Rozdział VII

Powód
       - O czym rozmawiałeś z ojcem? - zapytałam po chwili, na co młodzieniec westchnął.
       - O niczym ważnym…
       Spojrzałam na niego karcąco, po czym mruknęłam:
       - Rafael, znam cię… Robiłeś mu wyrzuty z mojego powodu.
       Wilkołak oparł się o ścianę i wybąkał:
       - Wcale nie… Po prostu rozmawiałem z nim o jego niestosownym zachowaniu.
       - Już ja wiem, jaka jest ta twoja rozmowa - fuknęłam, a on uśmiechnął się łobuzersko, zamykając przy tym oczy.
       - No dobrze, powiedzmy, że dałem mu do zrozumienia, że nie chcę, by cię tak traktował.
       Podeszłam do niego i zmuszając go, by na mnie spojrzał, odpowiedziałam zmartwionym i smutnym głosem:
       - Rafael, nie chcę, by twoje stosunki z ojcem z mojego powodu się popsuły.
       Chłopak wzruszył ramionami i powiedział od niechcenia:
       - Niech cię o to głowa nie boli. - Po tych słowach, łapiąc mnie w talii, przycisnął mnie do siebie i namiętnie pocałował. Gdy się od siebie oderwaliśmy, zauważyłam w jego oczach iskierki szczęścia. Odruchowo posłałam mu uśmiech, na co on jeszcze raz musnął moje wargi, ale tym razem zrobił to znacznie delikatniej i czulej.
       - To o czym plotkowałaś z moją siostrzyczką? - zapytał szeptem.
       Zachichotałam, po czym odpowiedziałam:
       - To nasz mały sekret.
       Chłopak wywrócił oczami, na co ja dałam mu całusa w policzek.
       - No i jak ci się tu podoba? - zapytał po chwili.
       - Jest naprawdę ślicznie.
       Chłopak wziął moją dłoń i poprowadził mnie na balkon, z którego mogłam dostrzec cudowny las, a gdzieś w oddali wysokie góry. Z zachwytu aż mi dech w płucach zaparło i wyjąkałam oczarowana:
       - Jak cudownie…
       Przez moment nie mówiliśmy nic, oddychaliśmy tylko świeżym, jesiennym powietrzem i podziwialiśmy widoki. W końcu Rafael przerwał tę chwilę milczenia smętnym głosem.
       - Zawsze tu przychodzę, gdy chcę się uspokoić, przemyśleć coś czy po prostu pobyć sam…
       Spojrzałam na ukochanego. Stał oparty jak ja o barierkę i z miną zarówno smutną, jak i zamyśloną wpatrywał się w niebo. Po sekundzie dokończył:
       - Tu dochodziłem do siebie po pierwszej przemianie… - Na chwilę przerwał, widocznie rozmyślając o przeszłości. - Wiesz, jak się pierwszy raz znowu staje człowiekiem, ma się w głowie mętlik… Czasem wydaje mi się, że… nie będę już sobą…  że zatracę się w tej swojej parszywej naturze wilkołaka.
       Spojrzałam na niego zdumionym i pełnym współczucia wzrokiem. Po chwili podeszłam do niego i, delikatnie obracając jego twarz w kierunku swojej, odpowiedziałam:
       - Rafael, wiem, co czujesz… Sama mam podobnie, na każdym polowaniu staję się kimś innym… - Zrobiłam dłuższą przerwę i patrząc głęboko w jego oczy, powiedziałam - Zawsze będę przy tobie, niezależnie od tego, co się wydarzy.
       Chłopak zamknął oczy, po czym z nikłym uśmiechem rzucił:
       - Wiesz co… Przy tobie staję się strasznym romantykiem… To do mnie nie pasuje.
       Położyłam mu głowę na ramieniu i odpowiedziałam:
       - I za to cię kocham.
       Młodzieniec spojrzał na mnie zaskoczony, po czym zapytał:
       - Co? Jak to?
       Zamiast odpowiedzi delikatnie go pocałowałam, po czym wyszeptałam:
       - Za to, że zawsze mogę na ciebie liczyć. Za to, że jesteś ze mną szczery. Za to, że mnie kochasz mimo tego, że jestem tym, kim jestem…
       Brunet zaśmiał się.
       - Głuptasek z ciebie…
***
       Stałam przed domem, nie bardzo wiedząc, co mnie w nim czeka. Niby tata zgodził się na mój związek z Rafaelem, ale to nie oznacza, że będzie zachowywał się normalnie.
       „Cóż mówi się trudno i żyje się dalej… No, chyba”, pomyślałam, po czym nacisnęłam klamkę i przekroczyłam próg budynku. Pierwsze, co zobaczyłam, to Tom siedzący na fotelu i czytający coś z nieodgadnioną miną. Nie bardzo wiedziałam, co mam zrobić - przywitać się czy raczej udać obrażoną i po prostu pójść do swojego pokoju? Jednak zanim zdołałam zrobić cokolwiek, tata przeszył mnie spojrzeniem, po czym mruknął:
       - Elizabeth, chodź, porozmawiamy.
       Z niechęcią stwierdziłam, że zapowiada się cudowna rozmowa. Bez słowa podeszłam do pierwszego lepszego miejsca do siedzenia i beznamiętnym głosem zapytałam:
       - Słucham, tato?
       Tom wpatrywał się we mnie przez moment, aż w końcu powiedział:
       - Wiem, że masz mnie za hipokrytę i że jesteś na mnie zła z powodu tego, że nie akceptuję tego… Rafaela… - Wymawiając imię mojego ukochanego, lekko się skrzywił, co mnie zasmuciło. Ile ja bym dała za to, by oni mieli do siebie przynajmniej neutralny stosunek... Jednak szybko przerwałam swoje rozmyślania, by wysłuchać ojca do końca. - I nie twierdzę, że kiedyś zmienię zdanie co do waszego związku… - Te słowa mnie zabolały i jednocześnie zirytowały. Warknęłam więc przez zaciśnięte zęby:
       - Po co mi to mówisz, co? Takie pogadanki nie zmienią faktu, że go kocham, czy tego chcesz…
       - Kochanie, możesz mi nie przerywać? - rzucił Tom smętnym tonem, na co ja szybko umilkłam. - Jak już wspomniałam, nie twierdzę, że kiedyś polubię Rafaela i że zmienię zdanie co do wilkołaków, jednakże… - Wziął głębszy wdech i zamykając oczy, stwierdził - Jednakże nie będę robił wam przeszkód, jak już wcześniej mówiłem, i… jeżeli ten… wilkołak okaże się być kimś innym, to z całych siły będę wam kibicował, mimo że raczej nigdy go nie polubię. - Znowu przerwał i uśmiechając się dokończył - Kiedy wyszedłem z domu, byłem na ciebie strasznie wściekły… Najbardziej dlatego, że miałaś rację. Zachowałem się jak hipokryta, co nie zmienia faktu, że nie powinnaś się tak do mnie odzywać. - Ostatnie zdanie wypowiedział z groźną miną.
       Wmurowało mnie, tata tak bardzo mnie zaskoczył, że wyjąkałam jedynie:
       - Tato... Wiem, że… No, nie powinnam tak do ciebie mówić i bardzo cię przepraszam za to, jak się zachowałam.
       Szatyn zaśmiał się i odpowiedział:
       - No, masz za co… Ale skończmy ten temat, bo dzięki twoim słowom dotarło do mnie, że nie jesteś już dzieckiem i przypomniało mi się, jak to było ze mną, więc… I ja chciałem przeprosić.
       Nie wytrzymałam i rzuciłam mu się na szyję. Byłam tak szczęśliwa, że łzy popłynęły mi po policzkach.
       - Dziękuję, tatusiu - wychlipałam cicho.
       Wampir pogłaskał mnie po głowie, po czym wesołym głosem powiedział:
       - To jak, między mami zgoda?
       - Oczywiście - odparłam radośnie.
       - Nareszcie poszliście po rozum do głowy! - usłyszeliśmy radosny głos mamy, która stała na schodach i z wesołą miną nam się przyglądała. Na jej słowa tata i ja jednocześnie pokazaliśmy jej język.
***
       Od spotkania z rodziną Rafaela minęły trzy tygodnie i jak na razie wszystko idzie znakomicie. Tata co prawda nie polubił mojego chłopaka, ale też nie wyrażał się źle na jego temat. W sumie to on w ogóle o nim nie mówi, stara się raczej unikać tego tematu - podobnie zresztą jak Victor. Ojciec Rafaela nie zwraca na mnie niemal żadnej uwagi, traktuje mnie wręcz jak powietrze. W sumie to zadziwiające, jak ci dwaj są do siebie podobni. Kiedyś nawet powiedziałam o tym Rafaelowi, na co on się zaśmiał i stwierdził, że nasi ojcowie - gdyby nie byli wilkołakiem i wampirem - mogliby być brani za braci. Właściwie, jak się zastanowić… miał rację.
       Na szczęście Laura i ja bardzo się ze sobą zaprzyjaźniłyśmy, co niezmiernie cieszy mnie i jej brata. Zaproponowała mi nawet, że wybierze się razem z moją przyjaciółką Ann i ze mną na zakup nowej sukienki.
       Właśnie, bal u rodziny Hiou…
       - Lili, zejdź na dół, babcia przyszła - usłyszałam głos mamy dobiegający z salonu.
       Byłam tak zamyślona, że nie poczułam, iż do domu przyszła mama Toma. Szybko zbiegłam na parter i zobaczyłam wyglądającą na około czterdzieści lat kobietę o bardzo jasnych blond włosach i jasnoniebieskich oczach. Nikt, kto by mnie z nią zobaczył, nigdy nie pomyślałby, że jestem jej wnuczką, spokojnie można by ją wziąć za moją mamę.
       Elizabeth, gdy tylko mnie zobaczyła, uśmiechnęła się łagodnie i niezwykle dźwięcznym głosem powiedziała:
       - Witaj, Lil, jak się masz, kochanie?
       Szybko zbiegłam po schodach i przytulając się do kobiety, odpowiedziałam:
       - Świetnie, babciu. Szkoda, że tak rzadko nas odwiedzasz.
       Blondynka zachichotała i odparła, najpierw patrząc na mnie, potem na rodziców:
       - To może ty byś od czasu do czasu odwiedziła starą babcię, co?
       - Nie martw się, mamo, już niedługo cię odwiedzimy, obiecuję - odparł tata z lekkim uśmiechem, na co babcia pogroziła mu palcem i zachichotała.
       - No ja myślę, synku!
       Nagle przyszło mi na myśl, by spytać babci, co wie na temat rodu Hiou - w końcu to do nich jedziemy na bal
       Niebieskooka zasępiła się na chwilę, po czym rzekła:
       - To dość tajemnicza rodzina… O ile mi wiadomo, Kage Hiou związał się z niejaką Maayą, o której tak naprawdę nic nie wiadomo. Nawet jej nazwisko jest okryte tajemnicą. Nigdy nie była widziana na żadnych przyjęciach czy innych uroczystościach. Niektórzy twierdzą nawet, że kiedyś była zwykłą służąca tego rodu, a młody Kage się w niej zakochał i dlatego nikt nic nie wie. No, może poza Wyrocznią i Radą.
       Ta informacja bardzo mnie zaskoczyła. Jakoś nie mogłam uwierzyć w to, że ktoś taki jak Kage mógł zakochać się w zwyklej wampirzycy, to musiały być plotki.
       - Babciu, a wy będziecie, prawda?
       Kobieta westchnęła, po czym mruknęła:
       - Przykro mi, skarbie, ale nie. Właśnie wtedy mamy ustalony lot do Paryża, od długiego czasu planowaliśmy zwiedzić to miasto, a poza tym, mamy tam do załatwienia kilka spraw niecierpiących zwłoki.
       Zrobiło mi się bardzo smutno. Liczyłam na to, że oprócz rodziców na tym przeklętym balu będę miała kogoś jeszcze, kto jest dla mnie ważny.
       Elizabeth spojrzała na synową i na mnie, po czym stwierdziła:
       - Dobra, moje drogie, teraz powiem wam, co i jak.
       Westchnęłam. Czas zacząć naukę, jak być prawdziwą arystokratką. Zważywszy na to, że ani tata, ani mama nie mieli ochoty na służbę i bale, kompletnie nic nie wiedziałam o tym, jak to jest być wampirzycą z wyższych sfer, podobnie zresztą jak mama.
       - Po pierwsze, zajmiemy się doborem kreacji. Nie może ani zbyt okazała, ani zbyt pospolita. Po drugie, trzeba wam wyjaśnić, co robić w danej sytuacji oraz co należy mówić i w jaki sposób…
       Następne dwie godziny spędziłam na wysłuchiwaniu i trenowaniu tego, jak powinnam się zachowywać na przyjęciu.
***
       Na korytarzu rozbrzmiał dzwonek. Westchnęłam, po czym weszłam do klasy i usiadłam na swoim miejscu. Dziś pierwsza lekcja to fizyka, którą miałam z Ann.
       Moja przyjaciółka jak zwykle się spóźniała, więc zaczęłam rysować jakieś gryzmoły w zeszycie, próbując jednocześnie się zrelaksować. Jakieś pięć minut później do sali lekcyjnej wbiegła zdyszana blondynka i siadając obok mnie, wydusiła, próbując złapać oddech:
       - Hej… Zaspałam... Flor jeszcze nie… przyszła?
       Spojrzałam na nią i zachichotałam lekko - ta dziewczyna naprawdę jest szalona. Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam:
       - Masz szczęście! - Po chwili zastanowienia dodałam zamyślona - To dziwne, ona nigdy się nie spóźnia.
       Koleżanka odetchnęła i rzuciła wesoło:
       - Widocznie rzeczywiście mam szczęście!
       W tej samej chwili drzwi otworzyły się, a do klasy weszła dość tęga, czterdziestokilkuletnia kobieta i nie patrząc na nikogo, rzuciła:
       - Wybaczcie moje spóźnienie, ale musiałam załatwić sprawy związane z nowymi uczennicami.
       Usiadła na swoim krześle i dokończyła znudzonym i zmęczonym głosem:
       - Proszę, wejdź i przedstaw się reszcie.
       Przeniosłam wzrok z nauczycielki na drzwi, które powoli się otworzyły. Do pomieszczenia weszła młoda, ciemnowłosa dziewczyna ubrana w czarne rajstopy, krótką, białą spódniczkę, ciemnofioletową bluzkę z głębokim dekoltem i czarny żakiet. Uśmiechnęła się subtelnie i słodkim głosem powiedziała:
       - Witam, nazywam się Katherine Williams. Miło was poznać!
       Od chwili, gdy ta nieznajoma przekroczyła próg sali, wiedziałam jedno - to nie była zwykła dziewczyna, lecz wilczyca.
       Dziewczyna na chwilę przerwała i, bacznie mi się przyglądając, rzekła serdecznym tonem:
       - Jestem przekonana, że bardzo się z wami zaprzyjaźnię, zwłaszcza, że widzę, iż są tu bardzo interesujące osoby.
       Doskonale zdawałam sobie sprawę, że to była aluzja skierowana do mnie. W końcu ona musiała zdawać sobie sprawę z tego, kim jestem.
       - Może opowiesz w skrócie o sobie? - rzuciła znudzona nauczycielka.
       Katharine uśmiechnęła się i słodkim głosem zaczęła mówić.
       - Urodziłam się tu, w Anglii, ale znaczną część życia spędziłam w Rosji. Postanowiłam jednak tu wrócić, razem z moją przyjaciółką, Ferris Walker. Nienawidzę pijawek i komarów, za to lubię dobrą zabawę. I to by było chyba na tyle, jeżeli chodzi mnie.
       Czyli nie dość, że ta wilczyca nie jest do mnie przyjaźnie nastawiona, to jeszcze jest tu druga?
       „Po prostu żyć, nie umierać”, stwierdziłam z sarkazmem.
       - Dziękujemy, Katherine. Usiądź z Jacobem.
       Dziewczyna spojrzała na mnie rozbawionym wzrokiem, po czym zaczęła iść w stronę ławki. Wszyscy chłopcy z klasy pochłaniali ją wzrokiem, gdy szła powoli niczym modelka w tych czarnych butach na obcasach, a gdy już dotarła do miejsca, czarnowłosy chłopak, z którym miała spędzić lekcję, uśmiechnął się do niej i przedstawił się cicho, co mogłam usłyszeć dzięki swojemu wyczulonemu słuchowi. Wilczyca odpowiedział mu kokieteryjnie i przez resztę lekcji bynajmniej zajmowała się nie tym, co mówiła profesorka, lecz flirtowaniem z Jacobem.
       Przez całą lekcję moje myśli krążyły wokół dwóch rzeczy: jutrzejszego balu i dwóch nowych uczennic. Nie wiedziałam, co mam zrobić - powiedzieć rodzicom i tym bardziej Rafaelowi, że mam w szkole dwa wilkołaki?
       Na szczęście moje rozterki przerwał dzwonek obwieszczający koniec zajęć. Spojrzałam na Katherine, która, uśmiechając się zadziornie do chłopaka, powoli wstała z krzesła i ruszyła w stronę wyjścia, gdzie ku mojemu zdziwieniu czekała nieznana mi dziewczyna o prostych, jasnobrązowych włosach i niebieskich oczach. Koleżanka podeszła do niej i uśmiechając się powiedziała, wskazując głową na mnie:
       - Ferris, wiesz co… Moja nowa koleżanka z klasy lubi krwawą mary.
       To z nią przejechała? Przecież ona nie jest wilczycą, tylko człowiekiem! Co to ma znaczyć? Byłam tak zszokowana, że siedziałam na miejscu ja wryta i wytężyłam tylko słuch, by móc je lepiej usłyszeć.
       Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona, po czym westchnęła:
       - My to mamy szczęście… Pamiętaj, masz być grzeczna.
       Brunetka zrobiła zrezygnowaną minę i westchnęła:
       - Wiem, wiem. Chodźmy już, głodna jestem…
***
       Młoda dziewczyna o czarnych włosach i ciemnych oczach szła wraz z przyjaciółką do małego domu położonego na wzniesieniu. Jej rozmyślania przerwała szatynka.
       - Katherine, dobrze robimy idąc do niego?
       Dziewczyna westchnęła i mruknęła:
       - Tak, i wyjaśniłam ci dlaczego, więc skończmy ten temat.
       Niebieskooka z rezygnacją pokiwała tylko głową.
       Po kilku chwilach obie stały przed ceglanym budynkiem i czekały na to, by ktoś im otworzył. Uczynił to umięśniony mężczyzna o ciemnych włosach i jasnobrązowych oczach, który na widok dziewczyny zrobił zdziwioną minę i zapytał:
       - Katherine, to ty? Kiedy wróciłaś?
       Dziewczyna uśmiechnęła się, przymykając przy tym oczy, po czym odpowiedziała:
       - Witaj, Victorze. Tak, to ja we własnej osobie. A wróciłam wczoraj. Poznaj moją koleżankę, Ferris.
       Brunet spojrzał na nieznajomą i oniemiały zauważył, że dziewczyna ma przyczepiony do paska mały sztylecik. Inni mogli pomyśleć, że to jakaś ozdoba, on jednak wiedział, że to broń.
       - Ty jesteś… Ale przecież nie słyszano o was od tylu lat… - wydukał zaskoczony, na co szatynka uśmiechnęła się.
       - Wiesz, to, że nie słyszano, nie znaczy, że nie istniejemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz