Rozdział I

Sprzymierzenie
       Najciszej, jak tylko się dało zeskoczyłam z drzewa na balkon i ostrożnie wślizgnęłam się przez otwarte drzwi do pokoju. „No, udało mi się po raz kolejny”, zauważyłam zadowolona. Jednak o tym, że powiedzenie „nie chwal dnia przed zachodem słońca” jest prawdziwe, przekonałam się na własnej skórze. Gdy tylko dotknęłam podłogi, do moich uszu dobiegł wściekły głos.
       - Elizabeth Miracolo1 Collins, gdzie się znowu podziewałaś przez tyle czasu?!
       Ups, jeżeli mój szanowny ojczulek zwraca się do mnie moim prawdziwym imieniem, a nie przezwiskiem, to musi być nieźle wkurzony. Jeszcze sekundę temu byłam przekonana, że mój wieczorny wypad pozostanie niezauważony, zapomniałam tylko o drobnym szczególe. Mianowicie o tym, że jestem córką stukniętego i nadopiekuńczego wampira choleryka, który dzięki swoim superwyostrzonym zmysłom zawsze wie, gdzie jestem.
       Nie minęła nawet sekunda, a do mojego pokoju wparował przystojny brunet o tęczówkach koloru soczystej zieleni. Tuż za nim weszła szatynka o figurze modelki, bardzo ciemnych ustach i ogromnych, bursztynowych oczach, nad którymi rozciągał się wachlarz czarnych rzęs. Oczywiście, jak przystało na porządne wampiry, oboje byli niezwykle bladzi. Nie zastanawiając się ani przez sekundę, zrobiłam maślane oczka, po czym słodkim głosikiem powiedziałam:
       - Słucham, tatusiu?
       Tom wywrócił oczami, po czym podniesionym głosem warknął:
       - Nie patrz tak na mnie, bo to i tak ci nie pomoże. Masz zaraz powiedzieć, gdzie byłaś.
       Monolog mojego „opiekuna” przerwała mama, kładąc mu dłoń na ramieniu i szepcząc do ucha:
       - Kochanie, nie denerwuj się tak. Pozwól, że ja z nią porozmawiam.
       On jednak nie odwrócił od mojej osoby pełnego gniewu i wściekłości wzroku, tylko wybąkał rozeźlony:
       - Tak, tak, porozmawiasz, a ona raz, dwa cię przekabaci. Za bardzo ją rozpieszczaliśmy, jak była mała, mogliśmy… - nie dokończył, bo Vanessa przesłała mu mrożące w żyłach spojrzenie. Pod wpływem jej wzroku mężczyzna ciężko westchnął, po czym ze zrezygnowaną miną stwierdził:
       - No już dobrze, zostawię to tobie. - Skierował się w kierunku mahoniowych drzwi i już miał wyjść z mojego pokoju, gdy zatrzymał się i spoglądając na żonę, z rozbawieniem szepnął - Kto by pomyślał, niby takie niepozorne stworzonko, a potrafi owinąć mnie sobie wokół palca.
       Po tych słowach wyszedł, a ja odetchnęłam z ulgą - niestety, tylko do chwili, gdy Vanessa przeniosła wzrok z Toma na mnie. Jej zagniewane spojrzenie mówiło jedno: „lepiej, żebyś miała dobre wytłumaczenie”. Po paru chwilach niezręcznej ciszy odezwała się do mnie swoim anielskim głosem, który teraz mógłby zamrażać.
       - No więc?
       Postanowiłam udawać głupią. Gdyby moi rodzice, a zwłaszcza pan „zawsze wiem lepiej” dowiedzieli się, co tak naprawdę robiłam przez ostatnie trzy godziny, miałabym szlaban do końca życia, czyli w moim przypadku byłby wieczny.
       - Co „no więc”? Nie rozumiem, o co chodzi.
       Mama spiorunowała mnie wzrokiem, po czym burknęła:
       - Dziecko, nie udawaj. Gdzie byłaś? Martwiliśmy się o ciebie, zwłaszcza…
       - Ojciec… - dokończyłam nieco zdenerwowana, po czym westchnęłam i dodałam - Tak, wiem, wiem, ale dlaczego mam się ze wszystkiego spowiadać? Przecież mam już siedemnaście lat, więc przestańcie mnie traktować jak małolatę i miejcie do mnie więcej zaufania.
       Mama przez chwilę stała jak słup soli, po czym już nieco łagodniejszym głosem rzekła:
       - Może i masz te siedemnaście lat, ale wciąż jesteś jeszcze dzieckiem i to takim, które musi żyć w świecie nieśmiertelnych istot, a przecież wiesz, jak twoja krew działa na takie stworzenia jak my. Nie możesz więc oczekiwać, że będziemy spokojnie patrzeć, jak wymykasz się nie wiadomo gdzie i z kim.
       Może i to była racja, ale bez przesady - nie trzeba mnie pilnować dwadzieścia cztery godziny na dobę, a poza tym mam prawo do swoich tajemnic. Rodzice muszą zrozumieć, że nie mogą mnie całe życie kontrolować (pomińmy fakt, że to, z kim byłam, raczej im się nie spodoba). Starając się, aby mój głos był grzeczny, acz stanowczy, patrząc rozmówczyni w oczy, powiedziałam:
       - Naprawdę to rozumiem, ale spróbuj też zrozumieć mnie. Bez przerwy mnie kontrolujecie i sprawdzacie, czy aby na pewno mnie coś nie pożarło, a ja potrzebuję trochę prywatności i swobody w podejmowaniu decyzji.
       Mama przez chwilę rozważała moje słowa, po czym usiadła na łóżku, na którym siedziałam, objęła mnie i wyszeptała:
       - Może masz rację, że jesteśmy nadopiekuńczy, ale to wszystko z miłości do ciebie. Jesteś naszą jedyną córką, więc za nic na świecie nie chcemy, aby przytrafiło ci się coś złego, a poza tym nie zapominaj, że biorąc pod uwagę to, kim jesteśmy, jesteś narażona na więcej niebezpieczeństw niż normalna nastolatka.
       - Tak, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale pamiętaj, że mam też trochę genów po tatusiu, więc nie macie się o co tak bać. Umiem już o siebie zadbać, więc może trochę więcej zaufania?
       Moja rozmówczyni przez pewien czas w milczeniu świdrowała mnie spojrzeniem, aż w końcu, uśmiechając się ciepło, odpowiedziała:
       - Może to prawda, że jesteśmy zbyt nadgorliwi w stosunku do ciebie. Chyba będę musiała porozmawiać o tym z twoim ojcem… - Miała coś jeszcze dodać , ale przerwał jej głos dochodzący z dołu.
       - Mówiłem, że cię przekabaci!
       Obie wybuchłyśmy głośnym śmiechem. Przyglądałam się przepięknej postaci nieśmiertelnej i właśnie wtedy uświadomiłam sobie, ile zawdzięczam kobiecie, która wydała mnie na świat. To ona chroniła mnie przed całym złem, to ona nauczyła mnie, jak postępować, aby niczego w życiu nie żałować i to ona pokazała mi, co jest dobre, a co nie. Potok wspomnień z dzieciństwa przerwał mi niewinny ton głosu Vanessy.
       - Skoro jesteś tak dorosła, to może spróbujesz pokonać starą matkę?
       W lot zrozumiałam, o co jej chodzi. Rzuciłam jej wyzywające spojrzenie, po czym niby z obojętnością zapytałam:
       - Małe polowanie?
       Kiwnęła tylko głową i natychmiast wyskoczyła przez ogromne okno mojej sypialni - ja po chwili zrobiłam dokładnie to samo.
       Gdy moje stopy dotknęły wilgotnej trawy, natychmiast ruszyłam na poszukiwanie jakiejś smakowitej woni. Nie mogę przecież pozwolić wygrać własnej matce. Już po godzinie moje kły wbiły się w trzecią kozicę, a jej życiodajna krew rozprzestrzeniała się w moim organizmie, gasząc pragnienie. Górskie kozice to jeden z moich przysmaków, są o wiele lepsze niż sarny. Niestety, w przeciwieństwie do wampirów, które mogą, ale nie muszą, ja jestem zmuszona do tego, by zjadać coś normalnego. Niestety, całe to ludzkie jedzenie jest jakby bez smaku, za to krew smakuje tak… tak... słodko, po prostu niebo w gębie, przy niej jakiś kurczak to ohydztwo. Wolę żywić się krwią - nie tylko z powodów kulinarnych, ale również za sposób, w jaki muszę ją zdobywać - jest on niezłą zabawą. Po raz pierwszy zapolowałam, gdy miałam jakieś sześć lat. Początkowo moją zdobyczą były jedynie małe jelenie, sarny i tym podobne, ale później wzięłam się za coś bardziej konkretnego, jak na przykład pantery, pumy, a nawet niedźwiedzie grizzly. Podczas łowów przestaję myśleć racjonalnie, władzę nade mną przejmuje instynkt drapieżcy i wyczulone zmysły. Niestety, nie robię tego zbyt elegancko - w przeciwieństwie do mojej rodzicielki, która nawet nie ubrudzi sobie ust. Ja natomiast zawsze albo rozerwę ubranie, albo będzie ono całe w czerwonych plamach. Nieoczekiwanie zauważyłam, że zwierzę zupełnie już było pozbawione krwi. Wytarłam rękawem buzię i usiadłszy na zimnej ziemi, zaczęłam wpatrywać się w księżyc, który był dziś wyjątkowo piękny. Zaczęłam zastanawiać się, co by powiedziała pewna owłosiona osoba, gdyby teraz była tu ze mną i widziała to piękne zjawisko. Hehehe, „owłosiona osoba”, Rafael, chyba by się na mnie obraził wiedząc, jak go nazwałam. Gdy jestem obok niego, czuję się tak inaczej, świata poza nim nie widzę. Może jutro…
       - Jak ma na imię?
       Nieoczekiwanie do rzeczywistości przywrócił mnie delikatny sopran wampirzycy siedzącej obok mnie. Nie mając pojęcia, o co chodzi, spytałam zdziwiona:
       - Ale kto?
       Vanessa tylko uśmiechnęła się tajemniczo i powiedziała:
       - Chłopak, w którym się zakochałaś.
       Ale skąd ona wie? Czy to aż tak widać? Zaszokowana, czerwieniąc się jak burak, zdołałam jedynie wymamrotać:
       - Ale ja się w nikim się nie zakochałam…
       Niby co miałam jej powiedzieć? Prawdę? Przecież nigdy by się nie zgodziła, żebym się z nim spotykała. Już ja dobrze wiem, jak by zareagowała.
       Mama westchnęła, po czym jeszcze raz obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem i wyszeptała tak cicho, że chyba tylko takie istoty jak my mogły to usłyszeć:
       - Lili, nie kłam. Od dwóch miesięcy prawie każdej nocy wymykasz się, chodzisz z głową w chmurach, a poza tym masz te same ogniki w oczach jak twój ojciec, gdy patrzy na mnie, więc nie mów mi, że nie poznałaś smaku miłości.
       Boże, ona zna mnie lepiej niż myślałam. Czułam się, jakby mnie ktoś przyłapał na gorącym uczynku i nie dało się wymigać od kary. Starałam się jakoś pocieszyć, myśląc coś w stylu „przecież i tak by się dowiedziała”, „lepiej, żeby to ona się pierwsza dowiedziała niż tata” czy „może nie będzie tak źle”. Nie miałam innego wyjścia, więc nie odrywając wzroku od ziemi, szepnęłam, jeszcze bardziej się rumieniąc:
       - Rafael Marco Evans.
       Na chwilę zapadła głucha cisza, w której brunetka wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała. W końcu, uśmiechając się, powiedziała:
       - Ładnie, ale dlaczego nic nam nie powiedziałaś? Przecież nie mamy nic przeciwko temu, żebyś chodziła z jakimś wampirem czy człowiekiem, choć gdyby to był człowiek, to byłby drobny problem.
       No tak, tylko że on nie jest ani jednym, ani drugim. Ze zdenerwowania zerwałam jakiś kwiat i nerwowo wyrywałam mu płatki. Nie miałam zielonego pojęcia, jak i czy powiedzieć matce, kim tak naprawdę jest mój „chłopak”. W końcu doszłam do wniosku, że jeżeli powiedziało się już „A”, to trzeba powiedzieć „B”. Najwyżej będę musiała wymyślić jakiś inny sposób na to, by go widywać. Wzięłam głęboki wdech, po czym łamiącym się głosem jęknęłam:
       - On jest wilkołakiem.
       Mama wytrzeszczyła oczy i zaniemówiła, ja natomiast tępo przyglądałam się moim białym balerinom, na których zastygła krew upolowanych przeze mnie zwierząt i czekałam na dalszą reakcję rodzicielki. Ona po jakichś dwóch sekundach uśmiechnęła się blado, po czym wzdychając stwierdziła:
       - Oj, Lili, widzę, że nie tylko urodę odziedziczyłaś po Tomie, ale i skłonność do mało realnej miłości.
       Co racja, to racja - jedyne, co miałam z wyglądu po Vanessie, to moje włosy. Lekko falowane, w odcieniu jasnego orzechu - dokładnie takie, jakie ma moja rozmówczyni. Reszta mnie to cały tatuś. Oczy zielone, takie, jakie ma mój ojciec, mały, lekko zadarty nos, duże usta barwy ciemnego różu. Co do charakteru, to jestem ich mieszanką. To, że jestem gapą i mam gdzieś, czy coś jest bezpieczne, to dzięki genom mamy, a to, że uparta i ciekawska - dzięki ojcu.
       Szatynka zamyśliła się i szepnęła bardziej do siebie niż do mnie:
       - Cóż, niedaleko pada jabłko od jabłoni, ale Tom nie będzie zachwycony tą wiadomością, zwłaszcza po tym, jak wilkołaki zamordowały Ashley. - O dziwo, podniosła swoje bursztynowe oczy ma mnie i uśmiechając się dokończyła - Ale już moja w tym głowa, aby pozwolił temu wilkowi spotykać się z jego ukochaną córeczką.
       Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Mama zgadza się, aby moim chłopakiem był wilkołak? Mało tego, obiecała, że przekona do niego ojca! Nie mogąc opanować szczęścia, rzuciłam się jej na szyję, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy szczęścia.
       - Lili, ty chyba naprawdę jesteś w tym całym Rafaelu zakochana!
       Pokiwałam twierdząco głową, po czym odsunęłam się od mamy, wytarłam mokry ślad na twarzy i zapytałam:
       - No ale dziś to ja upolowałam najwięcej?
       Vanessa wybuchła melodyjnym śmiechem i odpowiedziała:
       - Raczej tak, ale wiesz - już nie te lata, niedługo będę pewnie zgrzybiałą staruszką.
       Nie mogąc się opanować, zachichotałam.
       - Na pewno. Wiesz co, ja już chyba widzę ze trzy zmarszczki pod oczami.
       Wampirzyca spojrzała na mnie oburzona i odezwała się, udając obrażoną:
       - Jak możesz tak mówić do własnej matki?
       Jeszcze raz zaczęłam chichotać jak głupia. Czułam się jak dziecko, które dostało wymarzony prezent pod choinkę. W końcu tę euforię przerwało pytanie Vanessy.
       - A tak w ogóle to skąd znasz tego wilkołaka?
       Te słowa sprawiły, że wspomnienia sprzed ponad trzech miesięcy na nowo ożyły.

       Był to wyjątkowo ciepły dzień, a ja, wracając ze szkoły, postanowiłam zrobić sobie malutkie polowanko. Pobiegłam więc w stronę rezerwatu niedaleko mojej szkoły. Dzięki mojemu szybkiemu tempu dotarłam tam w przeciągu dwóch minut. Zupełnie dałam ponieść się mojej wampirzej naturze i ruszyłam w pościg za czymś do zjedzenia. Obserwowałam swoją kolejną ofiarę i już miałam się na nią rzucić, gdy nieoczekiwanie poczułam na sobie czyjeś gorące dłonie. Napastnik obezwładnił mnie, rzucając niczym szmacianą lalkę na ziemię i przytrzymując z tyłu nadgarstki. Po krótkiej chwili, podczas której próbowałam się uwolnić, usłyszałam pełen jadu baryton.
       - Coś ty za jedna? O ile mi wiadomo, obcym wampirom zabronione jest polowanie na tych ziemiach.
       Niewiele myśląc, syknęłam na nieznajomego:
       - Niby dlaczego mam ci się tłumaczyć, co?
       On tylko odpowiedział opanowanym głosem:
       - A to dlatego, mała pijawko, że całkiem przypadkiem mogę ci zrobić krzywdę, więc na twoim miejscu odpowiadałbym grzeczniej.
       Tu jeszcze mocniej zacisnął ręce, przez co syknęłam z bólu. Po krótkiej chwili odpowiedziałam mu tonem przepełnionym nienawiścią:
       - Tak się składa, kretyński psie, że doskonale wie o tym Zgromadzenie Starszych. No i nie jestem do końca wampirem.
       Wilkołak nie puścił mnie, tylko jednym szybkim ruchem obrócił na plecy, aby móc lepiej mi się przyjrzeć. Po kilku sekundach jego wyraz twarzy z zaciekłej zmienił się na zdziwiony, a z jego ust wydobyło się pytanie: „Kim, a może czym jesteś?”. Roześmiałam się sarkastycznie, po czym warknęłam gniewnie:
       - Może najpierw mnie puścisz, co?
       Na te słowa moje ręce zostały uwolnione, a ja wstałam i otrzepałam się, po czym przyjrzałam się chłopakowi, który bacznie mnie obserwował. W jego wyglądzie pierwsze, co rzucało się w oczy, to imponująca muskulatura i wzrost. Bez wątpienia uwagę przykuwały również ciemnobrązowe oczy, które idealnie zgrały się z ciemną karnacją i czarnymi jak węgiel włosami. Już wtedy, mimo iż nie miałam pewności, czy znowu mnie nie zaatakuje, wydawał mi się najpiękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkałam.
       - Dowiem się w końcu, coś ty z jedna? Bo krwiopijcą to do końca chyba nie jesteś.
       W jego głosie nie było już słychać ani agresji, ani obrzydzenia, tylko zwykłą ciekawość.
       Wzięłam głębszy wdech, po czym odpowiedziałam, uśmiechając się blado:
       - Elizabeth Miracolo Collins, pół wampirzyca, pół człowiek do usług.
       Chłopak roześmiał się gardłowo, po czym powiedział uprzejmym głosem:
       - Ach, to ty. Miło mi cię poznać. Jestem Rafael Evans. Aa… i przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem.

       - Lili, czy coś się stało? - doszedł mnie nieco zaniepokojony głos Vanessy.
       Pomyśleć, że to jedno spotkanie tyle zmieniło w moim życiu!
       - Nie, mamo, nic mi nie jest - odpowiedziałam, delikatnie się uśmiechając. - Po prostu przypomniałam sobie, jak po raz pierwszy zobaczyłam Rafaela. Uwierzysz, że na początku chcieliśmy się pozabijać?
       Mama spojrzała na mnie ze zdziwieniem, a jednocześnie z lekkim strachem, jednak kiedy skończyłam jej opowiadać całą historię, pokiwała głową ze zrozumieniem i spytała zaciekawiona:
       - No dobrze, ale jakim cudem jesteście teraz razem?
       Na niepewną minę nieśmiertelnej zachichotałam i odpowiedziałam:
       - W sumie to samo jakoś tak wyszło. Po tym całym wydarzeniu nagle zaczęły mnie interesować wilkołaki, więc po kilku dniach postanowiłam zaraz po zajęciach pójść w to samo miejsce co wtedy w nadziei, że znowu go spotkam. I nie pomyliłam się. Na mój widok nieco się zmieszał, ale zaraz wyszczerzył zęby i przywitał mnie, jak gdyby nigdy nic. Później zaczęliśmy się czasami spotykać, on opowiadał mi o wilkach, a ja mu o sobie i zanim się zorientowałam, byłam w nim zakochana po uszy.
       Mama spojrzała ma mnie jak na jakąś wariatkę, po czym z dezaprobatą stwierdziła:
       - No to ładnie, atakuje cię jakiś pies i nic nam o tym nie mówisz, a na dodatek potajemnie się z nim widujesz. - Przerwała na chwilę, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, po czym lekko się uśmiechając, mruknęła - Lepiej będzie, jeżeli nie powiemy o tym twojemu ojcu. A teraz chodźmy do domu, bo Tom na pewno będzie miał do nas pretensje, że wracamy tak późno.
       Spojrzałam na zegarek - faktycznie było już dość późno, więc bez namysłu wstałam i ruszyłam w drogę powrotną do domu. Oczywiście tata, stojąc na dość dużym ganku, już nas wyglądał. Mama szybko podbiegła do niego i delikatnie go pocałowała, a ja zostałam na swoim miejscu. Brunet objął ją ramieniem i krzyknął w moją stronę, abym weszła do środka. Jak zaczarowana przyglądałam się swoim rodzicom. Patrzyli na siebie z taką czułością i oddaniem, że aż łza zakręciła mi się w oku. Pasowali do siebie jak dwie połówki jabłka. Zawsze się o mnie troszczyli i mimo tego, że czasami mnie to frustruje, zawsze będę im za to wdzięczna. Los tak bardzo mnie rozpieszcza: dał mi cudownych rodziców, teraz jeszcze miłość Rafaela, a dzięki takiemu sprzymierzeńcowi jak Vanessa, na pewno przekonam do niego mojego upartego ojca.

1 Miracolo (wł.) - cud

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz