Rozdział II

 Prawie pełnia
       Od czasu, kiedy poinformowałam Vanessę o tym, że jestem zakochana w wilkołaku, minęły trzy dni, a ja ani razu nie rozmawiałam z nią w cztery oczy (w pobliżu zawsze był Tom). Na dodatek nie miałam okazji widzieć się z Rafaelem, co nie za dobrze wpływało na moją psychikę i samopoczucie. Zaczęłam bardzo żałować, że od razu nie ustaliłam z mamą, jak wtajemniczyć tatę w nasz mały sekret, teraz przynajmniej miałabym jeden problem z głowy.
       „Dziewczyno, przestań się tym martwić i weź się do roboty”, skarciłam się w duchu i zabrałam się do odrabiania zadań domowych dla pani Flores.
       Chodzę do tutejszej szkoły jak normalna nastolatka. Jednak jeżeli chodzi o moją edukację, równie dobrze mogłabym uczyć się sama. Dzięki wampirzym genom przyswajanie wiedzy przychodzi mi o wiele łatwiej niż zwykłym uczniom. Jednak za nic na świecie nie zrezygnowałabym ze spotkań z moimi przyjaciółmi. Chodzenie do liceum ma jeszcze jeden bardzo ważny plus: mianowicie taki, że mogę odpocząć od wścibskiego ojca. Bardzo go kocham, ale ta jego nadopiekuńczość czasami jest naprawdę frustrująca. Ludzie myślą, że Tom to mój dwudziestopięcioletni brat, a Vanessa to jego dwudziestodwuletnia żona. Ja dzięki Bogu nie musiałam kłamać co do mojego wieku. Niestety, musiałam trochę zełgać na temat naszych więzi rodzinnych. Nie mogłam przecież powiedzieć, że para wyglądająca tak młodo ma siedemnastoletnią córkę.
       Tuż przed jedenastą udało mi się napisać wypracowanie na temat epoki romantyzmu w Europie, zrobić dwadzieścia zadań z matematyki, powtórzyć biologię i odpisać na e-maile znajomych. Zbierałam się już do łazienki, gdy zauważyłam, że przez okno wpada jakaś srebrna poświata. Zaciekawiło mnie to dziwne światło, więc odsunęłam firankę. Moim oczom ukazał się ogromny księżyc, którego promienie dzięki poruszeniu zasłony dostały się do mojego królestwa. Byłam tym widokiem tak zachwycona, że czym prędzej wybiegłam na balkon, by móc się temu zjawisku lepiej przyjrzeć. Niebo było bezchmurne, dzięki czemu mogłam podziwiać nie tylko niemalże pełnię, ale też miliardy gwiazd. Wyglądało to tak, jak gdyby na niebie zawieszono gigantyczny kwiat. Byłam tak oczarowana tym cudownym widokiem, że nie zauważyłam, że ktoś porusza się w zaroślach. Dopiero, gdy usłyszałam delikatny bas, a do mojego nosa dobiegł cudowny zapach wilkołaka, spojrzałam w dół, gdzie zobaczyłam przystojnego chłopaka. Uśmiechnął się zawadiacko, po czym zapytał szeptem, który nawet ja ledwo usłyszałam:
       - Lili, jeżeli chcesz, żebym sobie poszedł, to wystarczy powiedzieć. Nie musisz udawać, że mnie nie widzisz.
       Ten chłopak zawsze potrafi mnie zaskoczyć! Nie rozumiem, jak mogłam kiedyś żyć bez niego. Dobrze wiedziałam, że moi rodzice są albo w salonie, albo w sypialni, więc najciszej jak się dało odpowiedziałam:
       - Wybacz, lecz nie mam w zwyczaju rozmawiać w środku nocy z chłopcami, których nie znam.
       Mój ukochany wzniósł oczy ku górze, po czym wychlipał, udając zrozpaczonego:
       - Więc mnie nie pamiętasz?
       Nie mogąc już dużej wytrzymać, zachichotałam i powiedziałam:
        - Może już dość tych żartów?
Nim się zorientowałam, brunet wskoczył na balkon i w mgnieniu oka przycisnął mnie do siebie, szepcząc:
       - Wiesz, jak ja się za tobą stęskniłem?
       Gdy wpatrywałam się w jego ciemne oczy, zdawało mi się, że cały wszechświat skupił się w tym odcieniu ciemnej czekolady i nic poza nim nie ma. Nie obchodziło mnie już nic - ani to, że gdyby ojciec mnie teraz zobaczył, najprawdopodobniej by nas zabił, ani to, że ta nasza miłość niemal dla wszystkich jest niezgodna z prawami natury. Przestałam nawet martwić się tym, jak zareagują Starożytna Rada i Zgromadzenie Starszych. Liczyły się tylko te oczy pełne miłości i oddania. W końcu przerwałam martwą ciszę i przytulając się do niego, powiedziałam:
       - Wiesz, że cię kocham, prawda?
       Chłopak nic nie powiedział, tylko odsunął mnie od siebie w taki sposób, że mógł mnie pocałować. Gdy już skończyliśmy naszą małą pieszczotę, uśmiechając się zapytałam:
       - Mam rozumieć, że to znaczy tak?
       Mój ukochany pokiwał głową, po czym powiedział nieco zmieszany:
       - Mam coś dla ciebie. Chcesz zobaczyć?
       W pierwszym momencie odebrało mi mowę, nigdy bym nie pomyślała, że Rafael coś mi podaruje. Jednak już po krótkiej chwili ciekawość wzięła górę, więc odpowiedziałam, że bardzo chętnie zobaczę jego prezent. Wilkołak wyjął małe opakowanie z kieszeni dżinsów, po czym wziął moją rękę i delikatnie położył przedmiot na otwartej dłoni. Otworzyłam złote pudełko i moim oczom ukazał się srebrny łańcuszek z diamentowym serduszkiem. Światło księżyca odbijające się od kamienia rzucało różnokolorowe „iskierki”. Na ten widok zaparło mi dech w piersiach, przez kilkadziesiąt sekund nic nie mogłam powiedzieć, z szeroko otwartymi oczami przyglądałam się tylko podarunkowi. W końcu jednak zdołałam jęknąć oszołomiona:
       - Jest cudny!
       - Cieszę się, że ci się podoba.
       Wyszczerzył swoje śnieżnobiałe kły, po czym podszedł do mnie i zapiął wisiorek na mojej szyi.
       Kiedy prezent był na swoim już miejscu, Rafael namiętnie mnie pocałował. Przez moje ciało przeszły miłe dreszcze i fala przeróżnych uczuć - od euforii po ogromny strach o to, co będzie dalej.
       - Dziękuję - szepnęłam, gdy mogłam już oddychać własnymi płucami. Chłopak wybuchnął śmiechem, po czym szepcząc stwierdził:
       - Głuptas z ciebie! Niby za co mi dziękujesz?
       Zdołałam jedynie cicho westchnąć.
       - Za wszystko.
       Rafael jedynie mocniej mnie przytulił i pogłaskał mnie po głowie. Staliśmy tak przytuleni przez kilka minut, aż w końcu usłyszałam jego smutny głos.
       - Niestety, muszę już iść. Nie chcę, żebyś miała jakieś kłopoty.
       Spojrzałam na niego smętnymi oczami, po czym burknęłam niezadowolona:
       - Mam już tego dość! Urządzamy sobie jakieś durne potajemne schadzki, jakbyśmy byli jakimiś przestępcami.
       Wilkołak wziął głębszy wdech, po czym zmartwiony odpowiedział:
       - Tak, wiem, ale sama mówiłaś, że twój ojciec nienawidzi takich jak ja.
       Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ten uparty jak osioł wampir. Ja rozumiem, że jakiś tam wilkołak w czasie ostatniej wojny zabił jego siostrę i z tego powodu ma do nich mało zaufania, ale z drugiej strony, ciocia Ashley na pewno ma niejednego wilka ma sumieniu, a poza tym ani mnie, ani Rafaela nie było wtedy na świecie, więc czemu mamy za to płacić? Pocieszam się jedynie tym, że mama mnie rozumie i obiecała mi pomoc. Tak, tylko ciekawa jestem, jak niby ma to zrobić, bo znając skrajny antywilkołatyzm i porażającą zawziętość ojca, nie będzie to bułka z masłem.
       Potok ponurych myśli przerwał zdziwiony ton czarnowłosego chłopaka lustrującego mnie wzrokiem.
       - Hej, księżniczko, coś ty się tak nagle zamyśliła, co?
       Ze smutkiem w głosie jęknęłam:
       - Myślałam o nas i naszej nienormalnej sytuacji.
       Mój ukochany dał mi buziaka w czoło, po czym mruknął uspokajająco:
       - Nie martw się tak, jakoś to będzie.
       Przymknęłam oczy i uśmiechając się nieznacznie, powiedziałam:
       - Jesteśmy jak bohaterowie jakiegoś łzawego dramatu szekspirowskiego.
       Rafael ukłonił się wytwornie, po czym zaczął mówić niskim barytonem:
       - „Na skrzydłach miłości
Lekko, bezpiecznie mur ten przesadziłem,
Bo miłość nie zna żadnych tam i granic;
A co potrafi, na to się i waży;
Krewni więc twoi nie trwożą mię wcale.” 1

          Ten chłopak co chwilę sprawia mi jakieś niespodzianki! Nigdy bym nie pomyślała, że może zacytować coś z takiej lektury jak „Romeo i Julia”.
       Otworzyłam usta ze zdziwienia i skomentowałam jego recytację lekko drżącym z zaskoczenia głosem:
       - Nie wiedziałam, że znasz „Romea i Julię” na pamięć.
       Lekko się zaczerwienił, po czym roześmiał się cicho i odpowiedział:
       - Wiesz, jeżeli ma się siostrę, która przeczytała tę książkę kilkadziesiąt razy i do tego bez przerwy gra główną rolę w szkolnych wystawieniach tej sztuki, na które chodzisz, zapamięta się to i owo.
       Teraz już wszystko rozumiem.
       Siostra Rafaela musi być naprawdę przemiła. Mój ukochany zawsze mówi o niej z czułością i pobłażaniem. Zastanawiam się, czy kiedyś będę mogła poznać tę dziewczynę, a jeżeli tak, to czy mnie polubi.
       Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, on ucałował mnie w czoło i ze smutną miną westchnął:
       - Naprawdę muszę już iść, twoi rodzice w każdej chwili mogą nas usłyszeć.
       Tym razem to ja wzięłam głębszy wdech i z podobną miną jak mój ukochany powiedziałam:
       - Mamą nie musimy się przejmować, wie już wszystko i jest po naszej stronie.
       Rafael spojrzał na mnie trochę oniemiały, lecz potem uśmiechnął się.
       - No widzisz, mamy jednego sprzymierzeńca.
       Po tych słowach skierował się w stronę poręczy balkonu. Już miał zeskoczyć, gdy niespodziewanie obrócił się w moim kierunku i zapytał:
       - Powiesz mi, czemu się tak przyglądałaś, zanim mnie zobaczyłaś?
       Odruchowo spojrzałam w niebo, jednak moim oczom ukazała się niespodziewana zmiana. Czyste jak dotąd niebo było teraz gęsto pokryte chmurami. Wzruszyłam więc ramionami i westchnęłam:
       - Na księżyc. Jest prawie w pełni, tylko teraz go nie widać.
       Nie wiem dlaczego, ale Rafael lekko się skrzywił, po czym posłał mi blady uśmiech i zeskoczył z balkonu. Nie minęła minuta, a zniknął mi z pola widzenia. Wodziłam jeszcze wzrokiem w ślad za ukochanym, rozmyślając, dlaczego miał taki przybity wyraz twarzy.
       Księżyc… Ale ze mnie kretynka, przecież za dwa dni pełnia! Ja to mam niewyparzony język, musiałam mu przypominać o przemianie, ależ oczywiście, że tak, bo nie myślę nad tym, co mówię!
       Jeszcze przez parę minut wyrzucałam sobie swój brak taktu i modliłam się, żeby Rafael nie miał mi tego za złe, niemniej jednak chcąc nie chcąc musiałam wrócić do pokoju. Wchodząc do środka, zerknęłam na zegarek i ze zdziwieniem zauważyłam, że jest grubo po północy. W smętnym nastroju poczłapałam się umyć. O dziwo, zrobiłam to w ekspresowym tempie (zajęło mi to zaledwie dwadzieścia minut), po czym rozpoczęłam pakować swoją torbę na jutrzejsze zajęcia. Poszukując swojego piórnika, natrafiłam na pewne bardzo ciekawe książki. Całą sagę „Zmierzch”2 dostałam od mojej pokręconej przyjaciółki Mai na piętnaste urodziny. Słyszałam, że jest to cykl poświęcony wampirom, więc z ciekawości przeczytałam. Z mojego punktu widzenia całość jest bardzo zabawna, zwłaszcza to, że wampiry niby nie śpią, a na słońcu ich skóra świeci. Tak naprawdę światło słoneczne ani nas nie spala, ani nie powoduje, że można nas brać za bożonarodzeniową choinkę - po prostu strasznie nas razi i denerwuje (mnie rzecz jasna mniej dzięki genom mamy). Pani Meyer pomyliła się w jeszcze w paru drobnych szczegółach takich jak to, że nieśmiertelni nie płaczą lub to, że wampir nie potrzebuje tlenu. W sumie to byłoby dość zabawne - nie musieć oddychać. Ach, no i ta przemiana, do której wystarczy jedynie ugryzienie - w prawdziwym życiu trzeba również po ugryzieniu wypić krew nieśmiertelnego. Ciekawe, co by pomyślał Rafael na temat Jacoba.3 Mimowolnie zachichotałam na myśl o tym, jak bardzo nasze sytuacje są do siebie podobne. Ona - piękna dhampirka, on - przystojny wilkołak, a ich rodzicom nie bardzo się to uśmiecha… No, może tylko na początku. Oby i w moim przypadku wszystko skończyło się happy endem, a nie tragedią jak w „Romeo i Julii”.
       Oderwałam się od zmartwień i powróciłam do swoich poszukiwań. Na szczęście nie musiałam długo szukać, ponieważ okazało się, że piórnik leżał tam, gdzie powinien, czyli w torebce, tylko że go nie zauważyłam. Po dokończeniu pakowania mogłam nareszcie się przespać, jednak niespodziewanie usłyszałam pukanie do drzwi. Wyczułam, że jest to mama, więc czym prędzej zaprosiłam ją do środka. Szatynka usiadła na moim łóżku, bacznie obserwując moją szyję. Po chwili podniosła na mnie wzrok i ze stoickim spokojem zapytała:
       - Co to za łańcuszek? Nie widziałam go przedtem.
       Odruchowo złapałam za kamień. Jaka ze mnie idiotka, zapomniałam włożyć go pod spód koszulki. Vanessa niby wie o wszystkim, ale wolałam nie przeciągać struny. Ze zdenerwowania zaczęłam bełkotać jakieś zdania bez ładu i składu. O dziwo, nieśmiertelna wybuchła gromkim śmiechem i, wciąż chichocząc, powiedziała:
       - Oj, Lili, jak łatwo cię nastraszyć! Przecież domyśliłam się, że masz to od tego jak mu tam… Rafaela.
       Oczy wyszły mi z orbit, a szczęka opadła. Kiedy nareszcie otrząsnęłam się z szoku, syknęłam przez zaciśnięte zęby:
       - Bardzo śmieszne, mamusiu, naprawdę bardzo śmieszne! Jeżeli już skończyłaś stroić sobie ze mnie żarty, to może łaskawie dasz mi się wyspać? Potrzebuję trochę więcej snu niż ty.
       Moja rozmówczyni chichotała jeszcze jakiś czas, a gdy trochę się uspokoiła, zaświergotała radośnie:
       - Coś mi się wydaje, że jesteś do mnie bardziej podobna niż przypuszczaliśmy.
       Zdziwiły mnie te słowa - zawsze każdy mówił, że ogólnie jestem bardziej podobna do Toma.
       - Jak to?
       Mama na chwilę zamilkła i zdawało się, że myślami jest zupełnie gdzieś indziej, po czym z rozczuleniem i jakimś dziwnym uczuciem w głosie odpowiedziała:
       - A tak to, księżniczko - kiedy ja byłam w podobnej sytuacji do twojej, zachowywałam się dokładnie tak samo.
       Niby wiedziałam, że ich związek też budził lekkie kontrowersje, ale rodzice nigdy nie mówili o szczegółach, a ja się nie dopytywałam.
       - Może opowiesz mi coś więcej o twoim „love story”? - zachęciłam mamę z łobuzerskim uśmiechem. Ona poklepała miejsce obok siebie i odpowiedziała, lekko podnosząc kąciki ust:
       - Zważywszy na okoliczności, chyba mogę to zrobić.
       Bezzwłocznie usiadłam obok niej i zaciekawiona zaczęłam słuchać.
       - No więc, jak już wiesz, wszystko zaczęło się trzydzieści dziewięć lat temu, kiedy mając cztery latka razem z rodzicami uległam okropnemu wypadkowi samochodowemu. Jakimś cudem u mnie skończyło się jedynie na kilku złamaniach. Niestety, ani moja mama, ani tata nie mieli takiego szczęścia, oboje zginęli na miejscu. Ogromnie żałuję, że moje wspomnienia o nich niemal całkowicie wyblakły. Wiem tylko tyle, że nazywali się Monik i Loren Tayor.
       Zrobiło mi się strasznie żal mamy. Nie wyobrażam sobie, że mnie mogłoby spotkać coś tak okropnego. Przytuliłam ją mocno, żeby choć trochę jej ulżyć. Gdy powróciłyśmy do poprzedniej pozycji, szatynka otarła szklące się łzami oczy, po czym ciężko westchnęła i kontynuowała:
       - Gdzieś w głębi serca nadal cierpię z powodu tego, że nie byłam wychowywana przez rodziców, ale z drugiej strony doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że gdyby nie ten wypadek, moje życie wyglądałaby zupełnie inaczej. Nie poznałabym twojego taty, nie byłabym wampirzycą, no i nie miałabym tak wspaniałej córki jak ty.
       Mama przerwała na chwilę, aby lekko się uśmiechnąć i wziąć głębszy oddech.
       Nagle uświadomiłam sobie, jak silna musi być Vanessa. Wiele osób na jej miejscu już dawno by się załamało i wpadło w depresję, jakiś nałóg czy coś w tym rodzaju. Jednak nie miałam zbyt wiele czasu, by się nad tym rozwodzić, gdyż mama wróciła do swojej historii.
       - W związku z tym, że moi dziadkowie zmarli kilka lat wcześniej, a nikt z dalszej rodziny nie chciał mnie przygarnąć, trafiłam do prywatnego domu dziecka „Świętej Marii Magdaleny”. Co pewien czas rodzina Collins, która założyła tę placówkę, odwiedzała ją i sprawdzała, czy wszystko jest w porządku. Chociaż było to ładnych kilkadziesiąt lat temu, pamiętam co nieco z pierwszego spotkania z twoim tatą. Było to kilka miesięcy po moim przybyciu do ośrodka. Twój ojciec przyjechał na kontrolę, natomiast ja chciałam bodajże wspiąć się na jakieś drzewo, no i, jak to ja, spadłam, zanim udało mi się na nie wejść. Tom natychmiast wyczuł krew, więc wyszedł na dwór sprawdzić, co się stało.
       Niespodziewanie na bladych policzkach kobiety wystąpił lekki rumieniec, a ona sama zdawała się być w całkowicie innych czasach. Kiedy po kilku minutach powróciła do teraźniejszości, nie przestawała się rumienić, a na jej twarzy zawitał lekki uśmiech.
       - Dalej nie rozumiem, dlaczego po tym, jak Tom mi pomógł, nie zapomniał o całej sytuacji i zamiast zająć się swoimi sprawami, zaczął odwiedzać placówkę i mnie. W każdym bądź razie…
       Niespodziewanie monolog nieśmiertelnej przerwało moje ziewanie.
       - Kochanie, jest już wpół do drugiej, idź spać, a naszą rozmowę dokończymy jutro. Ach, no i pogadamy o tym, jak powiedzieć tacie o twoim Rafaelu - stwierdziła moja rozmówczyni, zerkając na zegarek stojący na szafce nocnej. Pokręciłam przecząco głową, po czym wymamrotałam:
       - Ale ja chcę usłyszeć, co było dalej! W sumie i tak nie chce mi się spać.
       Ledwie skończyłam zdanie, a znowu zaczęłam ziewać. Wampirzyca zachichotała, po czym pocałowała mnie w czoło i uśmiechając się ciepło, odpowiedziała:
       - Obiecuję, że jutro pogadamy o wszystkim, ale teraz połóż się grzecznie do łóżka, bo jutro idziesz przecież do szkoły.
       Jejku, czemu zawsze ja muszę iść już spać, a moi rodzice jeszcze nie?
       Mama życzyła mi dobrej nocy, po czym wyszła, a ja, chcąc czy nie, wsunęłam się pod satynową pościel i już po krótkim czasie spałam jak zabita.
       Nagle ze snu wyrwał mnie ból w ręce i wrzaski taty. Niechętnie otworzyłam oczy i ujrzałam siedzącego koło mnie wampira ściskającego moje ramię (widocznie to sprawiło mi ból). Na jego twarzy wymalowane były lęk i troska, podobną minę miała Vanessa stojąca nad moim łóżkiem. Zamrugałam kilkakrotnie, aby dobrze się przebudzić i zauważyłam, że jestem cała mokra, a moje serce bije niczym odrzutowiec. Parę razy zaczerpnęłam powietrze, aby nieco się uspokoić, po czym zmieszana wymamrotałam:
       - Coś się stało? Tato, możesz mnie puścić? To boli.
       Oboje westchnęli z ulgą, po czym Tom przestał ściskać moją rękę i z wyraźną ulgą w głosie odpowiedział:
       - Musiałaś mieć jakiś koszmar, krzyczałaś i płakałaś przez sen przez dobrych piętnaście minut. Próbowaliśmy cię obudzić, a ty nie reagowałaś.
       Nie przypominam sobie, żeby cokolwiek mi się śniło. Poza tym dziwnym uczuciem lęku, zmęczeniem i poczuciem jakiejś nieokreślonej straty, czułam się całkiem dobrze. Posłałam im blady uśmiech i jęknęłam skonsternowana:
       - Ee... Ja nic nie pamiętam.
       Tata pogłaskał mnie głowie i stwierdził wesoło:
       - Może to i lepiej. Śpij już dobrze.
       Byłam bardzo ciekawa, o czym takim mogłam śnić, więc spytałam:
       - A co takiego mówiłam?
       Tym razem głos zabrała Vanessa.
       - Krzyczałaś coś o jakimś Rafaelu, a potem o Espoirnie.
       O rany, jeszcze tego by brakowało, żebym paplała o moim chłopaku przez sen. Jednak wnioskując z faktu, że nie dostałam jeszcze zakazu na wszystko, a mój ojciec się nie wścieka, Tom zbytnio nie zwrócił uwagi na to, co bełkotałam. I dobrze.
       - Skoro wszystko w porządku, to mu już pójdziemy.
       Dostałam od rodziców całusy w czoło (zupełnie, jakbym miała pięć lat), po czym obje wyszli, a ja usłyszałam zaciekawiony głos taty:
       - Kochanie, ty wiesz, kim są ci Rafael i Espoirn?
       „Ech, już niebawem dowiesz się, kim on jest, tatku”, pomyślałam, po czym uświadomiłam sobie, że kogoś o imieniu takim jak Espoirn nie znam. Dlaczego więc wołałam kogoś takiego? Niestety, zanim rozgryzłam tę zagadkę, udałam się w krainę marzeń, a moim ostatnim obrazem na jawie była poświata księżyca prawie w pełni. 

1 William Szekspir - „Romeo i Julia”; akt 2, scena 2.
2 Cykl czterech książek („ Zmierzch”, „Księżyc w nowiu”, „Zaćmienie” „Przed świtem”) poświęcony miłości ludzkiej dziewczyny Belli i wampira Edwarda autorstwa amerykańskiej pisarki Stephenie Meyer wydanych w latach 2005-2008.
3 Jacob Black - fikcyjna postać z sagi Stephenie Meyer pt. „Zmierzch”. Wilkołak z plemienia Quletów zakochany w pół wampirzycy Reneesme.
4 Espoirn (fr. Espoir - nadzieja) - czyt. Esporn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz