
przypomniała sobie, że tę dziewczynę ze zdjęcia widziała na portrecie gdzieś na
korytarzach tego domu. Kiedy zapytała tatę, kim jest ta pani, Tom odpowiedział,
że to jej ciocia Ashley. Elizabeth najpierw sięgnęła po porcelanową zabawkę i
dokładnie jej się przyjrzała. Jej ubranko w kolorze delikatnego różu idealnie
pasowało do błękitnych oczu i blond włosów lalki. Była rzeczą, jaką każda mała
dziewczynka chciałaby mieć, przynajmniej tak jej się wydawało. Gdy dokładnie
już obejrzała zabawkę, wzięła do rączki stertę listów i zaczęła je przeglądać.
Mimo że wiedziała, iż to nie jest dobre, nie potrafiła jeszcze opanować swojej
dziecięcej ciekawości i rozwijając jedną z kartek, zaczęła czytać.
Ashley,
Moja droga, wiadomość w Twoim ostatnim
liście bardzo mnie zaniepokoiła. Rzekłbym nawet: przestraszyła, dlatego
odpisuję Ci jak najszybciej.
Odkąd cię poznałem, byłaś dobra i chętnie
pomagałaś innym, przez co wpakowywałaś się w kłopoty, no ale to! Rozumiem, że
zrobiło Ci się żal tej dziewczynki, ale na litość Boską, nie musiałaś aż tak
się narażać! Z tego, co mi pisałaś, najprawdopodobniej należy do rodziny
królewskiej, a to tym gorzej dla Ciebie. Jeżeli ktokolwiek z Rady… Nie chcę
nawet o tym myśleć. Cieszę się, że przynajmniej nie wzięłaś jej do domu, czym
naraziłabyś całą rodzinę. Wybacz, że piszę bez ogródek, ale chciałem, żebyś
wiedziała, co o tym myślę. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?
Przez cały tydzień będę myśleć o tym, co
powinniśmy zrobić w tej sytuacji i gdy się spotkamy, może będę mógł ci coś
konkretnego poradzić. Na razie życzę wiele szczęścia. Uszanowanie dla Twoich rodziców i brata.
Oddany przyjaciel,
P.M.
P.S. Nade wszystko proszę Cię - bądź
ostrożna i uważaj na siebie.
Lili
już miała zacząć czytać kolejną kartkę, gdy usłyszała nawołujący głos rodziców.
Powkładała wszystko na swoje miejsce i cichutko wyszła, zamykając za sobą
drzwi.
***
Tom
wraz z rodziną pojechał do położnego nad małą rzeczką domu (jeżeli tak okazałą
rezydencję można nazwać domem). Dziesięcioletnia Lil, gdy tylko wysiadła z
samochodu, podbiegła do ogromnych, ciemnobrązowych drzwi wejściowych i zapukała.
Zanim jej rodzice do niej dołączyli, otworzył jej sympatycznie wyglądający
wampir mniej więcej w wieku trzydziestu ośmiu lat i uśmiechając się rzekł:
-
Witam panienkę.
-
Jak się masz, James? - zapytał Tom, gdy razem z żoną dołączył do dziewczynki. Mężczyzna
spojrzał na dorosłych i uprzejmym głosem odpowiedział:
-
Dobrze, dziękuję. Proszę do salonu.
Jednak
zanim ich tam zaprowadził, Margaret wraz z Danielem zeszła z pierwszego piętra
i uśmiechając się łagodnie, przywitała się z gośćmi. Oboje przeprosili także,
że nie przyszli na wczorajsze przyjęcie urodzinowe Lili. Tom zapewnił, że nic
się nie stało i zapytał o samopoczucie małej, na co wampirzyca westchnęła.
-
Już lepiej. Gorączka spadła, ale wciąż jest osłabiona.
„Biedne
dziecko, tak często choruje, przez co tyle w życiu ją omija”, stwierdziła ze
smutkiem Vanessa, gdy nagle do rozmowy wtrąciła się Elizabeth.
-
Ciociu, mogę zobaczyć się z Rebeccą?
Kobieta
uśmiechnęła się i odpowiedziała:
-
Przed chwilą u niej byliśmy i czuła się dobrze, więc nie widzę żadnych
przeszkód.
-
A was zapraszamy do salonu - dodał szatyn, zwracając się do Toma i Vanessy.
Gdy
dziesięciolatka usłyszała pozwolenie, natychmiast pobiegła na górę i po chwili
znalazła się przed ciemnowiśniowymi drzwiami. Po ich otworzeniu znalazła się w
zaciemnionym pomieszczeniu. Spoglądając ma mizernie wyglądającą dziecięcą
postać i starając ukryć swoje przygnębienie, spytała:
-
Cześć, Rebecca, jak się masz?
Na
jej głos wyglądająca na mniej więcej dziewięć lat niezwykle blada dziewczynka
podniosła się do pozycji siedzącej i lekko pokasłując przywitała się.
-
Hej… Już lepiej… Strasznie mi przykro, że nie mogłam wczoraj przyjść.
Lili
usiadła obok przyjaciółki i pomyślała: „Ona mnie przeprasza? Skoro dziś tak
kiepsko wygląda, to wczoraj musiało być jeszcze gorzej, a mimo to martwi się
tym, że mogła w ten sposób zrobić mi przykrość”. Nie panując już nad emocjami, przytuliła ją i
szepnęła:
-
Nie przejmuj się, nic się przecież nie stało. Najważniejsze, żebyś była zdrowa.
Gdy
po chwili Lili odsunęła się od chorej, ta wzruszyła ramionami i z obojętną miną
wymamrotała:
-
Ja rzadko kiedy czuję się dobrze, więc nie masz się czym martwić.
To
prawda, od kiedy pamiętała, zawsze coś jej dolegało. Nie potrafiła zrozumieć,
czemu choruje i wiecznie jest tak bardzo osłabiona, mimo że jest wampirzycą. Co
prawda mówiono jej, że pomimo tego, iż ich rasa raczej nie zapada na
jakiekolwiek przypadłości związane ze zdrowiem, to zdarzają się takie osoby jak
ona, które je miewają i dlatego nie może się tym przejmować. To jednak nie
pozwoliło jej uwolnić się od poczucia winy i przeświadczenia, że jest ciężarem
dla swoich bliskich. Jednak starała się nie pokazywać, jak bardzo czuje się
niepotrzebna i smutna - nie chciała martwić tym rodziców.
Po wypowiedzi dziewczynki Elizabeth przez
jakiś czas przyglądała się jej drobniutkiej twarzy, aż oburzonym, a
jednocześnie spokojnym głosem odpowiedziała:
- Co ty wygadujesz? Jesteśmy
przyjaciółkami, więc to naturalne, że się o ciebie martwię.
Rebecca
tylko uśmiechnęła się i westchnęła:
- Dziękuję, jesteś kochana… Wiesz, mam dla ciebie
prezent - dodała po chwili. - Szkoda, że nie dostałaś go wczoraj, ale jeżeli
chcesz, to jest w moim biurku, w drugiej szufladzie od dołu.
Lili podeszła do mebla i wyciągnęła z niego opakowane
w bladoniebieski papier pudełko, po czym, wróciwszy na
swoje miejsce, otworzyła pakunek. Jej oczom ukazała się śliczna srebrna
bransoletka z jedną przywieszką w kształcie gwiazdy. Dziewczynce ogromnie
spodobał się podarunek, więc z zachwytem pisnęła:
-
Jesteś cudowna, dziękuję bardzo!
Rebecca
zachichotała lekko i stwierdziła:
- W
sumie to nie tylko moja zasługa, mama bardzo mi pomogła ją wybrać.
Po
chwili obie dziewczynki śmiały się i wesoło gawędziły o różnych dziecięcych
sprawach, zapominając o zmartwieniach.
Tymczasem w salonie zostały tylko Vanessa
z Margaret, ponieważ Daniel zabrał Toma, by pokazać mu jakieś ważne dokumenty.
Szatynka spojrzała ze współczuciem na przyjaciółkę i zapytała:
-
Jak się trzymasz? Ale mów prawdę, chcę wiedzieć, jaka jest sytuacja. Bez
żadnych ogródek.
Wampirzyca
spoważniała i z wyraźnym bólem w sercu i głosie odpowiedziała:
-
Jeżeli mam być szczera, jestem kompletnie rozbita, tak bardzo martwię się o
moją małą… Rebecca, im jest starsza, tym częściej łapie to „przeziębienie”, a
co gorsza, coraz gorzej je znosi.
Vanessa
zasępiła się i mruknęła:
-
Co wam radzą lekarze?
Rudowłosa
prychnęła gniewnie.
-
Mówią tylko, że tak się zdarza i nic się na to nie poradzi… Raz na
kilkadziesiąt czy kilkaset lat mają coś do roboty, a nawet wtedy rozkładają
ręce, więc, cholera, po co oni są?! - Ostatnie słowa wykrzyknęła ze łzami w
oczach, po czym ukryła twarz w dłoniach. Vanessa wstała z miejsca, usiadła obok
przyjaciółki i nic nie mówiąc, przytuliła
ją, głaszcząc przy tym. Margaret tego było trzeba, starała się nie załamywać
przy Danielu ani córce, ale ta bezradność i poczucie beznadziei tak bardzo ją
gryzły, że ta chwila, w której mogła się wypłakać, była dla niej jak zbawienie.
Po niedługiej chwili powróciła do poprzedniej pozycji i ocierając łzy z kącików
oczu, westchnęła.
- Przepraszam… Ale już nie wiem, co robić… Przecież przez kilkanaście lat
wszystko było w porządku, była okazem zdrowia, a teraz… - Przerwała na chwilę,
by zaczerpnąć powietrza i dokończyła zbolałym tonem. - A teraz… Teraz nie ma
dwóch tygodni, żeby nie chorowała. - Po czym przenosząc wzrok z szatynki na
swoje kolana, stwierdziła
- Czasami zastanawiam się, czy to przypadkiem nie moja wina, w końcu kiedyś
byłam człowiekiem… Może to jest powodem jej ciągłych chorób…
Vanessa
wzięła głęboki wdech i powiedziała stanowczym,
jednak delikatnym tonem:
- Margaret, spójrz na mnie. - Gdy ta nieśmiało
podniosła na nią pełen smutku i cierpienia wzrok, kontynuowała - W żadnym wypadku to nie wina ani
twoja, ani Daniela, rozumiesz? - Zielonooka po chwili niechętnie pokiwała
głową, na co szatynka lekko się uśmiechnęła i dokończyła - Nie możesz się teraz
załamać. Jesteś silna, a w razie czego w każdej chwili Tom i ja możemy wam pomóc,
więc postaraj się być dobrej myśli.
-
Wiem, że nie mogę się załamać i dziękuję ci za wszystko - wyszeptała rudowłosa,
ponownie wtulając się w przyjaciółkę.
***
Margaret
i Daniel zostali przywitani przez trzydziestokilkuletnią kobietę o dużych,
piwnych oczach i niesamowicie długich, prostych niczym drut włosach w kolorze
zboża, po czym zaprowadziła ich ona do salonu. Służba podała im herbatę i
jakieś ciasto.
-
Mamo, Dimitria nie ma? - odezwał się Daniel, gdy byli już sami. Blondynka
westchnęła i odpowiedziała:
-
Nie, wczoraj znów pojechał do Włoch, a przy okazji ma skontaktować się tam z
jakimś lekarzem czy uzdrowicielem, może on będzie mógł pomóc Rebecce.
Zielonooka
aż zachłysnęła się powietrzem.
-
Naprawdę? Myślisz, że on może coś poradzić?
Wampirzyca
popatrzyła ze smutną miną na synową i mruknęła:
-
Nie wiem, moje dziecko… Ale nie było chyba lekarza czy innego wampira
związanego w jakiś sposób z medycyną, z którym byśmy się nie kontaktowali.
Jeżeli on nam nie pomoże…
Gabryela
nie miała serca dokończyć, już dość napatrzyła się na zatroskane twarze
ukochanego syna i jego żony, którą tak polubiła. Nie mogła im odebrać tej
resztki nadziei, która tliła się w ich sercach, więc tylko modliła się w duchu,
by ów medyk mógł coś poradzić na chorowitość jej biednej wnuczki.
Trzy
dni później zadzwonił Dimiri, który poinformował żonę, że według lekarza (który
spotkał się już kilka razy z takimi przypadłościami) dla dziewczynki byłoby
dobrze, gdyby zmieniła klimat na cieplejszy i bardziej wilgotny, więc gdyby
przyjechała do Włoch, nie tylko zastosowałaby się do jego rad, ale także on
mógłby osobiście ją obejrzeć.
***
Trzynastoletnia Lili, zmęczoną długim
dniem w szkole, weszła do domu i niechętnie poszła do kuchni, gdzie Vanessa
przygotowała obiad.
-
Cześć, mamo - mruknęła, na co Vanessa uśmiechnęła się lekko i przywitała ją.
Gdy usiadła na krześle, zaczęła przyglądać się kobiecie, która jak gdyby nigdy nic krzątała
się przy garnkach. Mimo że wciąż była dzieckiem (a może właśnie dlatego) umiała
świetnie wyczytać z twarzy innych, co kryło się w ich sercach - na twarzy
rodzicielki zauważyła lekki smutek i niepokój.
-
Coś się stało?
Wampirzyca
spojrzała na córkę i ze zdziwioną miną miała coś powiedzieć, najwyraźniej jednak
zmieniła zdanie i westchnęła:
-
Skarbie, tata Daniela znalazł kogoś, kto może pomoże Rebecce. - Dziewczynka aż
podskoczyła, tak bardzo
ucieszyła się na myśl, że jest jakaś szansa na to, by jej przyjaciółka nie była
taka chorowita, jednak jej pełna radość nie trwała zbyt długo, gdyż szatynka usiadła
obok niej i ze współczuciem powiedziała - Lili, posłuchaj, ten medyk pochodzi z
Włoch. Przypuszcza, że zmiana klimatu dobrze zrobi Rebecce, dlatego bardzo
zachęcał, żeby na jakiś czas zamieszkała wraz z rodzicami właśnie we Włoszech.
Vanessa
oczywiście bardzo cieszyła się, że jest nadzieja dla dziewczynki, którą
traktowała niemalże jak własne dziecko, jednak martwiła się tym, jak wiadomość
o rozstaniu z przyjaciółmi przyjmie Elizabeth. Patrząc na smutną twarz córki,
serce się jej krajało, a to przecież nie koniec. Zaczerpnęła więc powietrza i
poinformowała dhampirkę o tym, że również rodzice Gabryela wyjeżdżają do kraju,
skąd pochodził ojciec chłopca, by móc w razie czego pomóc Danielowi i jego
rodzinie.
Tydzień
później Lili wraz z Tomem i Vanessą przyjechali, by pożegnać się z rodziną
Jones. Elizabeth było wstyd, że tak bardzo smuci ją wyjazd, który miał posłużyć
dla dobra jej przyjaciółki, czuła się jak najgorsza egoistka, jednak nie była w
stanie pozbyć się tego palącego ją żalu z powodu rozłąki z tak bliskimi jej
sercu osobami.
Gdy
dotarła na lotnisko, z niechęcią poszła za rodzicami, czując, że jak tak dalej
pójdzie, na pewno się rozpłacze, a tego za żadne skarby świata nie chciała. Gdy
w oddali ujrzała dobrze znane sobie osoby siedzące na sofach w poczekalni na
odprawę, poczuła nagłe ukłucie smutku w sercu. W tamtej chwili wydawało jej
się, że traci swoich przyjaciół na zawsze, co było dla niej bardzo bolesne.
Właśnie wtedy zarówno ona jak i jej rodzice poznali Gabryelę - mamę Gabryela,
która wydała jej się naprawdę sympatyczną osobą. Niestety, ojca blondyna nie
było, gdyż na miejsce przybył wcześniej, aby wszystko przygotować.
Nastała
chwila rozstania. Lili pożegnała Rebeccę, życząc jej zdrowia, potem uściskała
Margaret i Daniela. Najtrudniej było jej podejść do wyglądającego mniej więcej
na czternaście lat młodzieńca. Spojrzała na Gabryela, który miał na sobie
ciemne spodnie i koszulę w odcieniu jasnego brązu, co ładnie kontrastowało z
jego blond czupryną i bursztynowymi oczami. Patrzył na nią z jakimś dziwnym
smutkiem i tęsknotą. Od jakiegoś czasu dziewczyna zaczęła dostrzegać w tym
chłopaku coś więcej niż jego poczucie humoru czy to, jak bardzo się nią
opiekuje. Zauważyła, że Gabryel jest po prostu piekielnie przystojny, a gdy tak
na nią patrzył, wydał jej się jeszcze piękniejszy niż zwykle. Pod wpływem jego
spojrzenia oblała się rumieńcem i już chciała wybąkać jakieś do widzenia, gdy
wampir uśmiechnął się do niej, po prostu ją przytulił i zaczął głaskać po
głowie.
-
Lili, jeszcze się zobaczymy, nie martw się… Wiesz, że jesteś dla mnie naprawdę
ważna, prawda?
Elizabeth
pokiwała głową na znak potwierdzenia i nie mogąc już wytrzymać, pozwoliła łzom
popłynąć. Gabryel odsunął się od niej i ocierając jej policzki, uśmiechnął się
i rzucił:
-
Nie płacz, nie lubię, gdy to robisz.
Mimowolnie
uśmiechnęła się i nie wiedząc czemu, jeszcze raz się w niego wtuliła. Jakieś
pięć minut później cała piątka musiała ruszać do samolotu.
Po
powrocie do domu dziewczyna poszła do swojego pokoju i kładąc się na łóżku,
zaczęła płakać. Wiedziała, że to głupie, bo przecież istnieją komputery, poczta
i inne środki, aby móc się kontaktować, jednak świadomość, że nie wiadomo, jak
długo nie będzie mogła zobaczyć ani dotknąć Gabryela, napawała jej serce
ogromnym bólem. Nawet nie wiedząc kiedy, skulona i ze łzami w oczach
zasnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz