Przyjaciele
Obudziłam
się tuż po dziesiątej, co było związane z tym, że po wczorajszym balu poszłam
spać dopiero o czwartej nad ranem. Zważywszy więc na to, że normalnie wstaję
około szóstej czy siódmej, rzeczywiście można powiedzieć, że spałam całkiem
długo. Byłam tak zmęczona, że miałam ochotę dalej leżeć i nie wychodzić z
łóżka, więc przyłożyłam głowę do poduszki i zamknęłam oczy, jednak do pokoju
bez pukania weszła mama i wesoło rzuciła:
-
Wstawaj, śpiochu! Już po dziesiątej.
Spojrzałam
na szatynkę i mruknęłam:
-
Mamo, o ile mi wiadomo, tylko w połowie jestem wampirzycą, więc potrzebuję
trochę więcej snu niż standardowy wampir.
Vanessa
zachichotała i odpowiedziała:
-
Może i tak, ale cóż, nie wiem, czy twoich ulubionych grzanek z dżemem
wystarczy, bo tata jest bardzo głodny.
Roześmiałam
się i wstając stwierdziłam:
-
Ty wiesz, jak mnie wyciągać z łóżka!
Mama
uśmiechnęła się i podając mi szlafrok, zachichotała:
-
Cóż, taka rola matki!
Szłam
wiedziona zapachem jednej z nielicznych potraw, które lubię i wchodząc do
kuchni, ostrzegającym tonem powiedziałam:
-
Tato, jeżeli zjadłeś wszystko, to pożałujesz!
Wampir
uśmiechnął się i trzymając w dłoniach połowę grzanki, odpowiedział:
-
Nie martw się, zostawiłem ci trochę.
Podsunął
mi talerz z kilkoma grzankami, a ja usiadłam na krześle i zaczęłam ze smakiem
zajadać śniadanie. Po kilku minutach tata zapytał:
-
Co robisz dziś wieczorem?
-
Raczej nic, ale to zależy, jak bardzo przeciągnie się spotkanie z Rafaelem.
Tata,
słysząc imię mojego chłopaka, westchnął, po czym zaproponował:
-
Jeśli chcesz, możesz jechać z nami do Margaret i Daniela.
Po
wczorajszym spotkaniu z przyjaciółmi po tylu latach bardzo pragnęłam zobaczyć
się z nimi ponownie. Zwłaszcza, że Gabryel powiedział mi, że Rebecci nie było
dlatego, że znów zachorowała. Jej rodzice chcieli z nią zostać, jednak
dziewczyna wręcz kazała im iść na to przyjęcie. Poza tym zaniepokoiło mnie to,
że blondyn powiedział, iż przyleciał do kraju sam - bez ojca i mamy. Czułam, że
coś się za tym kryje, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, aby móc z nim
porozmawiać i spotkać się z przyjaciółką, natychmiast potwierdziłam swoją
obecność. Gdy skończyłam jeść, było wpół do jedenastej, więc miałam trzy
godziny na odrobienie zadań domowych i naukę, zanim nie będę musiała iść z Ann
na zakupy.
***
Punktualnie
o godzinie trzynastej trzydzieści znalazłam się przed dużymi, sosnowymi
drzwiami i zapukałam. Po chwili otworzyła mi je niska blondynka w średnim wieku
i uśmiechając się do mnie, przywitała się.
-
Witaj, Elizabeth, Ann zaraz zejdzie.
Weszłam
do środka i jak zwykle poczułam się jak w domu. To miejsce miało naprawdę
przyjemną i ciepłą atmosferę, mimo że nie było zbyt duże. Z kuchni wybiegł mały
czarny pies i merdając ogonkiem, zaczął szczekać i biegać wokół mnie. Pogłaskałam
go, ale zanim zdążyłam coś do niego powiedzieć, usłyszałam głos mojej
przyjaciółki.
-
Wiesz, że cię kocham, prawda? Zupełnie nie mam co na siebie włożyć, a ty umiesz
mi najlepiej doradzić… Dobra, poczekaj tu pięć minut, a ja zabiorę pieniądze i
możemy iść… Aa, byłabym zapomniała, mam dla ciebie tę książkę - dodała, po czym
nie czekając na moją reakcję, po prostu wyszła. Ta dziewczyna to najbardziej
rozgadany i roztrzepany człowiek, jakiego znam. Jej mama pokręciła głową i
westchnęła:
-
Ech, ta moja Ann, ona kiedyś głowę zgubi… Naprawdę mogłaby już nieco
wydorośleć.
Pani
Sophia Rose, niska blondynka o niebieskich oczach i całkiem ładnej jak na swój
wiek sylwetce, była naprawdę miłą osobą. Była nie tylko sympatyczna, ale także
bardzo uczynna i zawsze, gdy byłam u jej córki, starała się mnie dokarmiać.
Uśmiechnęłam się do niej i zachichotałam.
-
Proszę pani, ale gdyby spoważniała, to nie byłaby już Ann.
Na
moja słowa kobieta westchnęła i uśmiechając się stwierdziła:
-
Może masz rację.
Właśnie
w tym momencie do pomieszczenia wpadła blondynka i uśmiechając się rzuciła:
-
To jak, idziemy? Jestem gotowa.
Westchnęłam
i śmiejąc się, razem z przyjaciółką wyruszyłam na zakupowe szaleństwo.
***
-
Długo jeszcze? - mruknęłam, na co Ann siedząca od jakichś dziesięciu czy
piętnastu minut w przebieralni jęknęła:
-
Już wychodzę… Moment…
Wywróciłam
oczami, ale nic nie powiedziałam. Nie cierpię zakupów, ale Ann uważa, że umiem
doradzać, a na dodatek przykuwam uwagę chłopców, więc jeżeli chodzi o
powiększenie zawartości szafy, zatrudnia mnie jako swego rodzaju „stylistkę”.
Po
jakiejś minucie drzwi otworzyły się i zobaczyłam przyjaciółkę w nowej tunice.
Ubranie miało długie rękawy, a dzięki temu, że było dopasowanie do jej figury,
podkreślało jej ładną sylwetkę. Delikatny błękit poprzecinany żółtymi nićmi
układającymi się w różnego rodzaju wzory bardzo ładnie podkreślał kolor zarówno
jej włosów, jak i oczu. Wyglądała wręcz bajecznie. Uśmiechnęłam się do blondynki
i rzuciłam entuzjastycznie:
-
Bierzemy!
Dziewczyna
jeszcze raz spojrzała w lustro i westchnęła.
-
Czy ja wiem… Wydaje mi się, że wyglądam w niej jakoś dziwnie…
Roześmiałam
się i odpowiedziałam:
-
Co ty mówisz, nie wyglądasz dziwnie, wyglądasz ślicznie!
Ann
uśmiechnęła się nieznacznie, po czym stwierdziła, że skoro tak mówię, to ją
weźmie.
Po
kupieniu jeszcze jednej bluzki, spodni i swetra postanowiłyśmy zjeść lody i
wypić gorącą kawę. Udałyśmy się do kawiarni w centrum handlowym, w którym
właśnie przebywałyśmy i zaczęłyśmy przeglądać menu. Wybór padł na lody
truskawkowe dla mnie, a czekoladowe dla Ann. Gdy już
prawie kończyłyśmy, poczułam zapach wilka i zanim zdążyłam zareagować, moja
przyjaciółka powiedziała zaskoczona:
-
Ej, czy to przypadkiem nie ta nowa… Katherine?
Szybko
obróciłam się za siebie i zobaczyłam czarnowłosą wilczycę z kilkoma torbami
zakupów, która przyglądała się wystawie i obserwującą ją ze znudzoną miną
Ferris. Gapiłam się na nie przez kilka sekund, aż jednocześnie obie obróciły
się w moją stronę. Katherine na początku wydała się być zdziwiona, po czym
uśmiechnęła się złośliwie. Złapała
szatynkę, która wyglądała na lekko zniesmaczoną i zaczęła iść w naszą stronę.
Ann spojrzała na mnie i szepnęła zdziwiona:
-
Ciekawe, kim jest ta druga?
Obróciłam
się do niej i wymamrotałam cicho:
-
To pewnie ta przyjaciółka, o której nam mówiła.
Blondynka
bacznie mi się przyjrzała i spytała zmartwiona:
-
Dobrze się czujesz? Strasznie zbladłaś… O ile to możliwe - dodała po chwili.
Ja
tylko przytaknęłam i zaczęłam się zastanawiać, co zamierza Katherine.
Postanowiłam, że nie dam po sobie poznać, że w jakiś sposób się jej obawiam.
Liczyłam na to, że takie zachowanie nie wzbudzi jej podejrzeń, a co za tym
idzie, nikt nie dowie się o związku moim i Rafaela. Byłam tak pochłonięta
myśleniem i analizowaniem sytuacji, że nie zauważyłam, iż do naszego stolika
podeszła już czarnowłosa wilczyca i jej przyjaciółka. Ta pierwsza usiadła na
jednym z wolnych miejsc.
-
Cześć, my się wczoraj chyba widziałyśmy na lekcji fizyki, prawda? - zapytała
Katherine, słodko się uśmiechając.
„Taa,
pytasz się, jakbyś nie wiedziała”, mruknęłam w myślach, przeszywając ją
wzrokiem. Moja przyjaciółka uśmiechnęła się do dziewczyn i odpowiedziała:
- Tak… - Miała pewnie coś jeszcze dodać,
ale zanim to zrobiła, spoglądając na mnie, wtrąciła się wilczyca.
-
To świetnie, będziemy więc przyjaciółkami z klasy… - Uśmiechnęła się szeroko i
wskazując na towarzyszkę, dokończyła -
To moja przyjaciółka, Ferris Walker.
Dziewczyna,
co zapewne uszło uwadze Ann, posłała Katherine piorunujące spojrzenie, po czym
patrząc wyłącznie na blondynkę, uśmiechając się rzuciła:
-
Miło mi.
Moja
przyjaciółka od zawsze uwielbiała nawiązywać nowe znajomości i być w
towarzystwie innych, dlatego nie zdziwiło mnie to, że już po sekundzie
uśmiechała się przyjaźnie do szatynki i zagadnęła:
-
Do której klasy chodzisz? Jeżeli do drugiej, to może będziemy miały jakieś
wspólne lekcje.
„Mam
nadzieję, że nie”, jęknęłam błagalnie w myślach. Mimo że tak naprawdę to tylko
wilczyca mogła narobić problemów Rafaelowi i mnie, to w tej niepozornej
szatynce było coś, co nie dawało mi spokoju. W końcu to dziwne, że nagle
zjawiła się tutaj razem z wilczycą. Patrzyłam tak na nią, aż ta w końcu
rzuciła:
-
Nie, chodzę do pierwszej, więc nie będziemy miały tej przyjemności.
Ciekawa
jestem, czy Ferris naprawdę jest przyjaciółką Katherine, czy ma w tym swój
interes.
-
Ech, szkoda - westchnęła moja koleżanka i spoglądając na mnie, powiedziała
wesoło - Ferris, to moja przyjaciółka, Elizabeth Collins. Dziś buja chyba w
obłokach, bo siedzi i nic się nie odzywa - zaśmiała się. Po chwili szatynka
lekko obróciła się w moją stronę i wymamrotała:
-
Taa... Witam.
Ostatnie
słowo widocznie nie chciało jej przejść przez gardło, bo miała minę, jakby co
najmniej kazano jej się z diabłem przywitać. Po chwili ciszy uśmiechnęłam się jak
gdyby nigdy nic i odpowiedziałam:
-
Miło mi, Ferris.
Dziewczyna
znowu się skrzywiła, po czym mruknęła do czarnowłosej:
-
Katherine, mamy coś jeszcze załatwić, nie pamiętasz?
Dziewczyna
spojrzała na nią zaskoczona i dopiero potem westchnęła:
-
No tak, wybaczcie nam i do zobaczenia.
Po
tych słowach uśmiechnęła się słodko i razem z towarzyszką odeszła od naszego
stolika. Bacznie obserwowałam je obie i zastanawiałam się, czy te coś knują,
czy może one naprawdę przyjechały tu tylko po to, żeby w spokoju mieszkać… Choć
z drugiej strony, nieco dziwny jest ten duet - wilczyca i ludzka dziewczyna…
Ciekawe, w jakich okolicznościach się poznały. Jakąś minutę później były na
tyle daleko, że ludzki słuch Ann na pewno nie mógł usłyszeć tego, co ja.
-
Po co ty mnie do niej ciągałaś, co? Wystarczy, że będę musiała ją znosić w
szkole - warknęła szatynka, na co brunetka wesołym i opanowanym głosem
odpowiedziała:
-
Oj, Ferris, nie denerwuj się, po prostu na swój sposób realizuję nasz cel.
Dziewczyna
westchnęła tylko, po czym obie zniknęły mi z pola widzenia. Czyli one jednak
coś kombinują, pytanie tylko co?
-
Lili, co się dziś z tobą dzieje, zakochałaś się czy co?
Natłok
pytań i myśli przerwał chichot mojej przyjaciółki.
***
Stałam
przed domem Rafaela i zastawiałam się, czy mówić mu o moich nowych
„przyjaciółkach”, czy też raczej nie. Zadzwoniłam, by po chwili drzwi otworzyła
mi uśmiechnięta od ucha do ucha Laura, która tonem przesiąkniętym entuzjazmem
przywitała się ze mną.
-
Cześć, Lili, jak tam po balu? Kurczę, ciekawe, jak to jest być na takim
przyjęciu… Na pewno czułaś się jak jakaś księżniczka…
-
Lauro! - Wypowiedź córki przerwał niepodziewanie Victor, który wyszedł z
jednego z pokojów na parterze. Spojrzał na mnie i westchnął - Rafael niedawno
gdzieś wyszedł, zaraz powinien wrócić.
-
Dziękuję - odpowiedziałam grzecznie, po czym mężczyzna kiwnął głową i nic
więcej nie mówiąc, poszedł do kuchni. Ciekawa jestem, czy Tomowi i Victorowi
kiedyś przejdzie. Tymczasem Lura uśmiechnęła się i szepnęła:
-
Nie przejmuj się, kiedyś na pewno cię polubi, tak jak ja. - Tu wyszczerzyła
zęby i chichocząc dodała - Z tego, co słyszałam, twój tata też nie za bardzo
przepada za moim braciszkiem.
Westchnęłam
i pokiwałam głową. Wilczyca była dziś w nadzwyczajnie dobrym nastroju i zanim
zdołałam się zapytać o powód jej świetnego humoru, dziewczyna znowu się
odezwała.
-
No dobra, to opowiadaj, jak było.
Usiadłyśmy
wreszcie na jednej z kanap, a ja, uśmiechając
się nieznacznie, odpowiedziałam:
-
Jeżeli chodzi o mnie, to było całkiem nudno, a poza tym te wszystkie obłudne
osoby… Gdyby nie to, że okazało się, iż moi przyjaciele z dzieciństwa na nim
byli, mogłabym się tam zanudzić na śmierć.
Dziewczyna
spojrzała na mnie zaskoczona i westchnęła.
-
Ech, ale i tak szkoda, że my nie mamy zwyczaju robić takich rzeczy, bo chętnie
zobaczyłabym, jak to jest… - Na chwilę przerwała i obracając głowę w stronę
kuchni rzuciła - Chyba że mamy, a tylko ja o tym nie wiem?
Z
pomieszczenia wydobył się tylko zdenerwowany pomruk:
-
Nie, nie mamy i skończ już ten temat.
Brunetka
tylko westchnęła.
-
Ciężko jest być jedyną dziewczyną w rodzinie… W każdym razie… Naprawdę było tak
źle?
Uśmiechnęłam
się nieznacznie i stwierdziłam:
-
Cóż, po jakichś dwudziestu minutach miałam dość. Tak więc nie żałuj, że u was
nie organizuje się żadnych balów.
Dziewczyna
westchnęła i w tym momencie drzwi się otworzyły, a do środka wszedł ciemnooki
brunet, który na nasz widok uśmiechnął się i nic nie mówiąc podszedł do mnie,
pocałował mnie w czoło i szepnął:
-
I jak, przeżyłaś?
Usiadł
przy mnie. Już miałam mu coś odpowiedzieć, ale siostra Rafaela rzuciła w niego
poduszką i z miną pięciolatki burknęła:
-
A z siostrą się nie przywitasz, ładnie to tak?
Chłopak
pokazał jej język i stwierdził:
-
Rano się z tobą witałem, nie wystarczy ci?
Dziewczyna
wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu i chichocząc rzuciła:
-
Nie, a bo co?
Chłopak
tylko głęboko westchnął i zachowanie młodszej siostry podsumował słowami:
„zupełnie jak dziecko”.
-
Rafael, nie wiem, czy pamiętasz, ale dopiero co pokazałeś jej język i nie
powiesz mi chyba, że to jest zachowanie dorosłego - przypomniałam mu ostrożnie,
na co Laura zachichotała i przytaknęła mi.
-
I ty, Brutusie, przeciwko mnie? - zapytał smutnym tonem. Jeszcze jakiś czas się
przekomarzaliśmy, aż w końcu czarnowłosy zabrał mnie na spacer. O dziwo,
dopiero wychodząc uświadomiłam sobie, że wewnątrz domu wyczułam jakiś znany
zapach, a bynajmniej nie była to woń mojego chłopaka czy kogoś z jego bliskich.
Gdy
tylko wyszliśmy, Rafael ponownie zapytał o bal. Westchnęłam i patrząc przed
siebie, mruknęłam:
-
Cały ten bal był jakiś dziwny… Najpierw okazało się, że przyjechała rodzina, z
którą od dzieciństwa się przyjaźniłam, potem zobaczyłam Kage Hiou, który wydał
mi się zupełnie inny od reszty, później rodzina Hell pojawiała się zupełnie bez
zaproszenia, potem Narinn… - W trakcie mojego monologu wszystkie moje stresy,
wątpliwości i lęki powróciły, a ja zaczęłam mówić coraz bardziej niespokojnym
głosem. Wilkołak ani razu nie zakłócił mojego potoku słów, a gdy już skończyłam,
objął mnie i wyszeptał:
-
Już dobrze.
Wdychając
jego zapach i słuchając bicia jego serca, zaczęłam nieco się uspokajać. Po
chwili wymamrotałam:
-
Dziękuję… Ty naprawdę zawsze wiesz, czego potrzebuję.
-
Do usług.
Odsunęłam
się od niego i uśmiechając się lekko, stwierdziłam:
-
Zmieńmy lepiej temat… Laura wydawała się dziś nadzwyczaj radosna, coś się
stało?
Chłopak
westchnął.
-
Wczoraj przyjechała jakaś znajoma mojego ojca i moja siostra bardzo ją
polubiła. Musi jej brakować kogoś, z kim może pogadać o tych wilczych i
kobiecych sprawach.
Musiałam
przyznać mu rację, Laurze rzeczywiście brakowało matki. Choć sam na sam
rozmawiamy raczej rzadko, to widzę, jak tej młodej dziewczynie potrzebny jest
ktoś, z kim może pogadać jak z matką czy siostrą.
Doszliśmy
nad rzekę i stanęliśmy na moście, oddychając
świeżym, wczesnozimowym powietrzem i wsłuchiwaliśmy się w odgłosy lasu i bicie
naszych serc. Ciszę przerwał Rafael, który rzucił zmartwionym głosem:
-
Martwię się o Laurę, już niedługo powinna przejść swoją pierwszą przemianę… Ma
mnie i ojca, ale wiadomo, że dla dziewczyny w jej wieku pewne aspekty przemiany
są dość kłopotliwe, więc gdyby Katherine mogła…
Na
dźwięk tego imienia krzyknęłam:
-
Co?! Znajomą twojego ojca jest Katherine Williams?!
Chłopak
spojrzał na mnie zaskoczony i zapytał:
-
A co, znasz ją?
Patrzyłam
na niego ogłupiała i powiedziałam:
-
Znam? Tak, w piątek zawitała do mojej klasy jako nowa uczennica, mało tego -
przybyła z normalną dziewczyną…
-
Ferris Walker - dokończyliśmy jednocześnie.
Tym
razem to ja patrzyłam na chłopaka jak idiotka, a on, nie czekając na moje
słowa, zaczął opowiadać o sobotnim popołudniu. Rafael zawiózł Laurę na zakupy,
a gdy wrócili do domu, okazało się,
że razem z ich ojcem przebywały dwie dziewczyny. Katherine i Ferris. Victor
przedstawił brunetkę jako znajomą swoją i Caroline sprzed wielu lat, natomiast
szatynkę jako przyjaciółkę Katherine. Wyjaśnił też rodzeństwu, że dziewczyna
wie o wszystkim, co dotyczy wilkołaków i wampirów.
Słuchałam
jego słów i nagle uświadomiłam sobie, skąd znałam ten zapach z domu Rafaela.
Przecież to była woń Katherine i Ferris, no jasne!
-
Rafael, jeżeli ona... Czy to zbieg okoliczności? - szepnęłam załamanym głosem
po zakończeniu relacji bruneta. Chłopak milczał przez chwilę, aż w końcu
opierając się o poręcz mostu, stwierdził:
-
Ona nie może się o nas dowiedzieć, przynajmniej nie teraz… Nie wydaje mi się,
żeby to był tylko i wyłącznie przypadek…
***
-
Lili, jeszcze nie jesteś gotowa? - zapytał lekko już podenerwowany ojciec.
-
Już, już, chwila! - krzyknęłam, zapinając bransoletkę z gwiazdą, którą dostałam
na dziesiąte urodziny od Rebecci. Założyłam jeszcze płaszcz i zeszłam na dół.
Tata mruknął, że mogłam przyjść wcześniej, ale nie miałam zamiaru jeszcze
bardziej się denerwować, więc nic mu nie odpowiedziałam, tylko wsiadłam do
auta. Podczas podróży do domu Margaret i Daniela starałam się nie myśleć o
zmartwieniach, tylko o czekającym mnie wieczorze z przyjaciółmi. Średnio mi się
to udawało.
Jak
zwykle przywitał nas kamerdyner i zaprowadził do salonu, w którym już czekali
na nas zarówno Daniel i Margaret, jak i Gabryel wraz z Rebeccą. Nie widziałam
swojej przyjaciółki od tylu lat, a ona postarzała się zaledwie o jakiś rok. Gdy
żegnałam ją na lotnisku, można było ją uznać za dwunastolatkę bądź
trzynastolatkę, a teraz za mniej więcej czternastolatkę. Była bardzo
drobniutka, a to z niezwykle bladą (nawet jak na wampira) skórą dawało
wrażenie, że tej dziewczynki nie można dotknąć, bo zaraz rozpadnie się niczym
porcelanowa lalka. Założę się, że niejeden chłopak mógłby się już za nią
obejrzeć. Ciemnoczekoladowe loczki
średniej długości dodawały jej słodyczy, a wraz z niemal przezroczystą skórą i
jasnozielonymi oczami dawały wrażenie, że to jakaś zjawa niezwykle pięknej
dziewczynki. Uśmiechnęłam się do niej, a ona odwzajemniła się tym samym, po
czym cicho zachichotała.
-
Lili, jak się ostatni raz widziałyśmy, byłyśmy prawie swoimi rówieśniczkami, a
teraz wyprzedziłaś mnie o jakieś trzy, cztery lata.
Uśmiechnęłam
się i odpowiedziałam:
-
Racja, ale i tak pewnie niejeden chłopak się za tobą ogląda. Wyglądasz
ślicznie!
Dziewczyna
zarumieniła się lekko i podziękowała mi za komplement. Przez jakiś czas rodzina
opowiadała nam o Włoszech i o tym, co się dokładnie działo w czasie ich
nieobecności. Okazało się, że cały ten lekarz pomógł Rebecce tylko poniekąd - dziewczyna faktycznie
rzadziej chorowała, ale i tak nie do końca wyzdrowiała.
Po pewnym czasie postanowiłam przejść się
po domu razem z przyjaciółką. Rozmawiałyśmy, żartowałyśmy i chyba każda z nas
choć na chwilę zapomniała o troskach.
-
Lili, Gabryel miał rację, jesteś naprawdę śliczna! - zaśmiała się w pewnym
momencie dziewczyna, na co ja zaczerwieniłam się i odpowiedziałam:
-
I kto to mówi, ty też jesteś śliczna!
Obie
wybuchłyśmy śmiechem, jednak został on przerwany przez rozbawiony głos
Gabryela.
-
Co wam tak wesoło?
Spojrzałyśmy
na siebie i jeszcze głośniej zachichotałyśmy. W końcu uspokoiłyśmy się na tyle,
że nie wyglądałyśmy jak dwie wariatki i mogłyśmy znowu normalnie rozmawiać.
Przez pewien czas szliśmy we troje, wspominając
stare czasy, ale niestety Rebecca szybko się zmęczyła, poszła więc się położyć,
zostawiając mnie i blondyna sam na sam. Chłopak uśmiechnął się i stwierdził:
-
Bardzo jej ciebie brakowało.
Oparłam
się o kremowe ściany i zamykając oczy, z nikłym uśmiechem odpowiedziałam:
-
Mnie jej również… - Po chwili głębokiego oddychania spojrzałam na chłopaka i
dokończyłam - Zresztą jak was wszystkich… Przez te cztery lata bardzo za wami
tęskniłam.
Wampir
zachichotał i przypomniał mi:
-
Gdy wylatywaliśmy, mówiłem, że się jeszcze zobaczymy.
-
No tak… Zawsze miałeś rację - stwierdziłam.
W
życiu spotykamy różnych ludzi. Niektórzy stają się naszymi wrogami, innym
jesteśmy zupełnie obojętni, ale mimo wszystko są osoby, które zostają naszymi
przyjaciółmi i nieważne, co się zdarzy, można na nich liczyć i dzięki temu
wiem, że mimo wszystko mogę z nadzieją patrzeć w przyszłość, bo wiem, że mam do
kogo zwrócić się o pomoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz