Rozdział IX

Przyjaciele
       Obudziłam się tuż po dziesiątej, co było związane z tym, że po wczorajszym balu poszłam spać dopiero o czwartej nad ranem. Zważywszy więc na to, że normalnie wstaję około szóstej czy siódmej, rzeczywiście można powiedzieć, że spałam całkiem długo. Byłam tak zmęczona, że miałam ochotę dalej leżeć i nie wychodzić z łóżka, więc przyłożyłam głowę do poduszki i zamknęłam oczy, jednak do pokoju bez pukania weszła mama i wesoło rzuciła:
       - Wstawaj, śpiochu! Już po dziesiątej.
       Spojrzałam na szatynkę i mruknęłam:
       - Mamo, o ile mi wiadomo, tylko w połowie jestem wampirzycą, więc potrzebuję trochę więcej snu niż standardowy wampir.
       Vanessa zachichotała i odpowiedziała:
       - Może i tak, ale cóż, nie wiem, czy twoich ulubionych grzanek z dżemem wystarczy, bo tata jest bardzo głodny.
       Roześmiałam się i wstając stwierdziłam:
       - Ty wiesz, jak mnie wyciągać z łóżka!
       Mama uśmiechnęła się i podając mi szlafrok, zachichotała:
       - Cóż, taka rola matki!
       Szłam wiedziona zapachem jednej z nielicznych potraw, które lubię i wchodząc do kuchni, ostrzegającym tonem powiedziałam:
       - Tato, jeżeli zjadłeś wszystko, to pożałujesz!
       Wampir uśmiechnął się i trzymając w dłoniach połowę grzanki, odpowiedział:
       - Nie martw się, zostawiłem ci trochę.
       Podsunął mi talerz z kilkoma grzankami, a ja usiadłam na krześle i zaczęłam ze smakiem zajadać śniadanie. Po kilku minutach tata zapytał:
       - Co robisz dziś wieczorem?
       - Raczej nic, ale to zależy, jak bardzo przeciągnie się spotkanie z Rafaelem.
       Tata, słysząc imię mojego chłopaka, westchnął, po czym zaproponował:
       - Jeśli chcesz, możesz jechać z nami do Margaret i Daniela.
       Po wczorajszym spotkaniu z przyjaciółmi po tylu latach bardzo pragnęłam zobaczyć się z nimi ponownie. Zwłaszcza, że Gabryel powiedział mi, że Rebecci nie było dlatego, że znów zachorowała. Jej rodzice chcieli z nią zostać, jednak dziewczyna wręcz kazała im iść na to przyjęcie. Poza tym zaniepokoiło mnie to, że blondyn powiedział, iż przyleciał do kraju sam - bez ojca i mamy. Czułam, że coś się za tym kryje, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, aby móc z nim porozmawiać i spotkać się z przyjaciółką, natychmiast potwierdziłam swoją obecność. Gdy skończyłam jeść, było wpół do jedenastej, więc miałam trzy godziny na odrobienie zadań domowych i naukę, zanim nie będę musiała iść z Ann na zakupy.
***
       Punktualnie o godzinie trzynastej trzydzieści znalazłam się przed dużymi, sosnowymi drzwiami i zapukałam. Po chwili otworzyła mi je niska blondynka w średnim wieku i uśmiechając się do mnie, przywitała się.
       - Witaj, Elizabeth, Ann zaraz zejdzie.
       Weszłam do środka i jak zwykle poczułam się jak w domu. To miejsce miało naprawdę przyjemną i ciepłą atmosferę, mimo że nie było zbyt duże. Z kuchni wybiegł mały czarny pies i merdając ogonkiem, zaczął szczekać i biegać wokół mnie. Pogłaskałam go, ale zanim zdążyłam coś do niego powiedzieć, usłyszałam głos mojej przyjaciółki.
       - Wiesz, że cię kocham, prawda? Zupełnie nie mam co na siebie włożyć, a ty umiesz mi najlepiej doradzić… Dobra, poczekaj tu pięć minut, a ja zabiorę pieniądze i możemy iść… Aa, byłabym zapomniała, mam dla ciebie tę książkę - dodała, po czym nie czekając na moją reakcję, po prostu wyszła. Ta dziewczyna to najbardziej rozgadany i roztrzepany człowiek, jakiego znam. Jej mama pokręciła głową i westchnęła:
       - Ech, ta moja Ann, ona kiedyś głowę zgubi… Naprawdę mogłaby już nieco wydorośleć.
       Pani Sophia Rose, niska blondynka o niebieskich oczach i całkiem ładnej jak na swój wiek sylwetce, była naprawdę miłą osobą. Była nie tylko sympatyczna, ale także bardzo uczynna i zawsze, gdy byłam u jej córki, starała się mnie dokarmiać. Uśmiechnęłam się do niej i zachichotałam.
       - Proszę pani, ale gdyby spoważniała, to nie byłaby już Ann.
       Na moja słowa kobieta westchnęła i uśmiechając się stwierdziła:
       - Może masz rację.
       Właśnie w tym momencie do pomieszczenia wpadła blondynka i uśmiechając się rzuciła:
       - To jak, idziemy? Jestem gotowa.
       Westchnęłam i śmiejąc się, razem z przyjaciółką wyruszyłam na zakupowe szaleństwo.
***
       - Długo jeszcze? - mruknęłam, na co Ann siedząca od jakichś dziesięciu czy piętnastu minut w przebieralni jęknęła:
       - Już wychodzę… Moment…
       Wywróciłam oczami, ale nic nie powiedziałam. Nie cierpię zakupów, ale Ann uważa, że umiem doradzać, a na dodatek przykuwam uwagę chłopców, więc jeżeli chodzi o powiększenie zawartości szafy, zatrudnia mnie jako swego rodzaju „stylistkę”.
       Po jakiejś minucie drzwi otworzyły się i zobaczyłam przyjaciółkę w nowej tunice. Ubranie miało długie rękawy, a dzięki temu, że było dopasowanie do jej figury, podkreślało jej ładną sylwetkę. Delikatny błękit poprzecinany żółtymi nićmi układającymi się w różnego rodzaju wzory bardzo ładnie podkreślał kolor zarówno jej włosów, jak i oczu. Wyglądała wręcz bajecznie. Uśmiechnęłam się do blondynki i rzuciłam entuzjastycznie:
       - Bierzemy!
       Dziewczyna jeszcze raz spojrzała w lustro i westchnęła.
       - Czy ja wiem… Wydaje mi się, że wyglądam w niej jakoś dziwnie…
       Roześmiałam się i odpowiedziałam:
       - Co ty mówisz, nie wyglądasz dziwnie, wyglądasz ślicznie!
       Ann uśmiechnęła się nieznacznie, po czym stwierdziła, że skoro tak mówię, to ją weźmie.
       Po kupieniu jeszcze jednej bluzki, spodni i swetra postanowiłyśmy zjeść lody i wypić gorącą kawę. Udałyśmy się do kawiarni w centrum handlowym, w którym właśnie przebywałyśmy i zaczęłyśmy przeglądać menu. Wybór padł na lody truskawkowe dla mnie, a czekoladowe dla Ann. Gdy już prawie kończyłyśmy, poczułam zapach wilka i zanim zdążyłam zareagować, moja przyjaciółka powiedziała zaskoczona:
       - Ej, czy to przypadkiem nie ta nowa… Katherine?
       Szybko obróciłam się za siebie i zobaczyłam czarnowłosą wilczycę z kilkoma torbami zakupów, która przyglądała się wystawie i obserwującą ją ze znudzoną miną Ferris. Gapiłam się na nie przez kilka sekund, aż jednocześnie obie obróciły się w moją stronę. Katherine na początku wydała się być zdziwiona, po czym uśmiechnęła się złośliwie. Złapała szatynkę, która wyglądała na lekko zniesmaczoną i zaczęła iść w naszą stronę. Ann spojrzała na mnie i szepnęła zdziwiona:
       - Ciekawe, kim jest ta druga?
       Obróciłam się do niej i wymamrotałam cicho:
       - To pewnie ta przyjaciółka, o której nam mówiła.
       Blondynka bacznie mi się przyjrzała i spytała zmartwiona:
       - Dobrze się czujesz? Strasznie zbladłaś… O ile to możliwe - dodała po chwili.
       Ja tylko przytaknęłam i zaczęłam się zastanawiać, co zamierza Katherine. Postanowiłam, że nie dam po sobie poznać, że w jakiś sposób się jej obawiam. Liczyłam na to, że takie zachowanie nie wzbudzi jej podejrzeń, a co za tym idzie, nikt nie dowie się o związku moim i Rafaela. Byłam tak pochłonięta myśleniem i analizowaniem sytuacji, że nie zauważyłam, iż do naszego stolika podeszła już czarnowłosa wilczyca i jej przyjaciółka. Ta pierwsza usiadła na jednym z wolnych miejsc.
       - Cześć, my się wczoraj chyba widziałyśmy na lekcji fizyki, prawda? - zapytała Katherine, słodko się uśmiechając.
       „Taa, pytasz się, jakbyś nie wiedziała”, mruknęłam w myślach, przeszywając ją wzrokiem. Moja przyjaciółka uśmiechnęła się do dziewczyn i odpowiedziała:
       - Tak… - Miała pewnie coś jeszcze dodać, ale zanim to zrobiła, spoglądając na mnie, wtrąciła się wilczyca.
       - To świetnie, będziemy więc przyjaciółkami z klasy… - Uśmiechnęła się szeroko i wskazując na towarzyszkę, dokończyła - To moja przyjaciółka, Ferris Walker.
       Dziewczyna, co zapewne uszło uwadze Ann, posłała Katherine piorunujące spojrzenie, po czym patrząc wyłącznie na blondynkę, uśmiechając się rzuciła:
       - Miło mi.
       Moja przyjaciółka od zawsze uwielbiała nawiązywać nowe znajomości i być w towarzystwie innych, dlatego nie zdziwiło mnie to, że już po sekundzie uśmiechała się przyjaźnie do szatynki i zagadnęła:
       - Do której klasy chodzisz? Jeżeli do drugiej, to może będziemy miały jakieś wspólne lekcje.
       „Mam nadzieję, że nie”, jęknęłam błagalnie w myślach. Mimo że tak naprawdę to tylko wilczyca mogła narobić problemów Rafaelowi i mnie, to w tej niepozornej szatynce było coś, co nie dawało mi spokoju. W końcu to dziwne, że nagle zjawiła się tutaj razem z wilczycą. Patrzyłam tak na nią, aż ta w końcu rzuciła:
       - Nie, chodzę do pierwszej, więc nie będziemy miały tej przyjemności.
       Ciekawa jestem, czy Ferris naprawdę jest przyjaciółką Katherine, czy ma w tym swój interes.
       - Ech, szkoda - westchnęła moja koleżanka i spoglądając na mnie, powiedziała wesoło - Ferris, to moja przyjaciółka, Elizabeth Collins. Dziś buja chyba w obłokach, bo siedzi i nic się nie odzywa - zaśmiała się. Po chwili szatynka lekko obróciła się w moją stronę i wymamrotała:
       - Taa... Witam.
       Ostatnie słowo widocznie nie chciało jej przejść przez gardło, bo miała minę, jakby co najmniej kazano jej się z diabłem przywitać. Po chwili ciszy uśmiechnęłam się jak gdyby nigdy nic i odpowiedziałam:
       - Miło mi, Ferris.
       Dziewczyna znowu się skrzywiła, po czym mruknęła do czarnowłosej:
       - Katherine, mamy coś jeszcze załatwić, nie pamiętasz?
       Dziewczyna spojrzała na nią zaskoczona i dopiero potem westchnęła:
       - No tak, wybaczcie nam i do zobaczenia.
       Po tych słowach uśmiechnęła się słodko i razem z towarzyszką odeszła od naszego stolika. Bacznie obserwowałam je obie i zastanawiałam się, czy te coś knują, czy może one naprawdę przyjechały tu tylko po to, żeby w spokoju mieszkać… Choć z drugiej strony, nieco dziwny jest ten duet - wilczyca i ludzka dziewczyna… Ciekawe, w jakich okolicznościach się poznały. Jakąś minutę później były na tyle daleko, że ludzki słuch Ann na pewno nie mógł usłyszeć tego, co ja.
       - Po co ty mnie do niej ciągałaś, co? Wystarczy, że będę musiała ją znosić w szkole - warknęła szatynka, na co brunetka wesołym i opanowanym głosem odpowiedziała:
       - Oj, Ferris, nie denerwuj się, po prostu na swój sposób realizuję nasz cel.
       Dziewczyna westchnęła tylko, po czym obie zniknęły mi z pola widzenia. Czyli one jednak coś kombinują, pytanie tylko co?
       - Lili, co się dziś z tobą dzieje, zakochałaś się czy co?
       Natłok pytań i myśli przerwał chichot mojej przyjaciółki.
***
       Stałam przed domem Rafaela i zastawiałam się, czy mówić mu o moich nowych „przyjaciółkach”, czy też raczej nie. Zadzwoniłam, by po chwili drzwi otworzyła mi uśmiechnięta od ucha do ucha Laura, która tonem przesiąkniętym entuzjazmem przywitała się ze mną.
       - Cześć, Lili, jak tam po balu? Kurczę, ciekawe, jak to jest być na takim przyjęciu… Na pewno czułaś się jak jakaś księżniczka…
       - Lauro! - Wypowiedź córki przerwał niepodziewanie Victor, który wyszedł z jednego z pokojów na parterze. Spojrzał na mnie i westchnął - Rafael niedawno gdzieś wyszedł, zaraz powinien wrócić.
       - Dziękuję - odpowiedziałam grzecznie, po czym mężczyzna kiwnął głową i nic więcej nie mówiąc, poszedł do kuchni. Ciekawa jestem, czy Tomowi i Victorowi kiedyś przejdzie. Tymczasem Lura uśmiechnęła się i szepnęła:
       - Nie przejmuj się, kiedyś na pewno cię polubi, tak jak ja. - Tu wyszczerzyła zęby i chichocząc dodała - Z tego, co słyszałam, twój tata też nie za bardzo przepada za moim braciszkiem.
       Westchnęłam i pokiwałam głową. Wilczyca była dziś w nadzwyczajnie dobrym nastroju i zanim zdołałam się zapytać o powód jej świetnego humoru, dziewczyna znowu się odezwała.
       - No dobra, to opowiadaj, jak było.
       Usiadłyśmy wreszcie na jednej z kanap, a ja, uśmiechając się nieznacznie, odpowiedziałam:
       - Jeżeli chodzi o mnie, to było całkiem nudno, a poza tym te wszystkie obłudne osoby… Gdyby nie to, że okazało się, iż moi przyjaciele z dzieciństwa na nim byli, mogłabym się tam zanudzić na śmierć.
       Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona i westchnęła.
       - Ech, ale i tak szkoda, że my nie mamy zwyczaju robić takich rzeczy, bo chętnie zobaczyłabym, jak to jest… - Na chwilę przerwała i obracając głowę w stronę kuchni rzuciła - Chyba że mamy, a tylko ja o tym nie wiem?
       Z pomieszczenia wydobył się tylko zdenerwowany pomruk:
       - Nie, nie mamy i skończ już ten temat.
       Brunetka tylko westchnęła.
       - Ciężko jest być jedyną dziewczyną w rodzinie… W każdym razie… Naprawdę było tak źle?
       Uśmiechnęłam się nieznacznie i stwierdziłam:
       - Cóż, po jakichś dwudziestu minutach miałam dość. Tak więc nie żałuj, że u was nie organizuje się żadnych balów.
       Dziewczyna westchnęła i w tym momencie drzwi się otworzyły, a do środka wszedł ciemnooki brunet, który na nasz widok uśmiechnął się i nic nie mówiąc podszedł do mnie, pocałował mnie w czoło i szepnął:
       - I jak, przeżyłaś?
       Usiadł przy mnie. Już miałam mu coś odpowiedzieć, ale siostra Rafaela rzuciła w niego poduszką i z miną pięciolatki burknęła:
       - A z siostrą się nie przywitasz, ładnie to tak?
       Chłopak pokazał jej język i stwierdził:
       - Rano się z tobą witałem, nie wystarczy ci?
       Dziewczyna wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu i chichocząc rzuciła:
       - Nie, a bo co?
       Chłopak tylko głęboko westchnął i zachowanie młodszej siostry podsumował słowami: „zupełnie jak dziecko”.
       - Rafael, nie wiem, czy pamiętasz, ale dopiero co pokazałeś jej język i nie powiesz mi chyba, że to jest zachowanie dorosłego - przypomniałam mu ostrożnie, na co Laura zachichotała i przytaknęła mi.
       - I ty, Brutusie, przeciwko mnie? - zapytał smutnym tonem. Jeszcze jakiś czas się przekomarzaliśmy, aż w końcu czarnowłosy zabrał mnie na spacer. O dziwo, dopiero wychodząc uświadomiłam sobie, że wewnątrz domu wyczułam jakiś znany zapach, a bynajmniej nie była to woń mojego chłopaka czy kogoś z jego bliskich.
       Gdy tylko wyszliśmy, Rafael ponownie zapytał o bal. Westchnęłam i patrząc przed siebie, mruknęłam:
       - Cały ten bal był jakiś dziwny… Najpierw okazało się, że przyjechała rodzina, z którą od dzieciństwa się przyjaźniłam, potem zobaczyłam Kage Hiou, który wydał mi się zupełnie inny od reszty, później rodzina Hell pojawiała się zupełnie bez zaproszenia, potem Narinn… - W trakcie mojego monologu wszystkie moje stresy, wątpliwości i lęki powróciły, a ja zaczęłam mówić coraz bardziej niespokojnym głosem. Wilkołak ani razu nie zakłócił mojego potoku słów, a gdy już skończyłam, objął mnie i wyszeptał:
       - Już dobrze.
       Wdychając jego zapach i słuchając bicia jego serca, zaczęłam nieco się uspokajać. Po chwili wymamrotałam:
       - Dziękuję… Ty naprawdę zawsze wiesz, czego potrzebuję.
       - Do usług.
       Odsunęłam się od niego i uśmiechając się lekko, stwierdziłam:
       - Zmieńmy lepiej temat… Laura wydawała się dziś nadzwyczaj radosna, coś się stało?
       Chłopak westchnął.
       - Wczoraj przyjechała jakaś znajoma mojego ojca i moja siostra bardzo ją polubiła. Musi jej brakować kogoś, z kim może pogadać o tych wilczych i kobiecych sprawach.
       Musiałam przyznać mu rację, Laurze rzeczywiście brakowało matki. Choć sam na sam rozmawiamy raczej rzadko, to widzę, jak tej młodej dziewczynie potrzebny jest ktoś, z kim może pogadać jak z matką czy siostrą.
       Doszliśmy nad rzekę i stanęliśmy na moście, oddychając świeżym, wczesnozimowym powietrzem i wsłuchiwaliśmy się w odgłosy lasu i bicie naszych serc. Ciszę przerwał Rafael, który rzucił zmartwionym głosem:
       - Martwię się o Laurę, już niedługo powinna przejść swoją pierwszą przemianę… Ma mnie i ojca, ale wiadomo, że dla dziewczyny w jej wieku pewne aspekty przemiany są dość kłopotliwe, więc gdyby Katherine mogła…
       Na dźwięk tego imienia krzyknęłam:
       - Co?! Znajomą twojego ojca jest Katherine Williams?!
       Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony i zapytał:
       - A co, znasz ją?
       Patrzyłam na niego ogłupiała i powiedziałam:
       - Znam? Tak, w piątek zawitała do mojej klasy jako nowa uczennica, mało tego - przybyła z normalną dziewczyną…
       - Ferris Walker - dokończyliśmy jednocześnie.
       Tym razem to ja patrzyłam na chłopaka jak idiotka, a on, nie czekając na moje słowa, zaczął opowiadać o sobotnim popołudniu. Rafael zawiózł Laurę na zakupy, a gdy wrócili do domu, okazało się, że razem z ich ojcem przebywały dwie dziewczyny. Katherine i Ferris. Victor przedstawił brunetkę jako znajomą swoją i Caroline sprzed wielu lat, natomiast szatynkę jako przyjaciółkę Katherine. Wyjaśnił też rodzeństwu, że dziewczyna wie o wszystkim, co dotyczy wilkołaków i wampirów.
       Słuchałam jego słów i nagle uświadomiłam sobie, skąd znałam ten zapach z domu Rafaela. Przecież to była woń Katherine i Ferris, no jasne!
       - Rafael, jeżeli ona... Czy to zbieg okoliczności? - szepnęłam załamanym głosem po zakończeniu relacji bruneta. Chłopak milczał przez chwilę, aż w końcu opierając się o poręcz mostu, stwierdził:
       - Ona nie może się o nas dowiedzieć, przynajmniej nie teraz… Nie wydaje mi się, żeby to był tylko i wyłącznie przypadek…
***
       - Lili, jeszcze nie jesteś gotowa? - zapytał lekko już podenerwowany ojciec.
       - Już, już, chwila! - krzyknęłam, zapinając bransoletkę z gwiazdą, którą dostałam na dziesiąte urodziny od Rebecci. Założyłam jeszcze płaszcz i zeszłam na dół. Tata mruknął, że mogłam przyjść wcześniej, ale nie miałam zamiaru jeszcze bardziej się denerwować, więc nic mu nie odpowiedziałam, tylko wsiadłam do auta. Podczas podróży do domu Margaret i Daniela starałam się nie myśleć o zmartwieniach, tylko o czekającym mnie wieczorze z przyjaciółmi. Średnio mi się to udawało.
       Jak zwykle przywitał nas kamerdyner i zaprowadził do salonu, w którym już czekali na nas zarówno Daniel i Margaret, jak i Gabryel wraz z Rebeccą. Nie widziałam swojej przyjaciółki od tylu lat, a ona postarzała się zaledwie o jakiś rok. Gdy żegnałam ją na lotnisku, można było ją uznać za dwunastolatkę bądź trzynastolatkę, a teraz za mniej więcej czternastolatkę. Była bardzo drobniutka, a to z niezwykle bladą (nawet jak na wampira) skórą dawało wrażenie, że tej dziewczynki nie można dotknąć, bo zaraz rozpadnie się niczym porcelanowa lalka. Założę się, że niejeden chłopak mógłby się już za nią obejrzeć. Ciemnoczekoladowe loczki średniej długości dodawały jej słodyczy, a wraz z niemal przezroczystą skórą i jasnozielonymi oczami dawały wrażenie, że to jakaś zjawa niezwykle pięknej dziewczynki. Uśmiechnęłam się do niej, a ona odwzajemniła się tym samym, po czym cicho zachichotała.
       - Lili, jak się ostatni raz widziałyśmy, byłyśmy prawie swoimi rówieśniczkami, a teraz wyprzedziłaś mnie o jakieś trzy, cztery lata.
       Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam:
       - Racja, ale i tak pewnie niejeden chłopak się za tobą ogląda. Wyglądasz ślicznie!
       Dziewczyna zarumieniła się lekko i podziękowała mi za komplement. Przez jakiś czas rodzina opowiadała nam o Włoszech i o tym, co się dokładnie działo w czasie ich nieobecności. Okazało się, że cały ten lekarz pomógł Rebecce tylko poniekąd - dziewczyna faktycznie rzadziej chorowała, ale i tak nie do końca wyzdrowiała.
       Po pewnym czasie postanowiłam przejść się po domu razem z przyjaciółką. Rozmawiałyśmy, żartowałyśmy i chyba każda z nas choć na chwilę zapomniała o troskach.
       - Lili, Gabryel miał rację, jesteś naprawdę śliczna! - zaśmiała się w pewnym momencie dziewczyna, na co ja zaczerwieniłam się i odpowiedziałam:
       - I kto to mówi, ty też jesteś śliczna!
       Obie wybuchłyśmy śmiechem, jednak został on przerwany przez rozbawiony głos Gabryela.
       - Co wam tak wesoło?
       Spojrzałyśmy na siebie i jeszcze głośniej zachichotałyśmy. W końcu uspokoiłyśmy się na tyle, że nie wyglądałyśmy jak dwie wariatki i mogłyśmy znowu normalnie rozmawiać. Przez pewien czas szliśmy we troje, wspominając stare czasy, ale niestety Rebecca szybko się zmęczyła, poszła więc się położyć, zostawiając mnie i blondyna sam na sam. Chłopak uśmiechnął się i stwierdził:
       - Bardzo jej ciebie brakowało.
       Oparłam się o kremowe ściany i zamykając oczy, z nikłym uśmiechem odpowiedziałam:
       - Mnie jej również… - Po chwili głębokiego oddychania spojrzałam na chłopaka i dokończyłam - Zresztą jak was wszystkich… Przez te cztery lata bardzo za wami tęskniłam.
       Wampir zachichotał i przypomniał mi:
       - Gdy wylatywaliśmy, mówiłem, że się jeszcze zobaczymy.
       - No tak… Zawsze miałeś rację - stwierdziłam.
       W życiu spotykamy różnych ludzi. Niektórzy stają się naszymi wrogami, innym jesteśmy zupełnie obojętni, ale mimo wszystko są osoby, które zostają naszymi przyjaciółmi i nieważne, co się zdarzy, można na nich liczyć i dzięki temu wiem, że mimo wszystko mogę z nadzieją patrzeć w przyszłość, bo wiem, że mam do kogo zwrócić się o pomoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz